Tusk groźną twarzą UE. Ale Polska, jako podmiot, w „koncercie mocarstw” nie występuje

fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Gdy po wyborze Donalda Tuska na szefa RE kilka miesięcy temu pojawiały się pierwsze komentarze, były one utrzymane – nawet po stronie jego krytyków – w tonie pozytywnym, dyplomatycznym tonie. Zgłosiłem wtedy wotum separatum wobec tych głosów wskazując, iż Tusk ma być dla UE tą, uwierzmy lub nie, groźną twarzą pokazywaną Rosji.

Po wczorajszym szczycie należy powiedzieć „sprawdzam”. I bez satysfakcji muszę przyznać, iż miałem rację.

Zaczęło się od kompromitacji – doktryna „PR uber alles” Tuska uprawiana w Polsce, nawet dla przyzwyczajonych do picu dziennikarzy unijnych była nie do zniesienia. Jednak wczorajszy szczyt ma też inne, bardziej niekorzystne znaczenie. Oto Tusk stał się tym właśnie strachem na wróble, którym Unia Europejska zasłania się podejmując pewne niekorzystne dla Rosji decyzje. Pani Mogherini w tym duecie odgrywa wobec byłego, polskiego premiera rolę dobrego policjanta.

To Tusk był tym, który robił wobec Rosji groźne miny i tak jak mówiłem – stał się on natychmiast twarzą nowych sankcji wobec tego kraju. Czy w takim razie polityka wobec Rosji powinna być inna? I tak i nie.

Tak, ponieważ Polska znowu jest w rosyjskich mediach przedstawiana jako główny prowodyr wydarzeń, już nie tylko na Ukrainie, lecz także teraz w UE. Nie, ponieważ działania UE i jej sankcje i tak są pewnym politycznym picem. Sytuacja gospodarcza Rosji byłaby zła bez względu i na sankcje i na zwrot w cenach ropy. Rzecz w tym, że cała wściekłość Putina i jego poputczików skierowana jest w tej chwili na nasz kraj. Jak słusznie zauważył Lech Kaczyński – kolejny do pożarcia po państwach bałtyckich.

Panikarski ton, powie ktoś. Może i panikarski, ale sądzę, że uzasadniony – występujący przy Tusku Juncker już podczas ich wspólnej konferencji odegrał rolę tego, który równoważy stanowiska. Tusk nawołuje do mocniejszego postawienia się zapędom Kremla, Juncker – jako ten, który wyciąga rękę.

Rzecz w tym, że politycy unijni, wbrew pozorom, tylko idiotów udają. Zdają sobie wszak sprawę z buzujących w ich krajach nastrojów islamistycznych i coraz szerszej sympatii radykałów wobec tzw. Państwa Islamskiego. Rosja jest w tej układance elementem UE potrzebnym, tak jak była potrzebna Bushowi Juniorowi po atakach na WTC by odciążyła część flank wojny z terroryzmem islamskim. I owszem – jest to (dla nich) rozsądna polityka. Dla Polski radykalny Islam nie jest wszak takim zagrożeniem. Dla nas zagrożeniem jest właśnie Rosja.

I oto objawia się, bodaj najwyraźniej od naszej akcesji, rozbieżność interesów Rzeczpospolitej i Unii Europejskiej. Dla UE Rosja jest pożądanym partnerem, tak jak ZSRR był pożądanym partnerem dla Aliantów gdy należało pokonać Hitlera. Choćby ceną za owo partnerstwo miała być sprzedaż Polski. Tymczasem dla nas to Rosja jest głównym zagrożeniem stabilności i bytu naszego kraju.

No i w całej tej układance kluczową rolę z czasem odegra radykalna, europejska prawica. Urosła ona, nie oszukujmy się, na niechęci wobec emigracji, przede wszystkim – tej islamskiej. Zaś niejednokrotnie jest ona wprost pro-putinowska. Dlaczego? Ponieważ świadomie lub nie odwołuje się ona do dawnej tradycji „koncertu mocarstw”. A pamiętajmy, że w „koncercie mocarstw” Polska, jako podmiot, nie występuje.

Tym samym Tusk oddał swoją twarz na usługi PR-u UE, jako tego, który dokręca śrubę, sroży się i robi wobec Kremla groźne miny. Rzecz w tym, że Tusk znajduje się daleko, zaś nasz kraj – prosto na drodze odbudowy aspiracji rosyjskich.

Władimir Putin orzekł wczoraj, iż Rosja z kryzysem poradzi sobie w dwa lata. W jaki sposób? Zgadnijmy. I proszę mi przypomnieć – kiedy kończy się kadencja Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.