Początek debaty na temat tego co się stało w Paryżu. Tomasz Terlikowski, szef Telewizji Republika nazwał ludzi strzelających w redakcji „Charlie Hebdo” partyzantami. Nazwał ich też „bojownikami wyposażonymi w wiarę w życie wieczne, której Europejczykom już brak”.
Wreszcie przypomniał, że zaatakowane pismo opublikowało bluźnierczą karykaturę Trójcy Świętej, bynajmniej nie muzułmańskiej. Wszystko to na twitterze, który preferuje wypowiedzi krótkie i dosadne.
Zaatakował go za nie natychmiast na Salonie 24 liberalny dziennikarz Witold Jurasz uznając określenie „partyzanci” za niesmaczne, a całość za nacechowaną ledwie skrywanym podziwem dla „bojowników”.
Samo przypomnienie karykatury Trójcy Świętej, w sytuacji gdy zwłoki nie ostygły, opisał jako skandal. Prowokujący go zresztą do szerszych rozważań – z powodu sporów wokół polityki wobec Rosji i Ukrainy mógł być ponoć kojarzony z polską prawicą, ale skoro jest ona tak straszna jak Terlikowski, nie chce on z nią mieć nic wspólnego.
W tych dwóch głosach zawiera się komedia omyłek, wzajemnego niezrozumienia i skłonności do przesady, a co gorsza do przypisywania przeciwnikowi od razu jak najgorszych intencji.
Prawdą jest, że nazywanie terrorystów i morderców partyzantami brzmi niestosownie, a wrażenia choćby pośredniego podziwu czy respektu dla tychże powinno się unikać. Ale prawdą jest też, że kontekstu tej zbrodni nie ominiemy.
Nawet jeśli poczekamy z tym dzień, dwa „aż zwłoki ostygną”, mamy do czynienia z okrutną, morderczą, dla chrześcijanina nie do przyjęcia, ale zemstą, która dosięgła ludzi, którzy rozkładają zachodnią cywilizację.
Naturalnie muzułmanie nie za to ich ukarali, a za to, że dotknęli ich świętości.
Warto jednak dopowiedzieć coś jeszcze. Ja po prostu nie mogę zrozumieć ludzi Zachodu, którzy wołają dziś lub piszą „Je suis Charlie” (Jestem Charlie).
Ofiarom należy się ludzkie współczucie, ale nie można w tak cielęcy sposób podpisywać się pod ich metodami, ich systemem wartości (lub raczej sposobem, w jakim te wartości deptali) – zwłaszcza że krzywdzili innych. Mam prawo o tym również dyskutować, choć powtórzę: można by tu apelować o pewną zwłokę. Skoro jednak ta debata rozpoczęła się beze mnie, podejmuję temat, i tak łagodniej niż inni.
III czy IV wojna światowa, którą zdążył ogłosić Terlikowski, wikła nas wszystkich w kwadraturę koła. Lewica i kręgi liberalne są za wielokulturowością, więc co chwila stają w obronie obecności muzułmanów w Europie, po czym okazują się głównym poszkodowanym z powodu tej obecności. Jakaś część tych środowisk wyrzeka się więc swojej „tolerancji dla wrogów tolerancji”.
Z kolei konserwatyści, zwłaszcza chrześcijanie w teorii powinni walczyć z takimi zjawiskami jak „Charlie Hebdo” u boku wyznawców Mahometa. Ale po pierwsze najczęściej brzydzimy się ich metod, a ponadto oni nas wcale za partnerów nie uznają. W skrajnych wersjach, a coraz częściej mamy z nimi do czynienia, my też musimy ulec zagładzie, wraz z liberałami i lewicowcami.
W efekcie oba światy: konserwatywny i liberalno-lewicowy miotają się i przeżywają dysonans poznawczy. Katolików czasem ciągnie do niekonsekwentnego podziwu, jak Terlikowskiego, czasem zaś do bicia na alarm, co zresztą nie wyklucza pokusy naśladowania, którą postrzegam jednak jako gest rozpaczy. Nie ma dziś żadnego chrześcijańskiego komando – ono się lęgnie co najwyżej w głowie Magdaleny Środy.
Lewicowcy zaś w poniedziałki zwołują manifestacje w obronie Islamu, a we wtorki przeciw niemu. Naturalnie upraszczam: jedni są pewnie na jednych, drudzy na drugich, choć wielu przeżywa istne rozdwojenie jaźni.
Co do mnie, nie ułatwię nikomu zadania jakimś jednym klarownym zaleceniem. To prawda, nas chrześcijan można zawsze bezkarnie obrażać, a muzułmanie potrafią się przynajmniej mścić. Nie podoba mi się ten brak symetrii i zawsze będę o nim przypominał.
Chrześcijan zabijanych dziś na Bliskim Wschodzie jest daleko więcej niż redaktorów „Charlie Hebdo”. Należy żądać od naszych państw i społeczeństw przynajmniej respektu wobec tamtej przelewanej krwi, a najlepiej konkretnych działań. I należy mówić: „Charlie Hebdo” nie jest żadnym triumfem wolności słowa. Jest jej uboczną, obrzydliwą patologią.
Ale też warto pamiętać: chrześcijaństwo zawsze, nawet w epoce krucjat było choćby potencjalnie łagodniejsze, bo miało wbudowane w swoje nauczanie miłosierdzie. To wręcz jego podstawa.
To dlatego o ile demokracja jest czymś starszym od chrześcijaństwa, o tyle prawa człowieka wyrosły w łonie cywilizacji chrześcijańskiej, nawet jeśli początkowo papieże kręcili na tę ideę nosem. W ostateczności obróciło się to w jakiejś mierze przeciw chrześcijańskim wartościom. Ale czy nie o tym mówił Jezus zalecając – trudna to nauka i dla mnie – nadstawianie drugiego policzka?
Oni mają cywilizację twardszą i może bardziej skuteczną (choć jak na razie nie w sferze materialnej). Ale w ostateczności papiestwo musiało stracić swoje dywizje. To być może konsekwencja Ewangelii, choć o szczegółach, o granicach, zawsze możemy dyskutować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/228728-zadajmy-symetrii-ale-nie-zazdroscmy-muzulmanom-skutecznosci-chrzescijanstwo-opiera-sie-na-milosierdziu