Niemiecki stupor. Kanclerz Merkel ponosi moralną współodpowiedzialność za wojnę na Ukrainie i tragedię pasażerów malezyjskiego Boeinga

fot. profil A. Merkel na FB
fot. profil A. Merkel na FB

Ach, cóż za porażająca nowość: po zestrzeleniu samolotu na wschodzie Ukrainy, „Berlin, Paryż i Londyn grożą Moskwie zaostrzeniem sankcji - Putin musi wywrzeć nacisk na rebeliantów”, huknął w tytule niemiecki dziennik Die Welt. No, rzeczywiście, jakaż zmiana tonu, pan na Kremlu nie śpi pewnie po nocach z powodu tej „groźby”…

Ktokolwiek cokolwiek orientuje się w stosunkach niemiecko-rosyjskich ten wie, że kanclerz Angela Merkel i prezydent Władimir Putin nie pałają do siebie miłością. Powód jest jeden: po zastąpieniu Gerharda Schrödera u steru władzy, jej rząd wykreślił z umowy koalicyjnej zdanie o „strategicznym partnerstwie” z Rosja. Co to znaczy? Niewiele. Poprzednik Merkel stawiał nie tylko na rozwijanie stosunków gospodarczych z - jak mawiał - „najważniejszym sąsiadem” RFN, lecz także na współdziałanie polityczne przeciw „amerykańskiej dominacji”. Merkel odkurzyła relacje z USA i, choć półgębkiem, ośmieliła się krytykować Putina, co za kadencji „towarzysza bossów” i „farbowanego kanclerza” (ksywki lewicowego Schrödera), było nie do pomyślenia.

Do rangi symbolu urosło jej spotkanie w Soczi z byłym szpiegiem KGB, obecnie niekoronowanym carem Rosji, który ku jej przerażeniu wpuścił do sali kominkowej swą wielką, labradorkę, wiedząc, że Merkel za młodu była pogryziona przez psy i ma do nich uraz. Nieco później, gdy Putin był gościem w Berlinie, potrafił bez żadnych istotnych powodów spóźnić się ponad godzinę na oficjalne spotkanie, zmuszając gospodynię Urzędu Kanclerskiego do uwłaczającego jej godności czekania na swe przybycie…

W polityce nic nie dzieje się przypadkowo. Nieprzypadkowo prezydent Joachim Gauck, wcześniej pastor i enerdowski obrońca praw człowieka, do tej pory nie zaszczycił Rosji swą wizytą. Jeśli jednak na tej podstawie ktoś chciałby wyciągnąć wnioski, że w stosunkach Rosji z Niemcami nastała era lodowcowa, ten się srodze zawiedzie. Jak mówi rosyjska maksyma, „w polityce nie ma sentymentów”.

A pani kanclerz zna język rosyjski tak dobrze jak żaden z jej poprzedników, za młodu uczestniczyła nawet w olimpiadach języka ojczystego Putina i w nagrodę za swą postawę mogła wziąć udział w szkolnej wycieczce do „Kraju Rad”, więc jej dzisiejsze anse i niuanse w osobistych kontaktach z prezydentem Rosji nie mają żadnego znaczenia. Niemcy-Merkel nadal przedkładają stosunki gospodarcze z Rosjanami nad kwestie etyczno-moralne. Ba, „najbardziej wpływowa kobieta świata” (tytuł przyznany jej parokrotnie przez amerykański Forbes), jest w Europie pierwszym i najważniejszym hamulcowym wszelkich co bardziej radykalnych działań wymierzonych w moskiewskiego satrapę.

Stupor Niemiec wobec przemian na Ukrainie, począwszy od tzw. rewolucji pomarańczowej i zablokowania ich starań o przyjęcie do NATO, a na zajęciu Krymu przez Rosjan i wspieraniu bojówkarzy na wschodzie Ukrainy skończywszy, coraz bardziej ośmielał Putina w odbudowie dawnej strefy wpływów, utraconej po plajcie komunizmu i rozpadzie tzw. bloku socjalistycznego. I, co trzeba jasno powiedzieć, w tym kontekście Merkel ponosi moralną współodpowiedzialność za zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego przez „rebeliantów”. Zgodnie z definicją stuporu, czyli zaburzeń poznawczych, braku reakcji na bodźce przy równoczesnym zachowaniu przytomności, Merkel przyjmuje postawę wobec rosyjskiej agresji (rosyjskiej, ponieważ politykę Putina popiera ponad 80 proc. jego otumanionych rodaków), jak z przymgloną świadomością. Trudno jednak posądzać szefową rządu Niemiec o umysłową zaćmę. To samo można powiedzieć o gospodarzu Pałacu Elizejskiego - także prezydent François Hollande „grozi” Rosji „zaostrzeniem sankcji”, znaczy, że niby jeszcze raz przemyśli sprzedaż supernowoczesnych okrętów Mistral dla wzmocnienia rosyjskiej marynarki wojennej… Pogratulować determinacji!

Na tym nie koniec. Nasz minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który woził w przyczepie swego zabytkowego motocykla po okolicach dworku w Chobielinie niemieckiego „kolegę” Franka Waltera Steinmeiera, nie ma co liczyć na jego poparcie przy obsadzie nowego szefa unijnej dyplomacji. Niemcy mają innych kandydatów na następcę bezbarwnej, bezwolnej i nieudolnej figurantki baronessy Catherine Ashton: prorosyjską minister spraw zagranicznych Włoch Federikę Mogherini, ewentualnie byłego premiera Italii Massimo D’Alemę, czy bułgarską komisarz UE Kristalinę Georgijewą. Może jeszcze trafi się ktoś inny, w każdym razie „Radek” może zapomnieć o wstawiennictwie „Franka” ( dla przypomnienia, zawiadującego niegdyś Urzędem Kanclerskim i nazywanego „uchem Schrödera”), podobnie jak „Donald” Tusk na poparcie w tej sprawie (i nie tylko tej), ze strony niby zaprzyjaźnionej „Angeli”.

W polityce nie ma sentymentów, buziaki i poklepywanie po ramionach niewiele znaczą. Nieco wcześniej, zanim jeszcze na opinię publiczną na świecie spadły trupy z zestrzelonego samolotu malezyjskiego, Niemcy-Merkel i Steinmeiera, ot tak, w ramach naszych wzorowych, dobrosąsiedzkich stosunków i przyjaźni sprzeciwiły się wzmacnianiu sił NATO na terenie Polski…

Faworyci Merkel na stanowisko szefa unijnej dyplomacji nie są przypadkowi: Włochy są sprawdzonym partnerem w relacjach z Rosją, dość wspomnieć zażyłą przyjaźń Putina z premierem od „bunga-bunga” Silviem Berlusconim, zaś cyryliczna Bułgaria ma swój interes w budowie Gazociągu Południowego, łączącego rosyjskie i bułgarskie wybrzeże poprzez Morze Czarne, i dalej przez Węgry do Austrii. De facto miesiąc temu Putin wybrał się do Wiednia, by nadać odpowiednią, propagandową rangę podpisaniu stosownej umowy Gazpromu z austriackim koncernem energetycznym OMV. Rosjanie zdają sobie sprawę, że na stupor cierpią w Europie nie tylko Niemcy, że Berlin ma swych uczniów „Realpolitik” w paru stolicach, z Budapesztem i zachowawczą Pragą włącznie. Kanclerz Merkel jest z kolei świadoma, że w obronie interesów RFN może zagrać na rozbieżności zdań wśród postkomunistycznych członków UE, a tym przeciw polskim postulatom.

Rzecz oczywista, USA nie prowadzą tak rozległych geszeftów z Rosją jak Niemcy i Francja, tym łatwiej więc przychodzi posługiwanie się przez polityków Białego Domu ostrzejszą retoryką wobec Putina. Nie należy jednak zapominać, że także prezydent Barack Obama przyczynił się osobiście swoim naiwnym „resetem” do dzisiejszej sytuacji na Ukrainie, że o wcześniejszej aneksji części Gruzji nie wspomnę.

Jak zachowają się nasi europejscy partnerzy przy rozdziale unijnych posad i na zaplanowanym szczycie NATO? Przekonamy się już wkrótce. Przywódca krymskich Tatarów Mustafa Dżemilew już w marcu tego roku apelował o przysłanie na Krym „błękitnych hełmów”, zanim - jak ostrzegał - „dojdzie do masakry”. Do masakry doszło, lecz na Zachodzie, w tym w Polsce, z maniakalnym uporem używa się eufemizmu o „konflikcie rosyjsko-ukraińskim”, choć wedle wszelkich kryteriów międzynarodowych mamy do czynienia z wojną. Bo, czymże jest obca interwencja wojskowa na terenie trzeciego kraju, jak nie wojną…?

Dziś przysłania „błękitnych hełmów” na Ukrainę żąda pomajdański burmistrz Kijowa Witalij Kliczko. Też ciekawe. Jak napisał o tym byłym bokserze, obecnie polityku komentator niemieckiego portalu wydawcy i dystrybutora książek Kopp Verlag, Kliczko to „nikt inny, tylko wpływowy agent jego przyjaciółki Angeli Merkel i CDU”. Może to i potwarz, może drugie dno walki o wpływy na Ukrainie, jej kształt i politykę w przyszłości, prawdą jest jednak, że kanclerz RFN forsowała Kliczkę przed nowym rozdaniem stanowisk rządowych na Ukrainie i - jak szeroko omawiały niemieckie media - „dostała policzek od Waszyngtonu”. Wyszło na jaw, jakoby rosyjski wywiad podsłuchał rozmowę telefoniczną rzeczniczki USA do spraw Ukrainy Victorii Nuland z amerykańskim ambasadorem w Kijowie Geoffrey’em Pyatt’em, w której mówili o niedopuszczeniu do mianowania Kliczki forsowanego przez Merkel i Steinmeiera na wicepremiera.

**Po zestrzeleniu samolotu pasażerskiego z rosyjskiej wyrzutni rakiet BUK, reakcja Niemiec była „błyskawiczna”: na Ukrainę wysłano natychmiast dwóch fachowców urzędu kryminalnego (BKA) do pomocy przy identyfikacji zwłok, choć nie wiadomo było ani gdzie, ani komu, ani jak mieliby pomagać. Wiadomo tylko, że wśród ofiar byli obywatele RFN, a tego okolicznościową paplaniną o „możliwym” zaostrzeniu sankcji skwitować się nie dało. Niemal równolegle Polska została wypchnięta z pertraktacji z Rosją, które przejęli przedstawiciele RFN, Francji i Wielkiej Brytanii bez naszego udziału. Kanclerz Merkel konsekwentnie wzywa „strony konfliktu” do „jak najszybszego zawieszenia broni”.

Czy na marginesie pogrzebu czterech Niemców spośród 298 ofiar rosyjskich rakiet ktoś w Niemczech głośno oskarży „Mutter der Nation” o pośredni udział w tej zbrodni? - wątpliwe. A bo to pierwsze ofiary w historii… ?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.