Roman Graczyk: Po Genewie: mówiąc że się cofa, Putin idzie naprzód. Czy Bruksela i Waszyngton czekają na przekroczenie przez Rosję kolejnej granicy? Jakiej?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Kremlin.ru
Kremlin.ru

Porozumienie genewskie wywołało u niektórych zaskoczenie, niekiedy pomieszane z wdzięcznością wobec Rosji. Dlatego, że Rosja w ogóle zgodziła się na ugodę z Ukrainą i że dokument genewski przewiduje wycofanie się prorosyjskich (i wspomaganych przez Rosję) separatystów z budynków publicznych na wschodniej Ukrainie, a zatem wydaje się zmierzać do sławetnej „deeskalacji”.

Już słowo „deeskalacja” budzi moją nieufność. To modne, a więc nadużywane, słowo zdaje się też opisywać obniżenie napięcia w stosunkach z Rosją jako wartość samą w sobie – to nonsens. Ale, co ważniejsze, moją nieufność budzi spolegliwa postawa ministra Ławrowa w Genewie.

Zauważmy: równolegle do rozmów w Genewie odbywał się doroczny show telewizyjny prezydenta Putina, w którym ten bez żenady powiedział, że Ługańsk, Charków i Odessa za czasów przedrewolucyjnych należały do Rosji i nie wiadomo, dlaczego za Lenina podarowano je Ukrainie. A także, że ma nadzieję, że nie będzie musiał interweniować na Ukrainie, ale martwi go, że sytuacja tam jest na skraju wojny domowej, a tamtejsze władze wysyłają wojsko przeciw obywatelom broniącym swych praw.

Te słowa prezydenta Rosji pozwalają, moim zdaniem, właściwie zinterpretować nastawienie rosyjskiego ministra spraw zagranicznych do porozumienia. Jest w nim mowa o „dialogu społecznym” na Ukrainie, który pozwoli na zagwarantowanie obywatelom Ukrainy ich praw. Ludzie, którzy okupują siedziby władz lokalnych w Doniecku powiedzieli nazajutrz wyraźnie, jak sobie wyobrażają gwarancję dla swoich praw obywatelskich: tylko odejście Turczynowa i Jaceniuka. No więc, jeśli to nie nastąpi, to te prawa będą pogwałcone, a w takim wypadku miłujący pokój prezydent Rosji będzie musiał – z ciężkim sercem – wydać rozkaz 40 tysiącom żołnierzy stacjonujących na granicy, by uderzyli na zachód broniąc owych ukraińskich obywateli, którzy – to zupełny przypadek – domagają się wcielenia wschodnich obwodów do Rosji.

Czy tak będzie na pewno, nie wiadomo. Wiadomo, że porozumienie genewskie daje Putinowi zielone światło do rozgrywania takiego scenariusza. Co powinien teraz zrobić Zachód? Prawdę mówiąc, trzecia faza sankcji zapowiedziana na szczycie brukselskim pod koniec marca, powinna już była zostać uruchomiona, bo to że Rosja organizuje owe „spontaniczne” zajmowanie siedzib władz w Doniecku, Charkowie, Ługańsku i paru innych miastach, jest pewne.

No więc co teraz? Teraz ta trzecia faza powinna zostać uruchomiona, gdy się okaże, że porozumienie nie jest realizowane z powodu Rosji. Już widać, że tak się dzieje, ale Bruksela i Waszyngton udają, że tego nie widzą. Czekają na przekroczenie przez Rosję kolejnej granicy? Jakiej? To powoduje, że ich groźby sankcji są tak wiarygodne, jak kolejne ultimata Kijowa pod adresem separatystów. I tak, krok po kroku, Putin realizuje swój scenariusz zdestabilizowania Ukrainy, zdelegitymizowania jej władz, a na koniec jej wasalizacji.

Tak się stanie, jeśli Zachód nie powie sobie z całą powagą, że sankcje nie mogą być wyłącznie ciągle odkładaną groźbą, lecz, że istnieje taki scenariusz, w którym one rzeczywiście zostają uruchomione. Bez tego wewnętrznego przeświadczenia, że nie strzelamy tylko ślepakami, ale że gotowi jesteśmy użyć ostrej amunicji, Rosja nie zostanie powstrzymana.

Roman Graczyk

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych