Żurawski vel Grajewski: „Nie odnieśliśmy sukcesu na szczycie NATO. Szpica to odstraszanie w wersji minimum, daleko nie wystarczające” NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Paweł Supernak
Fot. PAP/Paweł Supernak

Nie dostaliśmy tego, czego chcieliśmy i o co zabiegaliśmy, czyli stałych baz NATO na naszym terytorium -mówi politolog i znawca spraw wschodnich dr. Przemysław Żurawski vel Grajewski w rozmowie z portalem wPolityce.pl.

wPolityce.pl: Prezydent Bronisław Komorowski i premier Donald Tusk cieszą się z wyników szczytu NATO w walijskim Newport. Czy rzeczywiście mamy powody do zadowolenia?

dr Żurawski vel Grajewski: Nie mamy. W końcu nie dostaliśmy tego, czego chcieliśmy i o co zabiegaliśmy, czyli stałych baz NATO na naszym terytorium. Gdy przyjrzymy się zaś z bliska obietnicy stworzenia tzw. „szpicy” z dowództwem w Polsce, i widzimy, że ma ona zostać umieszczona w Szczecinie, czyli daleko od naszej wschodniej granicy i liczyć zaledwie 4 tys. żołnierzy, to trudno się oprzeć wrażeniu, że rzucono nam garść okruchów. Jeśli porównamy to choćby do przeprowadzonych w ur. przez Rosję manewrów na Dalekim Wschodzie, podczas których przerzucono na przestrzeni kilku tysięcy kilometrów ponad 160 tys. żołnierzy, widzimy jak drastyczna jest dysproporcja między tym co się nam oferuje a tym, z czym musielibyśmy się zmierzyć. Ale nawet stosunkowo niewielkie siły NATO mogłyby mieć poważne znaczenie polityczne. Jednak tylko w ramach stałej obecności. Podam przykład: amerykański, brytyjski i francuski garnizon pełniły w Berlinie zachodnim, obszarze odseparowanym od reszty Zachodu, funkcję odstraszania. I nie potęga wojskowa tych jednostek, tylko to, że były to stałe bazy Francji, Wielkiej Brytanii i USA, chroniła tą enklawę przed siłami sowieckimi. Otwarcie ognia do tych baz byłoby równoznaczne z rozpoczęciem wojny z całym Zachodem. Wówczas nie rodziło się pytanie, czy sojusznicy przyjdą na pomoc zachodnim Berlińczykom, bo byli na miejscu. My takich gwarancji nie mamy i nie otrzymaliśmy ich na szczycie w Newport. Gdybyśmy bowiem mieli takie stałe bazy, powiedzmy w Braniewie, Olsztynie, Augustowie i Białymstoku, sytuacja byłaby inna. Moglibyśmy się czuć względnie bezpieczni. Rotacyjna szpica w Szczecinie jednak nie spełnia zasadniczej funkcji odstraszania decydentów na Kremlu.

To, co by się stało gdyby pojawiły się rosyjskie „zielone ludziki” na polskiej granicy?

Nie byłoby koniecznie automatycznej odpowiedzi NATO. Tylko musiałyby się odbyć konferencje międzynarodowe, należałoby podjąć szereg decyzji politycznych. Jedni byliby za, drudzy przeciw, a operacje byłyby w tym czasie dalej prowadzone. Tak to wyglądałoby, bez automatyzmu odstraszania.

No dobrze. Wejdźmy w szczegóły. Co oznacza rotacja, a raczej stała rotacja sił szybkiego reagowania NATO, w tym przypadku?

Mamy sytuację następującą: w Szczecinie od dawna istnieje dowództwo natowskiego korpusu Północ-Wschód, polsko-niemiecko-duńskiego. W tym rozumieniu niewiele się zmienia. Na czym polega więc rotacja? Tu także podam przykład: Gdy państwa bałtyckie jeszcze nie były członkami Sojuszu, na poligonach na Litwie, Łotwie i Estonii szkolili się żołnierze państw zachodnich. Na zmianę. Rotacyjnie. Jedni wyjeżdżali, a drudzy przyjeżdżali. I to tworzyło pewien fakt polityczno-militarny. Gdyby wojska najeźdźcy w razie próby zajęcia Polski, natknęły się na te jednostki naszych zachodnich sojuszników, ćwiczące na poligonach. Amerykańskich, kanadyjskich, francuskich. Wówczas sztabowcy rosyjscy musieliby mieć jakieś plany postępowania. Tych żołnierzy nie będzie dość, by zatrzymać posuwających się Rosjan. Ale politycznie jest to inna decyzja niż zaatakowanie Polski, licząc, że trafi się tam wyłącznie na siły lokalne. To jest jakieś minimalne odstraszanie, ale daleko nie wystarczające. To, że szpica będzie w Szczecinie, zamiast przy granicy z Kaliningradem, robi ogromną różnicę. A powinna ona być przy wschodniej granicy, by spełnić funkcję określona przez NATO mianem forward presence (wysunięta obecność-red.).

Na szczycie w Newport ustalono także, że kraje NATO przeznaczą około 15 mln euro na pomoc Ukrainie…

To żenujące. Rząd Polski w 2012 r. przy okazji negocjacji nad paktem fiskalnym zadeklarował pomoc na stabilizację strefy euro w wysokości 6 mld. euro. Należy spojrzeć na te proporcje. Całe NATO deklaruje 15 mln. Koń by się uśmiał. Poza tym nasi partnerzy w Sojuszu postanowili uhonorować traktat o współpracy między NATO i Rosją z 1997 roku, mimo iż Moskwa tą umowę dawno złamała. Da się to wytłumaczyć tylko tym, że demokratyczne społeczeństwa w krajach zachodniej Europy, nie są gotowe zapłacić cenę za otwartą konfrontację z Rosją. Do tego mamy państwa, które są penetrowane przez Rosję, jak Słowacja, bądź maja własne tradycje rusofilskie, jak Czechy czy Słowenia, albo w ramach odepchnięcia się od europejskiego rdzenia, jak Węgry, szukają współpracy z Kremlem. Jest też Bułgaria, która czuje sympatię do Rosji od chwili wojen rosyjsko-tureckich w 19 wieku. Francja i Niemcy zaś robią biznes z Kremlem. Putin na tych podziałach gra i jak widać jest to skuteczne.

Rozmawiała Aleksandra Rybińska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych