Niepodległość czy dobrobyt? Anglia i Szkocja w stanie wrzenia

Fot. PAP / EPA
Fot. PAP / EPA

Za dwa dni historyczne referendum w sprawie secesji Szkocji. Kraj jest w stanie wrzenia, zresztą po obu stronach Muru Hadriana, dzielącego symbolicznie Anglię od Szkocji.

David Cameron nawołuje:

Wystawcie szkocką flagę w oknie na znak „nie”

i przypomina, że jeśli dojdzie do podziału, będzie on trwał nie do następnych wyborów powszechnych za 5 lat, lecz na zawsze. Królowa, której zamek Balmoral, gdzie spędza letnie wakacje, może znaleźć się za granicą, wydała oświadczenie, gdzie wyraża nadzieję, że Szkoci, zanim podejmą decyzję, „przemyślą sprawę głęboko i rozważnie”. Wspiera ją wnuk książę Harry, który podczas Igrzysk byłych żołnierzy rannych na polu walki Invictus Game, dał jasno do zrozumienia, że jest za dotychczasową Unią. Zaś szef ogólnokrajowej akcji Lepiej Razem, były labourzystowski minister skarbu Alistair Darling, powiedział prosto z mostu:

Są tacy, którzy marzą, żeby wykopać konserwatystów i wybrać inną partię, która ich zdaniem, będzie im lepiej służyć. Ale to jest innego rodzaju decyzja, zmieni nie tylko twoje życie, ale twojej rodziny i kraju. I nie na 5 lat, tylko na zawsze.

Jeśli przypomnieć, że Szkoci od zawsze głosowali głównie na swoją Szkocką Partię Narodową i labourzystów, ta wypowiedź nabiera głębszego sensu.

Wczoraj David Cameron, po raz 10-ty w tej kampanii referendalnej, pojechał do Szkocji, aby ostatni raz ostrzec czwartkowych wyborców, że ich decyzja będzie finalna, i nie będzie od niej odwrotu. Sądząc z oświadczenia, porzucił swoją taktykę „love-bombarding”, „bombardowania miłością”, i od obietnic płynnie przeszedł do ostrzeżeń. Po raz kolejny na miejsce swego wystąpienia wybrał Aberdeen, stolicę przemysłu energetycznego, bo to właśnie gospodarka jest głównym argumentem przetargowym, mającym skłonić Szkotów do głosowania przeciw zerwaniu Unii. Podobnej retoryki używają także szefowie innych dużych partii, którzy krążą po Północy, lider laburzystów Ed Miliband i liberalnych demokratów Nick Clegg. Ostatnie badania opinii publicznej, zrobione przez Panelbase na zlecenie The Sunday Timesa pokazują, że zwolennicy i przeciwnicy secesji Szkocji idą „łeb w łeb”, 50.6% na „nie” i 49.4% na tak – choć inny ośrodek Survation, podaje, że przeciwnicy niepodległości Szkocji prowadzą aż ośmioma punktami.

Najważniejszym argumentem przetargowym Londynu jest gospodarka. Szef akcji Lepiej Razem Alistair Darling ostrzega, że „ekonomiczne skutki podziału Wielkiej Brytanii mogą być porównywalne do dramatycznego kryzysu finansowego lat 2008-9”. I dodaje, że z pewnością pogorszy się bardzo dobra szkocka służba zdrowia, którą dziś dofinansowują angielscy podatnicy. Były premier, Szkot z pochodzenia, Gordon Brown, namawia rodaków do głosowania „nie”, grożąc utratą państwowej emerytury. A minister finansów George Osborne przypomina Szkotom, że nie dostaną brytyjskiego funta szterlinga i żartuje: „Owszem, jeśli się uprzecie, możecie go używać, jak Panama używa amerykańskiego dolara. Z równym skutkiem możecie wprowadzić japońskiego jena albo rosyjskiego rubla”. Kolejne uderzenia nadeszły ze strony państwowego Royal Bank of Scotland, z główną siedzibą w Edynburgu, gdzie zatrudnia 11.500 osób, który zagroził przeprowadzką do Londynu. Podobnie zareagowały dwa inne banki Lloyds/HBOS, które w Szkocji dają pracę 16 tys. pracownikom. Za „nie” opowiedziało się także wielkie towarzystwo inwestycyjne Standard Life, zatrudniające 5 tych ludzi, a dwa giganty petrochemiczne BP i Shell także opowiedziały się przeciw secesji.

Tylko Alex Salmond, pierwszy minister Szkocji, widzi swój kraj jako „drugą Norwegię”, a oskarżany przez unionistów o fantazjowanie na temat zasobów ropy i gazu na Morzu Północnym, piętnuje Westminster i brytyjskie media za „sianie paniki ”. Jednak może nie mieć racji, bo ostatnio kolejna instytucja badawcza, Office for Budget Responsibility oświadczyła, że zasoby ropy naftowej zmniejszą się z 6.1 mld baryłek w roku 2012 do 3.5 mld w roku 2018. A produkcja spada już od 1999 roku, roku największego wydobycia, o 7.8% rocznie, więc jest się o co bać. I jeszcze jedno: zasoby ropy naftowej zaspokajają potrzeby Wielkiej Brytanii w 67%, a gazu w 53%, przemysł zatrudnia bezpośrednio i pośrednio aż 440 tys. ludzi i odprowadza corocznie do skarbu państwa 6.5 mld funtów. Same negocjacje dotyczące wytyczenia linii podziałowej będą trwały kilka lat, na czym stracą oba kraje. A co z akcesem Szkocji do Unii Europejskiej, z armią, ze służbami państwowymi, jak – pozbawieni służb specjalnych MI5 i MI6 - chcą walczyć z terroryzmem?

Na Aleksie Salmondzie te wątpliwości nie robią wrażenia. I dolewa oliwy do ognia twierdząc, że jeśli nawet idea utrzymania Unii teraz zwycięży, w ciągu kilkunastu lat obiecuje następne referendum niepodległościowe. Już teraz wiele złej krwi w Anglii wywołały obietnice Camerona, skierowane do Szkotów, tzw. devo max deal, poluzowania więzów Edynburga z Londynem, co m.in. znaczy, że będą mieli całkowitą kontrolę nad swoimi podatkami oraz ich wydatkowaniem. Już mają nad rolnictwem, służbą zdrowia, wymiarem sprawiedliwości, edukacją i niektórymi sprawami gospodarczymi. I tu odezwali się torysi i postawili premierowi pytanie: „A kto teraz upomni się o Anglików?”. I zasygnalizowali Cameronowi, że jeśli podobnych przywilejów nie wprowadzi dla Anglii, czeka go rebelia front i back benchers oraz konserwatywnego elektoratu. Już nakreślili linię graniczną, np. szkoccy posłowie nie będą głosowali nad angielskim budżetem, edukacją czy służbą zdrowia. Z kolei badania The Sunday Timesa pokazały, że Anglicy nie życzą sobie, aby w Szkocji wzrosły wydatki publiczne na głowę mieszkańca, a w Anglii – nie. Chcieliby także, aby po ewentualnej secesji, granica ze Szkocją była strzeżona jak każda inna, a plan devo max, czyli dodatkowe przywileje dla Szkocji, nazwali „krokiem prawdziwie desperackim”.

Zgadzając się półtora roku temu na referendum niepodległościowe, Cameron otworzył prawdziwą puszkę Pandory. Bo już widać, że jeśli nawet Unia przetrwa, nic już nie będzie takie samo. Tak czy inaczej czekają go poważne reformy, i nie wiadomo, jak to wszystko odbije się za 8 miesięcy na wynikach wyborów parlamentarnych. Oraz jego własnej pozycji, bo jeśli 307-letnia Unia zostanie zerwana, będzie musiał odejść w niesławie, bo z pewnością wszystkie partie, łącznie z połową konserwatywnej, upomną się o „głowę” premiera. Tylko Alex Salmond znajduje się w sytuacji win-win, wygranej jakkolwiek potoczą się wydarzenia. Bo albo pozostanie w historii jako ten, który po 307 latach oddał Szkocji niepodległość, albo zdobył dla swych rodaków więcej kontroli nad ich życiem i podwyższył jego standardy.

Artykuł ukazał się na portalu www.sdp.pl

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.