To jest zderzenie cywilizacji, czyli lewica w kropce. Czy i my w Polsce jesteśmy zagrożeni?

PAP/EPA
PAP/EPA

Osaczeni na podparyskim przemysłowym przedmieściu barbarzyńcy, którzy zamordowali w Paryżu 12 osób, dostali od policji to, czego nie mógł im dać francuski (ani żaden z europejskich) wymiarów sprawiedliwości, a zarazem to, co im się za ich zbrodnię należało: karę śmierci. Paradoks polega na tym, że było to dokładnie to, czego „bojownicy Allaha” oczekiwali. Ginąc, wierzyli, że idą do raju za walkę z niewiernymi.

I w tym lapidarnym stwierdzeniu zawiera się różnica pomiędzy dwoma systemami religijnymi. W przypadku islamu bez większego trudu, w oparciu o treść Koranu oraz nauczanie części duchownych, da się stworzyć taką konstrukcję: zabijanie niewiernych (w tym chrześcijan) zostanie hojnie nagrodzone po śmierci. W przypadku chrześcijaństwa z żadnego fragmentu Nowego Testamentu nie da się wyprowadzić podobnego przesłania. Roi się w nim za to od nawoływań do miłowania bliźniego, w tym swoich wrogów, a jednym z najważniejszych miejsc ewangelicznego przekazu jest scena, gdy pojmany przez żołnierzy Jezus zwraca się do Piotra, nakazując mu schować miecz: „Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną” (Mt 26,52). To nie oznacza oczywiście, jak twierdzą niektórzy całkowicie bezpodstawnie, zalecenia całkowitego pacyfizmu, żeby wspomnieć jedynie koncepcję wojny sprawiedliwej św. Augustyna, mającą znaczenie do dziś. Istnieje jednak wyraźne rozgraniczenie pomiędzy obroną a atakiem.

Wyznawcy islamu – przynajmniej część spośród nich – wierzy, że ginąc w obronie wiary automatycznie zdobywają nagrodę w postaci raju. Niezależnie od tego, jacy byli za życia. Takie postawienie sprawy jest obce chrześcijaństwu, które nie gwarantuje nikomu jego pośmiertnego losu (poza ludźmi, których Kościół ogłasza świętymi), a uzależnia go od sądu nad wszystkimi uczynkami człowieka. I to kolejna zasadnicza różnica.

Kolejna różnica tkwi w wielości interpretacji i odłamów. Katolicyzm – największa chrześcijańska religia – ma centralny „urząd”, który wykłada zasady wiary. Inne ważne chrześcijańskie Kościoły są również – na niższym poziomie – scentralizowane, zaś Watykan jest punktem ciężkości nawet dla tych, które nie uznają jego zwierzchności. Nauczanie Kościoła katolickiego to wieki ciągłości. W islamie istnieje brutalna konkurencja poszczególnych odłamów, nieraz mająca finał w postaci krwawych konfliktów, z których najbardziej znany to ten między szyitami a sunnitami. Europa również przechodziła etap wojen religijnych, których tłem był podział na katolicyzm i protestantyzm, jednak w tym przypadku zasadniczą rolę odgrywała polityka (by wspomnieć słowa „Paris vaut bien une Messe” Henryka IV). Nawiasem mówiąc w czasie, gdy we Francji w 1572 r. trwała rzeź w Noc św. Bartłomieja, tolerancyjna wówczas Polska patrzyła na nią ze zgrozą.

W przypadku całkiem współczesnych wojen i konfliktów pomiędzy odłamami islamu motyw religijny jest tymczasem pierwszorzędny. Wahhabizm, nurt islamu, który propaguje świętą wojnę również za pomocą terroru, jest równouprawniony wobec innych w tym sensie, że nie istnieje żadna nadrzędna instancja, która mogłaby go potępić. Poszczególni imamowie nawet w ramach tego samego odłamu islamu mogą na różne sposoby interpretować Koran. Jedni będą apelowali o pokojowe współistnienie z innowiercami, inni – o aktywne, a nawet agresywne szerzenie wiary.

