Merkel odgrywa rolę dobrej policjantki. Dla Rosji, a zwłaszcza dla Niemiec

Fot. bundeskanzlerin.de
Fot. bundeskanzlerin.de

„Polityka nie jest nauką ścisłą, wraz z zajmowaną pozycją zmieniają się sposoby jej wykorzystania”, mawiał Otto von Bismarck. Pierwszy kanclerz Rzeszy pouczał swych podwładnych: „My nie pełnimy urzędu sędziego, naszym zadaniem jest robienie polityki dla Niemiec”. Mając na uwadze politykę jego następców, nauki Bismarcka nie idą w las.

Wprawdzie Angelę Merkel bardziej zafascynowała postać carycy Rosji Katarzyny Wielkiej, de domo Sophie von Anhalt-Zerbst, której portret przenosiła z biura do biura, z Urzędem Kanclerskim włącznie, ale i wskazówki „żelaznego” poprzednika nie wydają się jej obce. W wojnie rosyjsko-ukraińskiej o wschodnią, a może całą Ukrainę, Merkel odgrywa rolę dobrej policjantki. Dobrej dla Rosji, a przede wszystkim dla Niemiec.

Złym policjantem w grze o niepodległą Ukrainę jest prezydent USA. Barack Obama pohukuje z Białego Domu na Rosję i mnoży restrykcje, jednak w konfrontacji z uczniem starej szkoły KGB Władimirem Putinem wypada blado. Jego naiwny reset, przejęcie inicjatywy przez Putiona w Syrii, w ogóle porażki w amerykańskiej polityce bliskowschodniej, wreszcie - bezradność wobec agresywnych poczynań Rosji w stosunku do jej bezpośrednich sąsiadów, wszystko to składa się na już rozprzestrzenioną opinię w USA, że jest najgorszym prezydentem od niepamiętnych czasów.

Obama ma świadomość, że nie może sobie pozwolić na wizerunkowe sponiewieranie przez Putina w kwestii Ukrainy, więc poza połajankami, w rodzaju: „Moskwa stanęła po złej stronie historii”, oraz sankcjami nie ma instrumentów, którymi mógłby utemperować bezczelną politykę pana na Kremlu i woli tę sprawę pozostawić „Europie”. A, że w Europie postacią numer jeden jest Merkel, to ona wyrasta na kluczową postać w konflikcie ukraińsko-rosyjskim.

Dla zachowania pozorów „europejskości”, w rozmowach Ukrainy z Rosją kanclerz Niemiec dokooptowała sobie Francję. Choć prezydent François Hollande nie cieszy się w jej oczach zbytnim poważaniem, odsunęła natomiast na boczny tor rzekomo głównego adwokata Ukrainy - Polskę, ponoć na żądanie strony rosyjskiej.

Wychodzi więc na to, że nikt inny, tylko Putin decyduje z kim pogwarzy, gdzie jest Krym i co będzie dalej. To on, siedząc na fotelu w charakterystycznym, wielkopańskim rozkroku przyjmuje wyselekcjonowanych dziennikarzy i za ich pośrednictwem przedstawia światu swoje „racje”, zaś zbulwersowany Zachód spogląda bojaźliwie, co jeszcze wysmyczy.

Czy Putin nie cofnie się przed otwartym konfliktem zbrojnym już bez udziału „zielonych ludzików”? Wątpliwe. Jest cynicznym, zimnym graczem, który wykorzysta co do joty każdą słabość Zachodu w realizacji planu odbudowy podupadłego, rosyjskiego mocarstwa, nie jest jednak szaleńcem. Zdaje sobie sprawę, że otwarta wojna doprowadziłaby jego kraj do całkowitej izolacji i ruiny.

Uznając ukraiński parlament i posługując się separatystami pozostawia sobie uchyloną furtkę do wyjścia „z twarzą”, do „kompromisu” na ustalonych przez niego warunkach. Merkel odgrywa w tej partii rolę deratyzatorki, na którą ona sama chętnie się godzi. Bo, po pierwsze, podnosi to polityczne znaczenie Niemiec i jej samej na arenie międzynarodowej, a po drugie, służy interesom Niemiec.

Nie bez powodu pani kanclerz długo milczała w czasie płonącego Majdanu, a także po najeździe Rosji na ukraiński Krym, jak np. w kwestii wyeliminowania uczestnictwa prezydenta Putina w szczycie G-8 (czego głośno domagała się Francja i Wielka Brytania).

Kanclerz gra na kilku stołach. W rozmowie telefonicznej z Obamą niby stwierdziła, że Putin „utracił kontakt z rzeczywistością”, lecz zachowuje daleko idącą powściągliwość, by nie powiedzieć, pełni rolę hamulcowej w sankcjach UE nakładanych na Rosję, co tylko bardziej ośmielało go do jawnie zaborczych poczynań. Z drugiej strony, sytuacja na Ukrainie nie jest zero-jedynkowa - nie tylko na Krymie, lecz także spora część rosyjskojęzycznej ludności w okolicach Doniecka czy Charkowa traktuje Putina jak jej obrońcę, ba, wyzwoliciela, tym bardziej, że jednym z pierwszych pomysłów pomajdańskiego rządu w Kijowie było ograniczenie praw tej mniejszości narodowej, stanowiącej de facto większość na niektórych terenach Ukrainy…

Co więcej, w skład nowego rządu i parlamentu weszli ludzie o nacjonalistycznych poglądach, co znów postawiło w trudnej sytuacji zagranicznych adwokatów prezydenta Petra Poroszenki, w tym Polskę. Putin wie jak posługiwać się tymi blotkami. Wie również, jak przydatna może być Merkel. Zgodnie z bismarckowską zasadą, „my nie pełnimy urzędu sędziego, naszym zadaniem jest robienie polityki dla Niemiec”, kanclerz stanęła w akrobatycznym szpagacie pomiędzy Berlinem a Moskwą, ponad Warszawą: nie zważając na uzasadnione poczucie zagrożenia w krajach bałtyckich i w Polsce, podczas ostatniej, „uspokajającej” wizyty w Rydze nie omieszkała, prócz zapewnień o „solidarności Niemiec”, stwierdzić, iż nie widzi potrzeby stacjonowania NATO w środkowo-wschodniej Europie, by… nie drażnić Rosji.

Tymczasem wykładnia Putina jest prosta. Jak sam powiedział: „Rosja nigdy nie podpisze umów, które by nas do czegokolwiek zobowiązywały”. Co prawda Rosja podpisała porozumienie budapesztańskie, które miało zapewnić integralność terytorialną Ukrainy, ale to był tylko papier – gdy Ukraina oddała Rosji broń atomową, stracił ważność.

„Przy tym wszystkim rosyjskiemu prezydentowi nie chodzi tylko o Krym czy Ukrainę. Chce uniemożliwić zwrócenie się byłych republik sowieckich ku UE, a przez to utratę wpływów Rosji. Jeśli tylko pojawi się możliwość przesunięcia granic na korzyść Rosji, Putin z pewnością skwapliwie z niej skorzysta”, pisał już pół roku temu komentator niemieckiego tygodnika „Focus”.

Jednak w berlińskiej pralce (jak potocznie nazywany jest Urząd Kanclerski), włączony jest inny program, wynikający z aktualnie „zajmowanej pozycji” i „zmieniających się sposobów jej wykorzystania”. Choć rosyjski, tzw. biały konwój po części pustych ciężarówek jest prowokacją i szyderstwem z zachodniego świata, różnojęzyczni pośrednicy angażują się w doprowadzeniu go do celu.

Unia, a nawet same Niemcy mogłyby potrzebujących wręcz zasypać żywnością i nie tylko, ale godzą się na „pomoc humanitarną” Putina, który sam tę wojnę sprowokował i sam prowadzi. Co gorsza, Ukraina - pod naciskiem czy bez - tę „pomoc” przyjmuje, tak samo, jak przystaje na wypchnięcie Polski od stołu międzynarodowych negocjatorów z Rosją.

Teraz tylko należy czekać, aż kanclerz Merkel na okoliczność sobotniej wizyty w Kijowie doczepi sobie na głowie toczek z warkocza à la Julia Tymoszenko. Jak wyszła na tym Ukraina, niech oceniają sobie sami Ukraińcy. Paradoksów jest notabene więcej. Za dwa tygodnie odbędzie się spotkanie przedstawicieli UE, Rosji i Ukrainy. Gdzie? No, czapki z głowy przed talentem politycznym Putina, …na Białorusi. Prezydent Rosji wywalczył w Europie „abolicję” dla Aleksandra Łukaszenki, którego jeszcze niedawno UE uznała za persona non grata, i wprowadza go na salony bynajmniej nie tylnymi drzwiami.

Kołchozowy duce nie musiał jeździć do zagranicznych ważniaków, przyjadą do niego, do Mińska…, i to, co dodaje pikanterii, na marginesie obrad Unii Celnej, powołanej z inicjatywy Moskwy, z udziałem Kazachstanu i Białorusi właśnie. Jak zakomunikowano, przewidziane są „rozmowy dwustronne”, m.in. Putina z Poroszenką. Unię reprezentować będzie wysoka przedstawiciel do spraw polityki zagranicznych i bezpieczeństwa Catherine Ashton, zaś planowane tematy, to: „kwestie związane z wdrażaniem umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z UE, bezpieczeństwo energetyczne i stabilizacja sytuacji w Donbasie”.

Czyli, terminarz zajęć na najbliższe tygodnie już jest. I są kolejne komunikaty: szef Komisji Europejskiej José Barroso wyraził zaniepokojenie z powodu najnowszych wydarzeń na wschodzie Ukrainy: jak stwierdził, należy przerwać przerzut broni z Rosji na Ukrainę, położyć kres aktom wrogości i podjąć śledztwo w sprawie ostrzelania uchodźców w obozie Ługańskim. Po takim dictum Putinem zapewne wstrząsają nocne koszmary na łóżku…

Jaki scenariusz opracowywany jest na Kremlu na następne tygodnie i miesiące? To pytanie, które nurtuje dziś najbardziej nie tylko polityków UE. Unijnego scenariusza nie ma. Jaką rolę odegra w „konflikcie” rosyjsko-ukraińskim Angela Merkel? W tym przypadku wiadomo nieco więcej, na podstawie fascynacji kanclerz RFN niemiecką carycą w Rosji. Jak mówiła bez ogródek Katarzyna Wielka: „Będę autokratką. To mój zawód. A Pan Bóg niech mi przebaczy, bo to jego zawód”…

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.