Ruch Patriotyczni Europejczycy przeciwko Islamizacji Zachodu (Pegida) od października ur. organizuje w Dreźnie marsze przeciwko islamizacji Niemiec i w obronie chrześcijaństwa. Domaga się zamknięcia granic i wydalenia imigrantów, którzy nie chcą się integrować, do krajów ich pochodzenia.
Poniedziałkowe demonstracje, które stają się z tygodnia na tydzień coraz liczniejsze – pierwsza 20 października ur., zwołana przez Facebook, liczyła zaledwie 350 uczestników, wczorajsza aż 18 tys. - jednoczą ludzi, których na pierwszy rzut oka niewiele łączy: neonazistowskich działaczy, zwolenników eurosceptycznej partii „Alternatywa dla Niemiec” (AfD), młodych akademików oraz rodziny z dziećmi i emerytów, którzy uważają, że władza ignorują ich obawy.
A oni się boją. Utraty pracy na rzecz imigrantów i religijnego fanatyzmu wyznawców islamu. Czują się coraz bardziej obcy we własnym kraju. Szczególnie, gdy radykalni salafici rozdają na ulicach Koran i uprawiają agresywny prozelityzm. A jedyną reakcją politycznego establishmentu jest kolejne wezwanie do „tolerancji”.
Protesty przenoszą się powoli na inne miasta. Wczoraj manifestacje odbyły się także w Kolonii, Düsseldorfie, Kassel, Monachium, Moguncji i Berlinie. Ich uczestnicy stawiali na nieco osobliwy humor: „Jestem za wieprzowina na grillu. A ty?” – głosił jeden z transparentów. Demonstracja w Monachium zdołała zgromadzić ponad 9 tys. osób.
Symbolem i prowodyrem protestów jest Udo Ulfkotte, były dziennikarz „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, który uważa, że islamizacja Niemiec „już dawno stała się faktem”. Ulfkotte wskazuje na wspólny apel polityków Zielonych Omida Nouripoura i SPD Thomasa Funka oraz muzułmańskiego działacza Aimana Mayzeka z 18 grudnia ur., by Niemcy w ramach integracji na Boże Narodzenie śpiewali w kościołach muzułmańskie piosenki. „A co by było gdybym zaśpiewał kolędy w meczecie? Zostałbym wrzucony do więzienia za podżeganie do nienawiści” – grzmi były redaktor „FAZ”.
I trudno nie przyznać mu racji. W wielu niemieckich pływalniach co najmniej jeden dzień w tygodniu jest zarezerwowany wyłącznie dla muzułmanów, na cmentarzach są wyznaczane specjalne miejsca dla wyznawców Allaha, by nie musieli chować bliskich w „zanieczyszczonej” chrześcijańskiej ziemi. Ze szkolnych posiłków wykreślono wieprzowinę, a w wielu miastach bożenarodzeniowe jarmarki zostały przemianowane na „zimowe”, by nie urazić muzułmanów.
Lekarze otrzymali nakaz, by zwracać uwagę na „wrażliwości kulturowe” lecząc pacjentów, a imigranci popełniający mordy honorowe otwarcie mówią w sądach, że maja niemieckie prawo w nosie, bo liczy się dla nich tylko prawo szariatu. A komu się to nie podoba, ten jest „rasistą i wrogiem demokracji”.
I dokładnie tak określają uczestników marszów Pegidy zarówno niemieccy politycy jak i media. „W Niemczech istnieje wprawdzie prawo do demonstracji, ale nie ma miejsca na podżeganie do nienawiści” – ostrzegła kanclerz Angela Merkel. „To hańba. Ohyda. Obrzydliwość” – wybrzmiewa ze wszystkich stron. Zagrożenie w Pegidzie widzą zarówno politycy rządzącej koalicji z CDU i SPD jak i opozycyjnych Zielonych. „To nie są patrioci. To są naziści i podpalacze” – podkreślił szef frakcji SPD w Bundestagu, Thomas Oppermann.
Wielokulturowość, tolerancja i otwarte społeczeństwo – dodał– to największe demokratyczne osiągnięcia. Nie ma wobec nich alternatywy. Status quo, w postaci społecznego modelu wielokulturowości, musi zostać zachowany. Mimo iż już dawno okazał się głęboko dysfunkcyjny.
Przeciwko Pegidzie wystąpił także Kościół Katolicki. Podczas wczorajszej demonstracji w Kolonii wyłączone zostało na dwie i pół godziny oświetlenie słynnej katedry. Wywołało to niezrozumienie u demonstrantów (w Dreźnie nieśli ogromny krzyż w kolorach niemieckiej flagi). „Politycy walą w kościół jak w bęben. Tępią go wręcz, jednocześnie bronią islamu jak niepodległości. Nie rozumiem jak episkopat może w tym uczestniczyć” – mówił jeden z uczestników marszu w telewizji „ZDF”.
Ignorowanie problemu i traktowanie demonstrantów jak faszystów może polityczne elity w Berlinie drogo kosztować. Według sondażu ośrodka YouGov dla tygodnika „Der Spiegel” aż 49 proc. Niemców bowiem popiera Pegidę, a 73 proc. niepokoi się „rosnącym znaczeniem radykalnego islamu”. 59 proc. zaś uważa, że Niemcy „przyjmują zbyt wielu imigrantów”. W Berlinie liczba muzułmanów wzrosła w ostatnich 10 latach dwukrotnie, z 132 do 249 tys. W całym kraju przybywa ich z roku na rok. W ur. samych poszukujących azylu było ponad 200 tys. W tym niemal połowa z Syrii i Iraku. Każdy, kto mieszka w dzielnicach imigranckich niemieckich miast widzi to, o czym mówi Ulfkotte, na własne oczy.
Dlatego Pegida zamierza przekształcić się w ruch polityczny, na wzór francuskiego Frontu Narodowego. W tym celu poszukuje sojuszników politycznych. Naturalnym partnerem wydaje się być Alternatywa dla Niemiec (AfD), powstałe ponad dwa lata temu na fali niezadowolenia z uczestnictwa Niemiec w programach ratunkowych Grecji. AfD święci tryumfy we wschodnich landach Niemiec, przede wszystkim w Saksonii.
Im większe więc obrzydzenie polityków, tym większa determinacja uczestników antyislamskich marszów. Postawa niemieckich elit jest także dlatego niebezpieczna, że inicjatorzy Pegidy, z Ulfkotte na czele, z tęsknotą patrzą na Wschód. A ścisłej, w kierunku Rosji. Tam jest, jak twierdzą, ich zbawiciel. Władimir Putin. On zrobi porządek. Z gejami, gender i muzułmanami. Znając prezydenta Rosji będzie potrafił to wykorzystać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/228571-biedermann-i-podpalacze-niemcy-maszeruja-przeciwko-islamowi-na-tle-obrzydzenia-politycznych-elit