Wojna na Ukrainie wzmocni NATO. Ekspert: "Gdyby zainteresowanie wstąpieniem do sojuszu wyraziły Szwecja i Finlandia, to powinno się je przyjąć w ciągu jednej godziny"

nato.int
nato.int

Kryzys ukraiński to tragedia, ale dla NATO nie jest on taki zły, bo spowodował m.in. znaczne zwiększenie poparcia dla Sojuszu Atlantyckiego - ocenia szef PISM Marcin Zaborowski. Za skandalicznie niskie uznaje wydatki na obronę na Litwie i Łotwie na poziomie 1 proc. ich PKB.

Zaborowski przekonuje też, że NATO musi najpierw skonsolidować się wewnętrznie, zanim zdecyduje się na kolejne rozszerzenie. Argumentuje, że gdyby członkiem Sojuszu została Ukraina, to zgodnie z art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego NATO byłoby zobowiązane do obrony całego terytorium tego kraju, z Krymem włącznie.

Pytany, czy wydarzenia na Ukrainie przekonały kraje członkowskie Sojuszu, że warto jest inwestować w bezpieczeństwo, Zaborowski mówi: „Kryzys ukraiński jest tragedią, ale dla NATO to on taki zły nie jest. Bo NATO ma w tej chwili ewidentne zadanie do wykonania, ma poczucie misji i wszyscy wiedzą, że Sojusz Atlantycki jest potrzebny. Jeszcze kilka miesięcy temu, po wyjściu z Afganistanu, ludzie zaczynali sobie zadawać pytanie: właściwie po co jest NATO? Teraz takich pytań się nie zadaje, a w Polsce badania opinii publicznej pokazują, że zaufanie i poparcie dla Sojuszu bardzo silnie wzrosło po wybuchu kryzysu ukraińskiego”.

Podkreślił też, że wydarzenia na Ukrainie spowodowały, iż NATO wraca do priorytetu, jakim jest obrona kolektywna, z czym - zdaniem Zaborowskiego - powinno wiązać się wzięcie przez kraje członkowskie większej odpowiedzialności za własną obronę.

Zaborowski ocenił jednocześnie, że nie jest realne osiągnięcie w najbliższych latach przez wszystkie kraje członkowskie zalecanego przez NATO pułapu 2 proc. PKB wydatków na obronność.

To jest realne w Polsce, Norwegii, Estonii, we Francji, w Wielkiej Brytanii, być może w Grecji. Natomiast na przykład w Niemczech jest to kompletnie nierealne. Nie ma tam zupełnie klimatu wewnętrznego, aby wydawać więcej pieniędzy na obronę. Temat wojska jest w Niemczech niepopularny, ludzie czują się bezpieczni, chcą inwestować w programy socjalne. Tutaj niewiele się zmieni, nie mówiąc o państwach z południowej flanki NATO

— uważa ekspert.

Ale najgorsze jest to - dodaje Zaborowski - że państwa z naszego regionu, np. Słowacja, Czechy, Węgry, Łotwa czy Litwa, również nie wydają 2 proc. PKB na obronę.

Moim zdaniem to jest sytuacja skandaliczna, na przykład Łotwa i Litwa ciągle płaczą, że Ameryka się nami nie zajmuje, a wydają na obronę 1 proc. PKB

— zauważył.

Pytany, czy zatem kraje Europy Środkowo-Wschodniej nie widzą w działaniach Rosji z ostatnich miesięcy realnego zagrożenia, Zaborowski odparł, że mamy do czynienia ze „słabością strategiczną” naszych sąsiadów.

To słabość strategiczna: oni to widzą (zagrożenie ze strony Rosji - PAP), ale nie chce im się wydawać pieniędzy. Tego nie można inaczej wytłumaczyć. Po prostu nie chcą tych swoich skromnych środków - poza Estonią, która jest bardzo pozytywnym przykładem - wydawać na działy związane z obroną narodową, bo wolą inwestować gdzieś indziej. Liczą na to, że skoro są w NATO, to Ameryka ich zawsze obroni. A prawda jest taka, że jeżeli cokolwiek by się stało, jeśli państwo nie jest w stanie się obronić nawet przez 48 godzin, to motywacja do tego, aby przyjść temu państwu z pomocą, leci na łeb na szyję

— dodał.

W dniach 4-5 września w Newport w Walii ma odbyć się szczyt NATO, Zaborowski podkreśla, że w materiałach przygotowujących szczyt bardzo silnie podkreśla się w tej chwili kwestię trzonowych, podstawowych zadań Sojuszu Atlantyckiego, czyli przede wszystkim kolektywnej obrony.

