„Bismarck” w spódnicy. O stosunkach Francji i Niemiec

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Uchodzi za enfant terrible francuskiej polityki. Nazywa się Arnaud Montebourg. Ma 52 lata, wykształcenie prawnicze, był posłem francuskiej Partii Socjalistycznej, pełnił funkcję ministra przemysłu w rządzie Jeana-Marca Ayraulta, a następnie ministra gospodarki (dokłaniej: odbudowy gospodarczej i technologii informatycznej) w gabinecie jego następcy premiera Manuela Vallsa. To on, Montebourg, stał się głównym powodem „niespodziewanej” dymisji rządu Francji. Premier Valls chce dobrać sobie nowych ludzi. Dlaczego? Można rzec, na życzenie… kanclerz Niemiec Angeli Merkel.

Tak w każdym razie uważa sam Montebourg. Poszło o to, że ów – jak określają go media w RFN – „skory do kłótni” polityk uważa, że piętrzące się trudności gospodarcze Francji wynikają z podporzadkowania się niemieckim dyktatom. Co więcej, Montebourg nie tylko tak myśli, lecz mówi otwarcie i to nie przebierając w słowach.

„Musimy podnieść swój głos. Niemcy nałożyły na cała Europę pułapkę porażki”, wezwał niedawno z łamów „Le Monde”. Jego zdaniem, wmuszona reedukacja deficytu budżetowego nie poprawia, lecz pogarsza sytuacje gospodarczą Francji, sprzyja wzrostowi bezrobocia, wzmaga niebezpieczeństwo recesji i uskrzydla polityczne ekstremizmy. Miesiąc wcześniej Montebourg wystąpił z postulatami, które miałyby ożywić rynek, m.in. ze sprzeczną wobec polityki rządu propozycją ulg podatkowych dla ludności o najniższych i średnich dochodach, co miałoby sprzyjać wzrostowi konsumpcji. Ustępujący minister skrytykował też politykę Europejskiego Banku Centralnego (EBC), który „nie działa na rzecz redukcji bezrobocia, lecz skupia się na przeciwdziałaniu inflacji”.

Tego było bardziej „prawicowym” socjalistom za wiele. Tym bardziej, że do chóru krytyków polityki własnego rządu i jego spolegliwości wobec Niemiec dołączył minister oświaty Benoît Hamon.

„Niemcy uprawiają politykę, która służy tylko ich własnym interesom”, stwierdził Hamon w rozmowie z gazetą „Le Parisien”. Było to nie tylko atakiem na własnego szefa w rządowym gabinecie, lecz także uderzeniem w prezydenta Francois’a Hollande’a, który właśnie przedstawił swój trzyletni plan ograniczania wydatków publicznych. Uzyskane oszczędności mają pokryć wprowadzone ulgi podatkowe dla przedsiębiorców.

Czy bać się wielkich Niemiec?

Budowanie powojennej, rzekomo wzorcowej francusko-niemieckiej przyjaźni, a raczej partnerstwa nie było łatwe ani przyjemne. Wprawdzie prezydent Charles de Gaulle i kanclerz Konrad Adenauer paradowali razem w rządowym kabriolecie, lecz ich antypatia była tajemnicą poliszynela. Podobnie było z następcą Adenauera, Ludwigiem Erhardem, nici sympatii nie łączyły także pary Willyego Brandta i Georgesa Pompidou. Zbliżenie między Paryżem i Bonn zostało wymuszone przez interesy gospodarcze, czego dobitnym wyrazem było powstanie zainicjowanej przez szefa francuskiej dyplomacji Roberta Schumana Wspólnoty Węgla i Stali. Przełamywanie mocno zakorzenionych uprzedzeń zapoczątkowało dopiero chwycenie się za ręce prezydenta Francoise„`a Mitterranda i kanclerza Helmuta Kohla przed grobami ofiar I wojny w Verdun.

Bez przyjaźni tych polityków późniejsze stworzenie Unii Europejskiej nie byłoby w ogóle możliwe. Ale nawet w tym przypadku siłą napędową nie był nagły przypływ sympatii Francuzów do Niemców, lecz raczej strach. W chwili zjednoczenia RFN z NRD Francuzi ironizowali, iż tak bardzo kochają rosnących w siłę sąsiadów, że woleliby… dwóch państw niemieckich. Dziennik „Le Figaro” pytał w tytule: „Faut-il avoir peur de la grande Allemagne?” - czy bać się wielkich Niemiec? Od tej chwili maksymą francuskiej polityki stała się „europeizacja” niebezpiecznego sąsiada.

