Przewodniczący Tusk: władza, ale nie nadrzędność

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Prezydencja Rady Europejskiej to nie jest nic. Ale to nie jest też realna władza.

Żeby wiedzieć, że to nie jest nic, trzeba pamiętać, jakie idee przyświecały twórcom tego urzędu, gdy na początku lat 2000 rozpoczynano wielką reformę Unii Europejskiej. Chodziło o to, żeby prezydencja Rady przestała być funkcją dekoracyjną. A była taką w formule prezydencji rotacyjnej – w ostatnich latach przed reformą to było 3 miesiące.

To znaczy , że w ciągu roku Rada miała 4 kolejne prezydencje. W takiej formule kontynuacja polityki Rady była nadzwyczaj trudna – prawie niewykonalna. Stąd koncept stałego przewodniczącego. Pierwsze koncepcje twórców konstytucji europejskiej zakładały 5-letnią kadencję przewodniczącego. Urząd przewodniczącego Rady określano nawet, z pewnością na wyrost, mianem prezydenta Europy.

Jak wiemy, konstytucja europejska nigdy nie weszła w życie, po wielu perturbacjach pakiet reform instytucjonalnych, choć zakrojony na skromniejszą skalę, został wpisany do traktatu lizbońskiego – obowiązującego od 2009 r.

W traktacie lizbońskim, zatem, jest figura stałego przewodniczącego Rady, ale jego kadencja wynosi 2,5 roku z możliwością jednokrotnego przedłużenia – tak stało się w przypadku pierwszego stałego przewodniczącego, Hermana Van Rompuy’a, ale tak się nie dzieje z automatu.

Zatem Donald Tusk jest przewodniczącym na 2,5 roku, a potem się zobaczy.

Czy to znaczy, z kolei, że Tusk będzie rzeczywistym przełożonym 28 szefów państw i rządów? Oczywiście nie. Władza przewodniczącego Rady bierze się stąd, że on jest ciągle na swoim urzędzie, a skład Rady w tym czasie wielokrotnie się zmienia. Po pierwsze, w rytm kadencji, po drugie w rytm kryzysów politycznych w poszczególnych państwach, które skutkują niekiedy przyspieszonymi wyborami i zmianą rządu. Ale jest to ciągle raczej władza typu „koordynator-przewodniczący obrad”, niż władza typu „rzeczywisty szef”.

Donald Tusk będzie musiał zapomnieć, co było mu wolno jako szefowi rządu w Polsce: koniec z wyznaczaniem zadań ministrom, koniec z rozliczaniem ich, koniec z wymianami personalnymi właściwie na życzenie.

Ale wiele zależy od indywidualności przewodniczącego: jego siły przekonywania, jego wizji polityki Unii, w końcu także jego uroku osobistego. Herman van Rompuy, w Polsce zazwyczaj – a niesłusznie – lekceważony, był jednak politykiem bardzo zręcznym. Myślę, że pełnił swój urząd całkiem dobrze.

W końcu przewodniczący musi się liczyć z 28 szefami państw i rządów. Musi uwzględnić sprzeczne interesy „starej” i „nowej Unii”, Północy i Południa, lewicy i prawicy, a przede wszystkim tych najważniejszych w Unii: Francji i Niemiec, a w gruncie rzeczy głównie Niemiec. Przewodniczącemu Rady grozi w tej sytuacji, że będzie kimś w rodzaju notariusza tych wszystkich sprzecznych interesów. I w rzeczywistości taki sposób pełnienia tej funkcji nie jest sprzeczny z duchem traktatu lizbońskiego. Rola typu skuteczny notariusz, nie oznaczałaby, że nasz (były) premier nie sprostał nowej funkcji.

Warto będzie o tym wszystkim pamiętać, oceniając Donalda Tuska u schyłku jego kadencji, w czerwcu 2017 r.

A na dziś: jest prestiż i jest jakiś minimalny wpływ na bieg spraw, ale wpływ naprawdę bardzo ograniczony.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych