Roman Graczyk: Konflikt izraelsko-palestyński na ulicach Paryża. Ślepa uliczka Francji...

ibloga.blogspot.com
ibloga.blogspot.com

Francja ma problem z konfliktem izraelsko-palestyńskim. Nie taki jaki ma Zachód w ogóle, ale szczególny.

Już od wielu lat dochodzi w tym kraju regularnie do zwiększonej liczby wystąpień antysemickich w okresie nasilania się konfliktu na Bliskim Wschodzie. Z reguły są to jednak albo profanacje żydowskich cmentarzy, albo ataki na pojedynczych Żydów, przeważnie obelgi czy groźby. To, co dzieje się teraz, to nowa jakość. Przed tygodniem paryska manifestacja poparcia dla Palestyńczyków w okolicy stacji metra Barbès-Rochechouart, zamieszkałej w większości przez ludność kolorową, przerodziła się w gigantyczne burdy: zniszczono wiele sklepów i obiektów użyteczności publicznej. Z kolei na północnym przedmieściu Paryża, w Sarcelles, stało się podobnie, z tym że tu manifestanci zaatakowali wprost sklepy żydowskie. Te manifestacje były nielegalne, ponieważ już wcześniejsze nie gwarantowały, zdaniem policji, bezpieczeństwa.

W związku z tym paryska prefektura policji zakazała odbycia zapowiadanej na sobotę (26 lipca) manifestacji na Placu Republiki. Mimo to stawiło się tam od 5 do 10 tys. uczestników, a spokojne zrazu zgromadzenie przerodziło się w bójki policją. Spisano kilkadziesiąt osób, kilkadziesiąt innych zatrzymano na 24 godziny (z możliwością przedłużenia do 48).

Problem polityczny: dalszy spadek autorytetu rządu (i, naturalnie, poparcia w sondażach). Rząd apelował od kilku dni o respektowanie zakazu manifestowania, szukał możliwości wpływu na potencjalnych manifestantów (m. in. przez rozmowy z Krajową Radą Kultu Muzułmańskiego) – bezskutecznie.

Problem ponad-polityczny, można go nazwać cywilizacyjnym: miliony obywateli francuskich-przybyszów głównie z Maghrebu, Czarnej Afryki, Bliskiego Wschodu ,jest słabo (albo w ogóle) zintegrowanych ze swoja nową ojczyzną, setki tysięcy wprost jej nienawidzi, tysiące gotowe są do takich burd, a setki do aktów terroryzmu - w ramach organizacji typu Al Kaida, lub poza nimi. Mało tego: od kilku lat nasila się zjawisko konwersji młodych Francuzów nie pochodzących z rodzin muzułmańskich, na islam po to, by dołączyć do islamskich bojowników Dżihadu, niekiedy po to, by potem nielegalnie wrócić do Francji już jako islamski terrorysta.

To pokazuje, w jaką Francja zabrnęła ślepą uliczkę, nie reagując na czas (jakieś 40 lat temu) na pierwsze sygnały o trudnościach z integracją tych przybyszów, najczęściej muzułmanów. Kto mówił, że to jest problem, po prostu na zimno opisany problem spójności tkanki społecznej, ten był z miejsca nazywany rasistą i islamofobem. W ogóle mówienie o islamie w kontekście zamieszek, czy akcji terrorystycznych jest potępiane przez światłe umysły z paragrafu: „ne pas faire d’amalgammes” (w znaczeniu: nie zrównywać zachowań nagannych z islamem jako takim). Otóż, poza wariatami, nikt tego nie zrównuje z islamem jako takim, ale z racji tej moralnej nagonki mało też kto odważa się powiedzieć, że za tymi wydarzeniami nie stoją przeważnie np. buddyści, lecz stoją przeważnie muzułmanie. Tego, twardego bądź co bądź faktu jednak powiedzieć głośno nie wolno, a szczególnie nie było wolno przez kilkadziesiąt lat, dziś to się trochę przełamuje.

Taka panowała w tym kraju dyktatura anty-myślenia i takie są dzisiaj jej skutki. Polsko, nie idź tą drogą!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.