Europejska lewica jest teraz w kropce. Przez całe lata promowała multi-kulti, oczywiście w specyficznej wersji, która nie zakładała równości wszystkich (poza miejscami specyficznymi, do których należy Francja ze swoim obsesyjnym antyklerykalizmem i sekularyzmem), ale kazała chrześcijanom wycofywać się z jakichkolwiek sposobów demonstrowania swoich przekonań, dając jednocześnie ogromną swobodę muzułmanom – w imię wypaczonej idei tolerancji. Najnowszym przejawem niech będzie historia z Halmstad w Szwecji, gdzie dyrektor szkoły zakazał eksponowania szwedzkiej flagi i jakichkolwiek związanych z nią symboli, aby nie urazić uczniów z innych krajów.

Kilka lat temu do porażki polityki multikulturalizmu przyznała się otwarcie Angela Merkel, mimo to europejska lewica tkwi w uporze, twierdząc niezmiennie, że akty islamskiego terroru są całkowicie oderwane od kwestii cywilizacyjnych i religijnych. W tym samym dniu, gdy w Paryżu muzułmańscy fanatycy mordowali redaktorów szmatławego swoją drogą pisemka, w Niemczech przedstawiciele lewicowych elit – w tym były socjaldemokratyczny kanclerz Helmut Schmidt – włączyli się medialny protest przeciwko organizacji Pegida, sprzeciwiającej się ekspansji islamu. To pokazuje poziom oderwania od rzeczywistości.

Przez kilka dni toczyłem na Facebooku dyskusję ze znajomą – osobą skądinąd bardzo inteligentną i o dużej wiedzy – która obawia się narastania w Polsce islamofobii. W toku dyskusji zaczęła dowodzić, że fakt, iż ogromna większość aktów terroru w Europie jest autorstwa właśnie muzułmanów, nie wynika wcale z ich wiary, ale z „wielu innych czynników”. W ten sposób można oczywiście rozmyć każdy problem. Ale jeśli już wskazywać na tło socjalne np. we Francji, to należy sobie zadać pytanie, co jest tu skutkiem, a co przyczyną. Czy bezrobocie i niechęć do przyjmowania republikańskich wartości przez francuskich wyznawców islamu to przyczyna ich postaw, czy odwrotnie – jest to skutek z góry przyjmowanego wzoru zachowania, ściśle powiązanego z ich wiarą i cywilizacyjnym tłem?

Tak się składa, że akurat „Charlie Hebdo” reprezentowało ten nurt cywilizacyjny – czy może raczej antycywilizacyjny – który najbardziej przyczynił się do rozprzestrzenienia się radykalnego islamu: nurt agresywnie antyreligijnego nihilizmu. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, w planie strategicznym odbywają się procesy socjologiczne i cywilizacyjne. Islam jest – nawet w swojej mniej radykalnej postaci – religią nastawioną dziś na bardzo asertywną ekspansję. Dopóki Europa pozostawała mocno zakorzeniona w swoich tradycyjnych wartościach, napotykał na barierę nie do przejścia. Jednak ostatnich 50 lat to postępująca erozja tychże i dziś bariera zniknęła, przynajmniej na Zachodzie. A że rzeczywistość społeczna nie znosi próżni, w to miejsce wchodzi islam, często w postaci wiary bezwzględnie dążącej do nawrócenia innych. Trzeba być niezmiernie naiwnym, żeby sądzić, że można mu się skutecznie przeciwstawić jakimiś bredniami o tolerancji i cytatami ze sprzedajnego intelektualisty Woltera, który bez wazeliny wchodził za kasę w tyłek carycy Katarzynie.

Czy i my w Polsce jesteśmy zagrożeni? Nie mnie orzekać. Zakładałbym, że niekoniecznie, ale niepokoją takie wypowiedzi jak stwierdzenie szefa warszawskiej gminy muzułmańskiej, że w Paryżu nie doszło do żadnego zderzenia kultur, bo „zamachowcy byli Francuzami”. Owszem, formalnie tak, ale i cywilizacyjnej przynależności w dzisiejszych czasach naprawdę nie decyduje posiadany paszport.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.