Choć z „ojcem zjednoczenia” Niemiec prezydent Chirac nie miał łatwego życia, ostatnie, czego sobie życzył, było wyborcze zwycięstwo Gerharda Schrödera. Gdy Kohl przegrał, Chirac zadzwonił do niego z wyrazami ubolewania. Nowy kanclerz zaczął urzędowanie od odrzucenia zaproszenia Francuzów na obchody 80 rocznicy zakończenia I wojny. Jak stwierdził, „czas skończyć z kajaniem się Niemców za historię”. Chirac nie mógł też przełknąć niemiecko-brytyjskiego memorandum o kierunkach rozwoju europejskiej socjaldemokracji, które Schröder opracował z premierem Tony„`m Blairem. Między Paryżem i Berlinem skrzypiało na całej linii. Gdy przed szczytem w stolicy Niemiec uchwalano pakiet reform Agenda 2000 i budżet wspólnoty, kanclerz zapowiedział, że będzie domagał się ograniczenia wpłat RFN, urynkowienia rolnictwa i likwidacji agrozasiłków, których Francja była największym biorcą, nad Sekwaną uznano to niemal za wypowiedzenie dotychczasowego partnerstwa. Chirac wypalił, że „nie dopuści do meblowania unii po niemiecku”…

Oliwy do ognia dolał ówczesny minister spraw zagranicznych Joschka Fischer, który domagał się przebudowy struktur decyzyjnych unii. We Francji zawrzało: media przypomniały o 23 wojnach z Niemcami i zarzuciły rządowi SPD-Zielonych kolejną próbę „zgermanizowania Europy”. Szef francuskiej dyplomacji Hubert Vedrine nazwał Fischera „laikiem z germańską pychą” i „szczurołapem”. Niemieckie media zrewanżowały się Francuzom oskarżeniami o „niereformowalne lewactwo” i „wstecznictwo”.

Oliwienie osi

Po kolejnych wyborach wygranych przez Schrödera z chadeckim rywalem Edmundem Stoiberem, Chirac dzwonił do tego ostatniego z wyrazami ubolewania. Na kolejnym szczycie UE w Nicei kanclerz RFN i prezydent Francji prawie skoczyli sobie do gardeł. Poszło o postulat Schrödera, który uważał, że skoro liczba ludności Niemiec jest o jedną trzecią większa niż „Grande Nation”, Niemcy powinny mieć więcej głosów w unijnej radzie. Ale Chirac i Schröder zdawali sobie sprawę, że muszą się dogadać w ich obopólnym interesie. W efekcie powstała wspólna komisja, która opracowała zamiennik dla odrzuconego przez Francuzów projektu eurokonstytucji i zrewidowała postanowienia ze szczytu UE w Nicei, (osłabiając m.in. siłę głosu Polski), tak, by wzmocnić pozycję obu krajów. Dodatkowym, impulsem do naoliwienia osi Paryża i Berlina była amerykańska interwencja zbrojna w Iraku. Do tandemu Chiraca i Schrödera przeciw „jednowładztwu USA” dołączył ochoczo prezydent Władimir Putin. Dla tego ostatniego to nieformalne przymierze było doskonałym narzędziem do zdetonowania monolitu Zachodu. Ku uciesze Moskwy, Schröder zaczął głośno podważać sens istnienia Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Od tej chwili stosunki między Niemcami i Francją weszły w fazę pieszczot. „Szczurołap” Fischer stał się nagle „rzeczowym partnerem”, a prezydent i kanclerz zaczęli snuć nawet plany o podwójnym obywatelstwie dla Niemców i Francuzów. Doszło nawet do bezprecedensowego zdarzenia: na szczycie UE w Brukseli Niemcy reprezentował z upoważnienia Schrödera… prezydent Francji Jacques Chirac.

Faza pieszczot zakończyła się wraz ze zmianą gospodarzy w Pałacu Elizejskim i Urzędzie kanclerskim. Kandydatce chadeków na szefową rządu RFN Angeli Merkel nie podobał się antyamerykański kurs poprzednika. Gdy tuż po wyborczym zwycięstwie gościła w Paryżu, poświęciła mniej czasu urzędującemu jeszcze prezydentowi Chiracowi niż jego potencjalnemu następcy Nicolasowi Sarkozy„`emu. Ten ostatni odwzajemnił jej się równie efektownie, gdyż w dniu zaprzysiężenia znalazł czas, by przylecieć do Berlina i wycałować swą nową koleżankę.

Kanclerz puściła mimo uszu zdanie Sarkozy„`ego z wiecu wyborczego, że „Francja nie musi czerwienić się z powodu swej historii, bo nie ma na sumieniu ludobójstwa i nie wynalazła tzw. rozwiązania ostatecznego”. Wkrótce jednak zaczęła się ich bezpardonowa przepychanka o to, kto nadaje ton w polityce europejskiej i zagranicznej. Najpierw jednak Sarkozy i Merkel zrewidowali antyamerykańską strategię poprzedników, Francja po latach wróciła do NATO i z obchodów 60 urodzin sojuszu w Baden-Baden poszły w świat obrazki transatlantyckiej idylli: u boku USA Francja i Niemcy, jako symbol nierozerwalnej przyjaźni. I to by było na tyle.

„Fircyk” i „Madame Non”

Wkrótce wychwalany w niemieckich mediach Sarkozy stał się tym, który usiłował „zmarginalizować znaczenie Niemiec w polityce międzynarodowej”, lub dosadniej, „fircykiem”, który „dla dorównania Merkel chodzi na takich samych obcasach jak ona”, natomiast Merkel ochrzczona została we Francji francuskich mediach mianem „Madame Non”.

Powodów do nowych zadrażnień było wiele. Krótko po objęciu urzędu Sarkozy wprosił się w Brukseli na obrady ministrów finansów państw UE i usiłował wymusić na nich osłabienia kursu euro przez EBC, oraz ustępstwa w sprawie zadłużenia Francji. Gdy niemiecki minister Peer Steinbrück zwrócił mu uwagę, że Francja łamie kryteria z Maastricht, że ją też obowiązuje dyscyplina finansowa i „nie może szastać nie swoimi pieniędzmi”, Sarkozy zbeształ głównego księgowego Merkel, obraził się na nią, że trzyma jego stronę i odwołał zaplanowane spotkanie międzyrządowe. Niemców irytowało również forsowanie przez Francję idei utworzenia Unii Śródziemnomorskiej, z udziałem państw z południa Europy, północy Afryki i Bliskiego Wschodu. Była to odpowiedź Sarkozy„`ego na rozszerzenie UE na wschód, w którym upatrywał wzmocnienie wpływów i korzyści gospodarcze Niemiec. Dla umocnienia swych śródziemnomorskich wpływów - jak uważano w Berlinie - kosztem Niemiec, prezydent szukał nawet poparcia w Waszyngtonie.

Lista pretensji rządu Merkel wydłużyła się o zarzuty utrudniania niemieckim koncernom zakotwiczenia na francuskim rynku, gospodarczy protekcjonizm Sarkozyego, interwencjonizm i łączenie firm w narodowe koncerny, jak np. Suez i Gaz de France. Gdy koncern Siemensa chciał kupić bankrutujący Alstom, prezydent podstawił mu finansowe protezy i uniemożliwił tę transakcję. **Między francuskimi i niemieckimi koncernami branży energetycznej, telekomunikacji, transportu, bankowości, czy zbrojeniowej trwała istna wojna podjazdowa.** Berlin i Paryż kruszyły też kopie na unijnym forum; po obietnicy Sarkozyego złożonej rodzimym rybakom, że wymusi likwidację limitów połowowych oraz przyznaniu im dopłaty 310 mln euro z państwowej kasy, dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” porównał postawę prezydenta do „najgorszego okresu w relacjach obu krajów”. Niemcy wytykali francuskiemu „fircykowi” dwulicowość i podwójną moralność, jak np. zawarcie lukratywnego kontraktu na dostawy sprzętu wojskowego dla Libii, czy podpisanie z Chinami umów o łącznej wartości 20 mld euro, dotyczących budowy siłowni jądrowych i dostaw samolotów. Podczas gdy Merkel naraziła się Chińczykom za przyjęcie Dalajlamy, po którym Pekin odwołał spotkania z politykami RFN, Sarkozy uznał kwestię Tybetu i Tajwanu ze „wewnętrzną sprawę Chin” i chwalił je za „30 lat postępów w respektowaniu praw człowieka”… Między Merkel i Sarkozy„`m było już tak źle, że do prasy bulwarowej trafiły przecieki z dyplomatycznej prośby do prezydenta, aby tak nie obcałowywał pani kanclerz, bo czuje się skrępowana.

Długie ręce Merkel

Jednak ich ponowne zbliżenie było niemal zaprogramowane. Przytłoczony niewesołą sytuacją gospodarczą Francji i walką wyborczą „Sarko” ustąpił pola niemieckiej rywalce. Na jednym z ostatnich spotkań z Merkel w Berlinie, podsumował:

„Niemcy i Francja to dwie największe gospodarki w Europie i bez naszej jednomyślności nie posuniemy się do przodu ani o krok”.

W dobie eurokryzysu także kanclerz RFN wolała uniknąć wiszącego wówczas w powietrzu krachu wspólnej waluty, miała ponadto świadomość, że w osamotnieniu trudniej byłyby jej realizować własne cele polityczne. W efekcie, przyjaciel Nicolas odstąpił od żądania upolitycznienia EBC i przystał na zaostrzenie dyscypliny budżetowej z sankcjami dla niesubordynowanych członków unii walutowej włącznie, zaś przyjaciółka „Anżelik” wycofała sprzeciw wobec ustanowienia podatku od transakcji finansowych. Z dwojga złego, lepiej jej było dogadywać się z Sarkozy’m, którego otwarcie wsparła w kampanii wyborczej, niż z socjalistą Francoisem Hollandem.

Ale „Sarko” przegrał. Jego następca rozpoczął od spełnienia obietnic wyborczych: podwyżki podatków dla najbogatszych i obniżenia wieku emerytalnego. We francusko-niemieckiej unijnej lokomotywie brakuje dziś pary, są jednak i będą wspólne interesy. Istnieje też niemiecka Realpolitik. Na samą myśl zdobycia przewagi w partnerskiej Francji przez obóz dotychczasowego ministra gospodarki Arnauda Montebourga, Merkel cierpnie skóra. To z jego ust wyszło porównanie działań szefowej rządu RFN do „imperialnej polityki” kanclerza Rzeszy Ottona von Bismarcka.

Francja jest drugą gospodarką eurostrefy, piątą potęgą na świecie, i nie ma zamiaru kierować się bezgranicznymi obsesjami niemieckich konserwatystów,

zapowiadał na ministerialnej posadzie. To on wzywał do „sprzeciwu wobec Niemiec” i nazywał unijnych decydentów „idiotami”. Czy dymisję gabinetu premiera Vallsa wymusiły długie ręce Merkel? Nawet, jeśli nikt we Francji nie przyzna tego głośno, pozbycie się niewygodnych ministrów i dobór nowych członków rządu jest spełnieniem najskrytszych życzeń pani kanclerz. Na tym jednak nie koniec. Choć Montebourg nie zamierza pracować z Vallsem (i odwrotnie), bynajmniej nie wycofuje się z polityki. Ambicje ma spore, a i szanse na powrót z tarczą niemałe.

W 2012r. Montebourg był jednym z kandydatów ich wspólnej Parti Socialiste na prezydenta. We wstępnych wyborach uzyskał aż 17 proc. poparcie i uchodzi za współtwórcę zwycięstwa prezydenta Hollande’a, na którego wskazał w drugiej turze wyborów. Dla Merkel ów marginalizowany wcześniej następca Sarkoz’ego stał się dziś lewicowym gwarantem utrzymania kursu wymuszonego na Francji przez jej rząd. Ceniony wcześniej przez Hollande’a minister Montebourg, m.in. za interwencjonizm państwa (ratowanie bankrutów dla ochrony miejsc pracy z upaństwowieniem podupadłych przedsiębiorstw włącznie, oraz ustawy utrudniające rentownym firmom zamykanie ich filii i redukcję zatrudnienia), jak np. przejęcie części akcji producenta samochodów PSA Peugeot Citroën, czy koncernu Alstom, poszedł w odstawkę.

Na jak długo? Podczas, gdy prezydent Hollande w badaniach opinii publicznej ma najgorsze notowania w porównaniu z wszystkimi poprzednikami z minionego półwiecza, popularność Montebourga rośnie. W sukurs ustępującemu ministrowi przyszli dwaj amerykańscy nobliści, ekonomista Josef Stiglitz (laureat z 2001r.) i ceniony analityk Peter Diamond (wyróżniony w 2010r.). Pierwszy utrzymuje, że polityka oszczędnościowa w strefie euro to „katastrofalny błąd”, który po 2008r. spowodował m.in. we Włoszech „trzecią z rzędu recesję”, zaś według prognoz Diamonda, Europa zmierza do samozniszczenia, a młodzi Europejczycy „przez dziesięciolecia będą odczuwać jej negatywne skutki”.

Premier Valls lada moment przedstawi skład nowego rządu. ma Kanclerz Niemiec nie ma powodu do niepokoju. Stosunki RFN z Francją są jak związek sado-maso, w którym to Merkel gra rolę Dominy. Podoba się komuś czy nie – to kolejny sukces „Bismarcka” w spódnicy…

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.