Ktoś nam przypomniał, że na Wschodzie jest niespokojnie, wszystko może się wydarzyć i że NATO potrzebuje się skonsolidować. Zobaczymy to na pewno w wielu materiałach ze szczytu, że kwestia obrony terytorium NATO będzie podkreślana jako fundamentalne, najważniejsze zadanie dla Sojuszu Atlantyckiego. Wiąże się z tym wzięcie przez kraje członkowskie większej odpowiedzialności za swoją własną obronę

— dodał Zaborowski.

Podkreślił, że w ciągu ostatnich paru lat wydatki na obronę w Europie „spadały na łeb na szyję”.

Jesteśmy jedynym regionem świata, gdzie na obronę wydaje się coraz mniej - reszta świata wydaje na ten cel coraz więcej. Liczymy na to, że szczyt doprowadzi do odwrócenia tej tendencji i do uświadomienia państwom członkowskim, że Ameryka nie zawsze będzie tu, dla nich, żeby ich bronić. Bo niektóre państwa członkowskie tak uważają, w związku z tym wydają grosze na obronę i nie czują się za to odpowiedzialne

— zaznaczył ekspert.

Zdaniem Zaborowskiego potrzebna jest stała obecność NATO na terenie Polski i państw bałtyckich.

W tej chwili mamy stałą obecność NATO w Danii, w Niemczech, we Włoszech. Ale właściwie przed kim ma bronić obecność NATO w Danii? Przed Niemcami? Przed Polską? Nie bardzo wiadomo, czemu to ma służyć, a kosztuje dużo pieniędzy. Zimna wojna skończyła się ponoć 25 lat temu - tak nam ciągle mówią na Zachodzie. A skoro się skończyła, to należy zadbać o obecność NATO w tych regionach, gdzie zagrożenie jest dużo bardziej realne

— przekonywał szef PISM.

Pytany, czy w najbliższym czasie do NATO powinny przystąpić kolejne kraje, Zaborowski odparł:

Nie jest to najlepszy pomysł, żeby NATO koncentrowało w tej chwili swoją refleksję strategiczną na pomyśle rozszerzenia. Mamy 28 państw członkowskich, wszystkie są objęte art. 5 obrony terytorialnej. Ale tak naprawdę wyegzekwowanie tego artykułu na terytorium wszystkich krajów członkowskich jest nie zawsze do końca wiarygodne

— powiedział szef PISM.

Zaborowski przyznał, że nie jest przekonany, czy NATO byłoby dzisiaj w stanie adekwatnie odpowiedzieć, gdyby np. Rosjanom „przyszło do głowy wkroczenie na rosyjskojęzyczny region Narwi na terytorium Estonii”.

Ja nie mam pewności, że tak by było w tym momencie. Politycznie NATO coś by zrobiło, militarnie pewnie też, ale czy faktycznie udałoby się adekwatnie i w przekonujący sposób militarnie na to odpowiedzieć - nie jestem co do tego taki pewien

— dodał.

Zaborowski podkreślił, że ewentualne rozszerzanie NATO o państwa, które znajdują się w konflikcie terytorialnym z Rosją, czyli np. o Gruzję i Ukrainę oznaczałoby, że bierzemy na siebie odpowiedzialność za obronę całości terytorium tych krajów - w przypadku Ukrainy włącznie z Krymem, a w przypadku Gruzji - z Abchazją i Osetią.

Nie mam przekonania, że bylibyśmy w stanie wyegzekwować to zobowiązanie

— zaznaczył ekspert.

Odnosząc się do ewentualnego rozszerzenia NATO o kraje zachodnich Bałkanów, Zaborowski przypomniał, że na przyjęcie do Sojuszu Macedonii nie zgadza się Grecja.

W przypadku Czarnogóry nie do końca wiem, czemu to miałoby służyć. W tym państwie jest bardzo duża obecność rosyjska, która na pewno nie jest bez żadnego wpływu na poziom wiarygodności służb wywiadowczych Czarnogóry. To należy mieć na uwadze

— dodał.

Jak mówił, gdyby z kolei zainteresowanie wstąpieniem do NATO wyraziły Szwecja i Finlandia, to powinno się je przyjąć do Sojuszu „w ciągu jednej godziny”.

Te państwa są lepiej zintegrowane z NATO niż wielu członków Sojuszu. Mają realne zasoby, dzielą z nami kulturę strategiczną, myślą podobnie jak my o wschodnim sąsiedztwie Sojuszu. Bardzo by nam to pomogło, natomiast te państwa póki co nie są zainteresowane

— powiedział Zaborowski.

Slaw/ PAP

———————————————————————

Chcesz kupić dobrą i tanią książkę? Wejdź na wSklepiku.pl!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.