Jako sojusznik USA w konflikcie bliskowschodnim powinniśmy stać po tej samej stronie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP / EPA
Fot. PAP / EPA

Bywają momenty, gdy ujawniają się dziwaczne sojusze poglądów. Gorący konflikt izraelsko-arabski sprawił, że nieoczekiwanie ujawnił się egzotyczny sojusz części prawicy – nierzadko oscylującej w klimatach korwinowskich, lecz również bliskiej narodowcom, a w części także wspierającej PiS – ze skrajną lewicą, od dawna konsekwentnie nastawioną antyizraelsko i idealizującą arabskich terrorystów. To niebezpieczny kierunek.

Konflikt izraelsko-arabski, którego współczesna historia sięga co najmniej okresu międzywojennego i okresu brytyjskiego mandatu w Palestynie, może budzić emocje. Niezaprzeczalnym faktem jest, że pochłonął tysiące cywilnych ofiar, a nic tak nie porusza opinii publicznej jak obrazy zabijanych cywili, w szczególności dzieci. Dziś, gdy Izrael prowadzi lądową ofensywę w Strefie Gazy, wiele osób ulega przekazowi, zalewającemu zachodnie media. Wydaje się, że w przypadku prawicy motywacje antyizraelskiego stanowiska są dwie. Pierwsza to żal do środowisk żydowskich za ich niesprawiedliwe traktowanie Polski i Polaków, przekładający się na stanowisko w sprawie Bliskiego Wschodu. Druga to autentyczna wrażliwość na krzywdę cywili. Do tego dochodzi niechęć do geopolityki i skłonność do patrzenia na politykę zagraniczną w kategoriach emocjonalnych, a nie w kategoriach interesów.

Jest to jednak stanowisko i niezbyt mądre, i niezbyt zasadne, i oparte na manipulacji.

Media w szczególności europejskie, wśród których dominuje lewicowy prąd, w naturalny sposób przedstawiają konflikt na Bliskim Wschodzie w sposób nierzetelny. Takie stanowisko jest skutkiem dość oczywistego politycznego sylogizmu: Izrael cieszy się wsparciem USA, które dla wielu europejskich mediów są chłopcem do bicia, a zatem atakując Izrael, atakuje się pośrednio Amerykę, na co dodatkowo nakłada się siatka powiązań i sympatii wobec Moskwy, która z kolei od kilkudziesięciu lat aktywnie wspiera arabski terroryzm. Ta geopolityczna konstrukcja wydaje się umykać naszym rodzimym prawicowym krytykom izraelskiej polityki.

Tymczasem zależność z niej wynikająca dotyczy także Polski i powinna być oczywista dla każdego, kto myśli w kategoriach interesu narodowego.

  1. Jako sojusznik Stanów Zjednoczonych, które pozostają niestety jedynym gwarantem (jakkolwiek będziemy oceniać jego wiarygodność, jest ona jednak relatywnie największa) faktycznych zdolności obronnych NATO, w konflikcie bliskowschodnim powinniśmy stać po tej samej stronie. Nie muszę chyba wyjaśniać, jak istotne jest zachowanie choćby namiastki gwarancji, wynikających z naszej obecności w Sojuszu. Szczególnie w obecnej sytuacji. Przełożenie stosunku do Izraela na relacje z Waszyngtonem jest znaczące.

  2. Nasze wsparcie dla Izraela wytrąca choćby w części broń z ręki tym żydowskim kręgom w USA, które chcą zrobić z Polski matecznik antysemityzmu.

  3. Izrael jest na Bliskim Wschodzie hamulcem dla agresywnej polityki islamu. Ta polityka i arabska ekspansja zagraża Europie, a więc i Polsce. W naszym interesie leży zatem wspieranie Izraela w jego walce o przetrwanie. Również dlatego, że póki istnieje i jest liczącym się przeciwnikiem, angażuje znaczne środki fanatyków, które nie mogą być wykorzystane w walce na innych frontach. Także na tym europejskim.

  4. Jest to właśnie walka o przetrwanie, co trzeba podkreślać, ponieważ Hamas, podobnie jak inne terrorystyczne organizacje arabskie, stawia sobie za cel fizyczną likwidację Izraela.

  5. Na Bliskim Wschodzie to Izrael jest jedynym państwem należącym de facto do strefy zachodniej cywilizacji. Jedynym zorganizowanym według demokratycznych zasad, choć w niektórych sferach ograniczonych ze względu na stan faktycznej wojny i okrążenia, w jakim się od dawna znajduje. W porównaniu z nim, otaczające go kraje to albo chaos, albo krwawe dyktatury.

  6. Jeśli idzie o organizację państwa, dbanie o interes jego obywateli, determinację w walce o własny interes – Izrael jest wzorem do naśladowania. Trudno nie czuć podziwu dla państwa, które otoczone przez wrogów broni się skutecznie od tylu lat, a przy tym jest jeszcze w stanie z powodzeniem promować na przykład własny przemysł, oparty na nowoczesnych technologiach.

Tyle jeżeli chodzi o polskie geostrategiczne interesy. I to jest podstawowy poziom, na którym powinniśmy widzieć konflikt dziejący się jednak dość daleko od nas, a więc nietykający nas bezpośrednio fizycznie. Powie ktoś, że to cyniczne. Ja powiem, że to polityka międzynarodowa. Jeżeli ktoś widzi to inaczej i nie potrafi tej postawy przekonująco uargumentować, to należy przyjąć, że jest zwyczajnym pożytecznym idiotą – w leninowskim sensie.

Ale nawet jeśli wybierzemy inny poziom analizy, bardziej etyczny, i tak trudno nie przyznać Izraelowi racji. Nie sięgam tu do genezy sporu o palestyńskie ziemie – on jest zapewne nie do rozstrzygnięcia. Jednak współcześnie po jednej stronie mamy terrorystów, kryjących się notorycznie za cywilami, a po drugiej państwo, które w skrajnie trudnych okolicznościach broni swoich obywateli przed aktami terroru. I to, dodajmy, terroru odrażającego i fanatycznego. Standardem arabskich terrorystów – nie tylko zresztą na Bliskim Wschodzie – jest jak wiadomo wykorzystywanie do samobójczych zamachów właśnie cywili, a często po prostu dzieci. To wyjątkowo cyniczna i obrzydliwa praktyka – wysyłanie opakowanych w plastik dzieci w kie-runku izraelskich posterunków wojskowych było obliczone na to, że żołnierze nie będą strzelać do niepełnoletnich. Jeśli ktoś jest winien temu, że w podobnych okolicznościach ginęły potem także niewinne dzieci, to nie izraelscy żołnierze, ale arabscy terroryści, którzy wciągnęli młodocianych w wojnę. I trudno się dziwić, że izraelscy żołnierze z czasem zaczęli bardziej nerwowo pociągać z spust.

Hamas działa metodami terrorystycznymi – wykorzystuje ambulanse do przewozu broni, umieszcza arsenały w cywilnych domach albo placówkach użyteczności publicznej, rakiety odpala również z takich miejsc. Tunele pomiędzy Strefą Gazy a Izraelem początkowo służyły do przerzutu zwykłej cywilnej kontrabandy, ale z czasem Hamas zawłaszczył je do przerzutu broni. Trudno mieć do Izraela pretensję, że reaguje.

Owszem, ta reakcja bywa przesadna i jest prawdą, że ofiarą padają cywile. Ale nie wolno w tej sytuacji zapominać, dlaczego tak się dzieje. O ile izraelskie wojsko jest zwykłą umundurowaną formacją, to przeciwnik stosuje strategię tchórzliwego terrorysty. Nie walczy w polu, nie nosi mundurów, zasłania się żywymi tarczami. Między innymi dlatego – ale też z wielu innych powodów – wszelkie porównania arabskich działań z Powstaniem Warszawskim są zwyczajnie haniebne. A takie wśród skrajnego lewactwa się pojawiają.

Niektórzy, zapewne w dobrej wierze, twierdzą, że wszystko to nie usprawiedliwia atakowania cywilnych celów i zabijania cywili. To oderwani od rzeczywistości idealiści. Po pierwsze, cywilne cele izraelskich IDF są tylko pozornie cywilne. To zawsze – przynajmniej w założeniu – lokalizacje, co do których istnieje pewność lub bardzo poważne podejrzenie, że służą terrory-stom. IDF starają się także ostrzegać przed swoimi uderzeniami. Hamas i inne organizacje terrorystyczne nie mają zwyczaju ostrzegać przed eksplozją bomby noszonej przez samobójcę z autobusie, na ulicy czy w centrum handlowym. Ofiarami są w takich wypadkach zawsze cywile. Po drugie – nie ma wojny, w której nie giną cywile. To stwierdzenie okrutne, ale prawdziwe. Po trzecie – w wielu wojnach ginęli cywile, a jednak nie mamy dziś wątpliwości, po czyjej stronie była moralna racja. W II wojnie światowej mieliśmy dywanowe naloty na Drezno czy Norymbergę, mieliśmy zatopienie statku „Gustloff” czy bombę zrzuconą na Hiroszimę. We wszystkich tych przypadkach mogły się pojawiać etyczne rozterki, ale nikt rozsądny nie powinien mieć wątpliwości, kto ponosił ostateczną winę. Nie byli to alianci. Dzisiaj inaczej mogą twierdzić tylko ci, którym zależy na rozmyciu odpowiedzialności.

W całej tej sytuacji najbardziej zaskakują rozemocjonowane głosy niektórych polityków prawej strony, powtarzających słowo w słowo lewackie, filoarabskie klisze, jak żywcem wyjęte z peerelowskiej prasy. Oto członkini polsko-palestyńskiej grupy parlamentarnej, posłanka PiS Jolanta Szczypińska pisze na Twitterze do Stanisława Janeckiego: „Współczuję panu, bo to dzisiaj szczególnie niełatwe być obrońcą zbrodni dokonanych przez wojska izraelskie w Gazie”. I dalej: „Niech Pan już chociaż przestanie powtarzać kłamstwa powielane od tylu lat dla okupacji tej ziemi i popełnionych zbrodni [tak w oryginale]”.

Wygląda na to, że część polskiej prawicy popada w łatwy sentymentalizm, ulegając prowadzonej na wielką skalę manipulacji liberalnych mediów.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych