Wojujący islam – zagrożenie dla Europy i świata. Kaddafi, czy Mubarak stanowili tamę dla radykałów

Fot. longwarjournal.org
Fot. longwarjournal.org

Świat stanął u progu nowego, śmiertelnego zagrożenia ze strony radykalnych islamistów, których celem jest utworzenie światowego kalifatu. Obecnie najgorszym scenariuszem jest połączenie sił islamistów w krajach północnej Afryki i Bliskiego Wschodu oraz wywołanie dżihadu w Europie Zachodniej i USA.

Aby zrozumieć dlaczego islamiści tak bardzo urośli w siłę trzeba wrócić do 2011 roku, kiedy wybuchła tzw. arabska wiosna ludów. Wówczas Zachód ochoczo wsparł wszelkie inicjatywy mające na celu obalić rządzących od dekad dyktatorów na Bliskim Wschodzie. Nie przewidziano jednak (a może przeciwnie, o to właśnie chodziło?), że ich pozbycie się zakończy się chaosem i dojściem do władzy islamistów. Poza tym, w 2011 roku ostatnie jednostki amerykańskiego wojska opuściły Irak, co oznaczało zielone światło dla zintensyfikowania działalności islamistów.

Obaleni dyktatorzy tacy jak Kaddafi, czy Mubarak, choć mieli wiele na sumieniu, to jednak stanowili tamę dla radykałów. Po cichu przyznają to dziś nawet ci, którzy kilka lat temu głośno żądali udzielenia pomocy rebeliantom. Pogrążone w chaosie Libia i Egipt stały się łatwym celem dla islamistów. Dużo trudniej poszło z Baszarem al-Assadem – prezydent Syrii utrzymał władzę, podjął walkę z ekstremistami i dziś staje się potencjalnym sojusznikiem Zachodu w walce z Państwem Islamskim.

Także szyicki Iran może okazać się wsparciem w walce z islamistami, zwłaszcza, że kontrolują oni terytoria przy granicy z tym państwem. Patrząc przez pryzmat tego, co dziś dzieje się na Bliskim Wschodzie okazuje się, że niedawni wrogowie wcale nie byli tacy źli, a państwa uznawane za „oś Zła” mogą paradoksalnie stać się sojusznikiem Stanów Zjednoczonych.

Państwo Islamskie można śmiało uznać za najpotężniejszą organizację terrorystyczną na świecie, a jej przywódcę – Abu Bakr al-Baghdadiego – za najgroźniejszego terrorystę świata. PI jest bardzo bogate, bardzo liczebne oraz doskonale uzbrojone i wyszkolone. Już dziś islamiści kontrolują po ok. 1/3 terytorium Iraku i Syrii, w sumie ok. 200 tys. km kwadratowych.

Tereny kontrolowane przez PI są bogate w złoża ropy naftowej, a dzienny dochód z jej przemytu/sprzedaży przeznaczany na działalność organizacji, może wynosić nawet trzy miliony dolarów. Poza tym islamiści każą chrześcijanom i jazydom płacić „podatek” za życie (17 gram złota za osobę), porywają ludzi dla okupu i rabują – kilka miesięcy temu w serii napadów na banki w Iraku zrabowali ok. 500 mln dolarów w gotówce.

Liczebność organizacji szacuje się na ok. 80 000 bojowników w Iraku i Syrii. Niepokojący jest fakt, że sporą grupę bojowników zwerbowano w Europie, a po stronie PI walczy nawet 4000 ludzi z europejskimi paszportami. Niepokojące doniesienia płyną także z relatywnie spokojnego Libanu, gdzie Państwo Islamskie prowadzi nabór wśród młodych ludzi zafascynowanych dżihadem. Wypierając iracką armię islamiści przejęli mnóstwo wojskowego sprzętu, który wcześniej został przekazany władzom w Bagdadzie przez Amerykanów. Dysponując tak potężnymi zasobami pieniężnymi mogą się również zaopatrywać u nielegalnych handlarzy bronią.

W Mauretanii, Algierii, Mali, Czadzie, Nigerze, Nigerii, Libii, Somalii, Sudanie, Kenii, Egipcie, Syrii oraz Iraku ugrupowania takie Boko Haram, Zamaskowany Batalion, Al-Kaida, czy Asz-Szabab (który we wrześniu ubiegłego roku dokonał zamachu na centrum handlowe w Nairobi) umacniają swoją pozycję. Państwo Islamskie być może chciało będzie zjednoczyć pod wspólnym sztandarem wszystkie islamskie organizacje terrorystyczne. W ten sposób automatycznie rozciągną swoje wpływy na ogromnym obszarze, a także przejmą kontrolę nad pieniędzmi, bronią i zasobami ludzi (liczebność samego tylko Asz-Szabab szacuje się na ok. 14 000 ludzi).

Pogrążony w chaosie po rewolucji z 2011 roku region (dodatkowo trudny do kontrolowania przez legalne władze) może stać się wymarzoną bazą dla islamskich radykałów do dalszych działań. Hasłem PI jest „Trwanie i ekspansja”, a kolejnym celem dla terrorystów najprawdopodobniej stanie się Europa. Wcześniej Państwo Islamskie spróbuje także rozciągnąć wpływy na Jordanię, Arabię Saudyjską oraz Turcję i choć z drugą w NATO potęgą militarną nie będą w stanie nawiązać równorzędnej walki (Sojusz zapowiedział ewentualne wsparcie dla Ankary), to już samo zaangażowane sił wojskowych może znacznie opóźnić przywrócenie spokoju w regionie.

Coraz częściej słyszy się też o wielu Europejczykach, którzy przechodzą na islam i walczą w szeregach PI. Sytuacja może dodatkowo się skomplikować, gdy zamachów zaczną dokonywać wtopieni w zachodnie społeczeństwa muzułmanie. Przedsmak tego, co może się wydarzyć, z tym, że na o wiele większą skalę, można było poczuć 22 maja 2013 roku, kiedy to Wielką Brytanią wstrząsnęło brutalne zabójstwo żołnierza. W Londynie dwóch nawróconych na islam brytyjskich napastników w brutalny sposób poderżnęło gardło wracającemu ze służby wojskowemu, a następnie przez dość długi czas terroryzowało okolicznych mieszkańców.

Wydaje się, że służby w zachodniej Europie kontrolują sytuację i mają pod nadzorem radykalne ugrupowania, ale można przypuszczać iż tysiące muzułmanów doskonale się maskuje i w żaden sposób nie okazuje swoich radykalnych poglądów, co opisała w „Londonistanie” Melanie Phillips. Gwałtowny wzrost radykalnych, antyzachodnich nastrojów może spowodować, że sytuacja wymknie się spod kontroli.

Jeżeli PI nie zostanie wyeliminowane, tam, gdzie powstało, to niewykluczone, że po przeprowadzeniu serii zamachów terrorystycznych Państwo Islamskie wyda jakąś odezwę do muzułmanów na całym świecie i wezwie ich do otwartej wojny z niewiernymi. W najbardziej pesymistycznym scenariuszu tysiące mieszkających w Europie muzułmanów wyjdzie na ulice, gdzie uzbrojeni w noże i maczety będą odcinać głowy, a ulice europejskich miast spłyną krwią niewinnych ludzi.

Pisząc o zagrożeniu ze strony Państwa Islamskiego nie sposób nie wspomnieć o dokonywanych przez to ugrupowanie rzezi chrześcijan. W masowych, bardzo brutalnych, egzekucjach zginęły już setki wyznawców Chrystusa różnych obrządków, a kolejne dziesiątki tysięcy uciekły w obawie przed prześladowaniami.

Przewodniczący Komisji Spraw Międzynarodowych Episkopatu Anglii i Walii bp Declan Ronan Lang podkreślił, że wspólnota chrześcijan w Mosulu, która przed 2003 r. liczyła ok. 60 tys. osób, jest teraz zredukowana prawie do zera. Z kolei premier Viktor Orban zwrócił się z apelem do Hermana van Rompuya o poruszenie kwestii prześladowanych chrześcijan w Iraku i Syrii na forum europejskim i podjęcie działań mających na celu ich ochronę.

Premier Wielkiej Brytanii David Cameron, czy sekretarz obrony USA Chuck Hagel zdają się dostrzegać jak wielkim zagrożeniem jest Państwo Islamskie. Jednak, czy pójdą za tym konkretne działania? Świat obecnie bardziej zajęty jest konfliktem rosyjsko-ukraińskim, a Barack Obama zdecydował się jedynie na bombardowanie pozycji islamistów jednocześnie wykluczając operację lądową.

Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie musiało dojść do zamachów terrorystycznych w Europie i USA by państwa zachodnie zmieniły swoją politykę względem islamskich radykałów.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.