I co z tym Charliem? Komentarz z Londynu

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Niedzielny marsz na rzecz wolności w Paryżu zgromadził 3.5 do 4 mln ludzi, w tym większość głów państw Europy. Nieopodal premiera Camerona widać było premier Kopacz, zapętloną w uścisku solidarności i przyjażni. Ten marsz, to piękny gest, manifestujący integrację w obronie wolności słowa i dziennikarskiej wypowiedzi. Ze jesteśmy przeciw sięganiu po przemoc w sporach politycznych i religijnych. Chciałabym, żeby to było takie proste – ale nie jest. Bo co zrobić w sytuacji, kiedy nasz rozmówca wpół zdania sięga po kałasznikowa, jak to się właśnie zdarzyło?

Europejska prasa liberalna entuzjazmuje się tym pokazem solidarności. Komunistyczna „L’Humanite” ograniczyła się wprawdzie do hasła „11 stycznia pozostanie w naszej historii na zawsze”, ale już liberalny „Financial Times” ostrzega, by „politycy mainstreamowi broń Boże nie podjęli flirtu ze skrajną prawicą”, czyli prawicą, którą lewice  w Wielkiej Brytanii,  we Francji i w Polsce, uznały za pozasystemowe. I tylko konserwatywny tabloid „Daily Mail” sugeruje dlaczego liberałowie, broniący Snowdona i Assange’a, patrząc na paryskie zdjęcia, powinni przyznać, jakimi są głupcami. A podobno konserwatywny „Daily Telegraph” w editorialu wskazuje na skutki ostatnich zdarzeń, obawiając się wzrostu w Europie nastrojów anty-muzułmańskich oraz skoku popularności „skrajnej prawicy”. Przypomina o marszach Pegidy w Dreżnie przeciw islamizacji Europy, rosnące poparcie w Holandii dla partii PVV Geerta Wildersa, i możliwości przejęcia władzy przez ugrupowania populistyczne, jak nazywa się na Zachodzie partie, stawiające na pierwszym miejscu interes własnego kraju. „DT” opowiada o przyczynach tragedii we Francji, wyliczając „kolonialną przeszłość, klęskę polityki integracyjnej multi – culti i agresywny sekularyzm państwa francuskiego”. Choć dokładnie to samo można powiedzieć o powodach kłopotów z islamizmem tutaj, w Wielkiej Brytanii.

A co słyszymy w dzisiejszych mediach, po najkrwawszych zdarzeniach we Francji od wybuchu bomby w metrze w 1995 roku? Może news o debacie rządu nad dalekosiężną polityką państwa w sprawie islamskiego terroryzmu, uszczelnienia zasad przyjmowania imigrantów z krajów muzułmańskich – jeszcze niedawno lider Lib Dem Nick Clegg upierał się przy wizach nie tylko dla rodziców nowej żony Brytyjczyka pochodzenia pakistańskiego, ale i dla jej dziadków! - jakichś sankcji dla liderów wspólnot muzułmańskich, gdzie notuje się wysoki procent radykalizacji młodzieży, surowszych sankcji dla duchownych, nawołujących w meczetach do dżihadu? Na dzisiejszym spotkaniu premiera Camerona z Intelligence, służbami specjalnymi, ustalono, że 700 żydowskich szkół religijnych dostanie obstawę – o religijnych chrześcijańskich nawet nie wspomniano – i zapowiedziano debatę nad zaostrzeniem zasad celnych dla uniemożliwienia przemytu broni  z zewnątrz. A także dodatkowych 5 tys. żołnierzy, którzy będą pilnować strategicznych obiektów jak budynki rządowe czy dworce lotnicze. Czyli działania doraźne i przypadkowe. A BBC i „The Gurdian”, nie mówiąc o komunistycznej „Morning Star”, wciąż ostrzegają przed widmem radykalizacji … nie, nie ugrupowań islamistycznych, lecz „skrajnej prawicy”!

A prawda jest następujące: islamizacja Europy staje się faktem.* We Francji 6 mln, w Niemczech 4,  w Hiszpanii – 1.7, w Wielkiej Brytanii, dane z ostatniej chwili, 3.8 mln. Ten proces we wszystkich tych krajach przebiega według podobnej logiki: najpierw desant ludności muzułmańskiej i osadzanie się w systemach: opieki socjalnej /zasiłki/, zdrowotnej / bezpłatna służba zdrowia/, szkolnictwa / granty/, zdobywanie sojuszników w „korytarzach władzy”, parlamencie i mediach. A równolegle – budowanie meczetów i centrów kultury islamskiej, gdzie koncentruje się życie wspólnoty. A następnie – manifestacja obecności i obrona wartości. Po drugie – islam się radykalizuje, i w Europie i na Bliskim Wschodzie, patrz: konflikty między sunnitami i szyitami, walka o władzę w Syrii, Iraku, Iranie, Afganistanie, Pakistanie – a informacje o tym, co wahabici robią z wyznawcami sufizmu we wschodnim Pakistanie , jeżą włos na głowie!

Lecz nawet po tragicznej śmierci 16 osób, kiedy do wszystkich trzech zamachów przyznała się jemeńska Al. Kaida, premier Cameron i prezydenci Obama i Hollande wciąż powtarzają, „że to nie żaden dowód, że ci terroryści mają coś wspólnego z islamem”. Ale jeśli islam jest rzeczywiście religią pokoju,  to co Tatarzy robili  pod Krakowem i pod Legnicą w XIII wieku, a Turcy pod Wiedniem, póki nie przepędził ich geniusz wojskowy i husaria polskiego króla? Turcy przez 500 lat w Bułgarii, a Maurowie przez 800  na Półwyspie Pirenejskim? A oto krótka kronika islamskiego terroryzmu ostatnich 30 lat: Rok 1972, Monachium – porwanie izraelskich sportowców przez Czarny Wrzesień i póżniejsza masakra; 1983, Bejrut – rzeż w amerykańskiej i francuskiej bazie wojskowej dokonana przez Hezbollah, 1988, Nairobi – zamachy bombowe na ambasady amerykańskie w Nairobi i Dar-es-Salam; 1998 – wybuch ładunku w samolocie nad Lockerby; 1999 – eksplozja w hotelu Paradise w Mombasie; 2000 – atak na amerykański niszczyciel „Code” w Zatoce Adeńskiej; zamachy bombowe na katolickich Filipinach, w Egipcie pod Luksorem, 2001 – World Trade Center; Bali, madrycki dworzec Atocha, Londyn, hotel Taj Mahal w Bombaju, etc, etc. Czy nie były to zamachy, do których przyznały się islamskie grupy terrorystyczne? Fakty historyczne stanowią jednak dowody w sprawie, i nie wracajmy wciąż  do tego samego, bo nie posuniemy się w tym dialogu ani o krok naprzód.

Prawda kolejna: tak, to co widać na ulicach zachodnich metropolii czy słychać w przestrzeni społecznej i mediach, nie można nazwać inaczej niż „zderzeniem cywilizacyjnym”, nawet jeśli ta analiza sytuacji zaproponowana przez Samuela Huntingtona  nie podoba się liberałom. Lecz równolegle do omawianych wyżej procesów, przebiegają inne, mające zresztą także znamiona wspólnej akcji. Coraz ostrzejsza sekularyzacja krajów zachodnich, coraz bardziej liberalna polityka emigracyjna, dziwniejsze pomysły na integrację, wciąż faworyzujące mniejszości etniczne i religijne. Wszystko to sprawia, że Europejczycy, zwłaszcza chrześcijanie, czują się coraz mniej komfortowo, coraz bardziej bezsilni, marginalizowani. Aby „nie obrażać uczuć religijnych wyznawców innych wiar”, których na Wyspach jest tylko 8%, dyskryminuje się całą resztę. Pięć lat temu premier Cameron obwieścił swój program „modern compassionate conservatism”, który współczuje wyłącznie mniejszościom, a zwłaszcza tym spoza Europy. Anglikańscy hierarchowie gwałtownie się „modernizują” i pacyfikują opozycję w swoich szeregach. Tarczami strzelniczymi mediów elektronicznych, łącznie z komercyjną ITV, stały się Jezus, chrześcijaństwo, kolejni papieże, biblia i krzyż. W repertuarze kin wciąż pojawiają się antykatolickie paszkwile jak „Ksiądz” Antonii Bird, „Liam” Stephena Frearsa czy „Siostry magdalenki” Mullana. Galerie najchętniej goszczą lewaków – skandalistów jak Damien Hirst czy Tracey Emin. A prowokacyjne lewackie pisma jak „Charlie Hebdo” czy „The Private Eye”, to małe trybiki w tej machinie prowadzonej przez lewaków, agresywnej, wrogiej chrześcijanom, w istocie wszelkiej religii. Europejczycy czują się w swej ojczyżnie coraz gorzej, za to muzułmanie – pod parasolem ochronnym labourzystów i liberalnych demokratów – dostatniej i wygodniej niż w Maroku czy Pakistanie. To skomplikowany, wieloplanowy mechanizm, ale tak właśnie działają te dwa akceleratory, te dwie najgroźniejsze dla chrześcijan siły.

Wygląda na to, że chrześcijański Zachód jest w defensywie. Zamiast bronić swojego dorobku cywilizacyjnego, tradycji, religii, porządku prawnego, skapitulował. A decydująca rolę w tym dziele odegrali liberałowie i „biblia naszych czasów”, polityczna poprawność. Nie czuję się zbyt komfortowo, czytając refleksje Piotra Zaremby o chrześcijańskim miłosierdziu. Generalnie – absolutna racja! Ale co z sytuacją - którą z Paryża, Londynu i Rzymu widać wyraziściej niż z Warszawy – gdzie jedna ze stron reprezentuje siłę, bezwzględność i nieprzejednanie, a druga aplikuje metody, które – i słusznie – uważa  za wielkie osiągnięcia europejskiej demokracji: pokojowy dialog, szacunek dla człowieka, prawa, współczucie dla nieuprzywilejowanych? I pytanie kolejne: co z mediami jak „The Guardian”, „Gazeta Wyborcza” czy „Der Spiegel”, który – jakby nic z tragedii, która rozegrała się w Paryżu nie zrozumiały – bronią kloacznego pisemka „Charlie Hebdo” jak niepodległości? ”Ta tragedia pokazuje – rezonuje „Der Spiegel” - że demokracja potrzebuje bluźnierstwa. Bo bluźnierstwo kwestionuje dogmaty. A dogmaty – zarówno polityczne jak i religijne – są naturalnym wrogiem krytycznego myślenia”. A może demokracji lepiej robi satyra licząca się z wrażliwością religijną obywateli, a nie bluźnierstwo? Oto liberałowie bronią praw mniejszości, zgoda. Chronią prawo prasy do wolności wypowiedzi, znowu zgoda. Jednak gdzieś musiało nastąpić krótkie spięcie, skoro zakończyło się to śmiercią 16. ludzi. Zdumiało mnie dzisiejsze wystąpienie mera Londynu Borisa Johnsona na wieść, że na okładce następnego numeru „Ch H” znów pojawi się cartoon z prorokiem Mahometem. „Jakaś część z nas poczuje się obrażona, ale musimy bronić prawa do obrażania” – podsumował. Podobno „prawdziwy konserwatysta”, na prawo od Davida Camerona. I czym ta opinia różni się od tej liberała Nicka Clegga, który zaraz potem powiedział: ”It’s absolutely right to defend rights to offend”?

Komentarz ukazał się na stronie SDP.PL

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.