Aleksandra Rybińska: Twierdza Europa. Londyn, Paryż i Berlin nie chcą przyjmować kolejnych azylantów

fot. gozonews.com
fot. gozonews.com

W ciągu ostatnich dwóch dekad na Morzu Śródziemnym zginęło ponad 20 tys. imigrantów. Polegli podczas desperackiej próby dostania się do krainy obfitości, wejścia do naszego Kryształowego Pałacu.

Przeprawiają się przez pustynię, a następnie przez Morze Śródziemne w nienadających się do żeglugi łajbach. Wcześniej sprzedają wszystko, co posiadają. Byle dotrzeć do europejskiego eldorado, gdzie, są przekonani, czeka na nich lepszy byt. W tym celu są gotowi zaryzykować wszystko, z własnym życiem włącznie. I z roku na rok jest ich coraz więcej. Europa nie wita ich jednak z otwartymi ramionami.

Wręcz przeciwnie. Odgradza się od nich drutem kolczastym, pozostawia ich samym sobie na otwartym morzu, gdzie toną wraz ze swoim skromnym dobytkiem albo umierają z głodu i pragnienia. W ciągu ostatnich dwóch dekad na Morzu Śródziemnym zginęło ponad 20 tys. imigrantów z Afryki i krajów arabskich. Mimo to coraz większe rzesze uciekinierów nęci cieplarniana atmosfera dobrobytu panująca w Kryształowym Pałacu, jak Peter Sloterdijk określa współczesne kraje rozwinięte.

Masowy exodus

„Harga” po arabsku oznacza „podpalać”. W Tunezji słowo to stało się synonimem arabskiej wiosny, która wybuchła tu w grudniu 2010 r. Niewiele się od tego czasu zmieniło. Kraj jest pogrążony w głębokiej recesji, a młodzież wciąż pozbawiona perspektyw. Większość młodych ludzi marzy o lepszym życiu w Europie. Odkładają każdy grosz, sprzedają swój skromny dobytek, by móc zapłacić przemytnikom od 1 do 2 tys. euro za przeprawę przez Morze Śródziemne na rozklekotanych łodziach rybackich. Każdy z nich w końcu zna kogoś, komu się udało.

Ten ktoś żyje dziś we Włoszech czy Francji i czasami przyjeżdża do rodzinnej wioski w wypożyczonym mercedesie, by pokazać, jak dobrze mu się wiedzie. Wraz z Tunezyjczykami w morską wyprawę wybierają się często dziesiątki mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy przybyli do Tunezji z Syrii czy Afryki Subsaharyjskiej, z Somalii, Erytrei, Sudanu, przeprawiając się pieszo przez pustynie Arabii Saudyjskiej i Jemenu. 113 km linią morską dzieli wybrzeże Tunezji od wyspy Lampedusa, najbardziej wysuniętego na południe punktu Włoch. To tak blisko, a jednocześnie tak daleko.

Przemytników los pasażerów nie obchodzi. Nierzadko przepełnione łodzie gubią się na morzu, kończy im się benzyna i dryfują tak przez wiele dni. Ich pasażerowie toną podczas próby dopłynięcia do brzegu bądź umierają z głodu i pragnienia. Innym razem łodzie wywracają się lub rozbijają się o skały podczas sztormu. W małym porcie w Lampedusie wnoszą się ku niebu sterty rozbitych kutrów rybackich; to symbol niebezpieczeństwa związanego z taką podróżą.

Oblężenie kulturowe

Nic jednak nie studzi zapału imigrantów. Od początku XXI w. na Lampedusę trafiały wielotysięczne fale uchodźców przypływających tutaj prowizorycznymi i przepełnionymi łodziami. Z Tunezji, z Libii. W 2008 r. Włochy i Libia podpisały nawet tajne porozumienie, na którego mocy imigranci złapani we Włoszech mieli być natychmiast odsyłani. Nawet to nie powstrzymało exodusu ludzi z północnej Afryki.

Po wybuchu arabskiej wiosny sytuacja się jeszcze pogorszyła. Polityczny chaos w krajach objętych rewolucją ułatwił bowiem znacznie zadanie przemytnikom. Libijskie wybrzeże kontrolują obecnie grupy lokalnych watażków, czyli nie kontroluje ich tak naprawdę nikt. Tylko w pierwszym tygodniu kwietnia prawie 4 tys. nielegalnych imigrantów usiłowało dopłynąć z Libii do wybrzeży Lampedusy. Syryjska wojna domowa spowodowała dodatkowo exodus milionów ludzi. W 2013 r. ponad 42 tys. uciekinierów dotarło na łodziach do Włoch. Jedna trzecia z nich to Syryjczycy. Większość złożyła wniosek o azyl polityczny. Według władz w Rzymie ponad 500 tys. ludzi szykuje się obecnie, by z Libii przedostać się do Europy.

Ich celem są nie tylko Włochy, ale także Malta. Maleńka wyspa przeżywa od jakiegoś czasu istne „oblężenie kulturowe”, szturmowana przez tysiące imigrantów z Czarnego Lądu, którzy próbują dostać się do Unii Europejskiej. Każdego tygodnia łodzie z uchodźcami przybijają do maltańskich brzegów. Rząd w Valletcie nie kryje, że ma dość.

W lipcu ubiegłego roku premier Malty próbował odesłać dużą grupę somalijskich uchodźców z powrotem do Afryki bez rozpatrywania ich wniosków o azyl – podobnie jak czyni to Australia stosująca nową politykę azylową– ale Europejski Trybunał Praw Człowieka (ECHR) wydał tymczasowe postanowienie, iż byłoby to działanie sprzeczne z prawem.

Gdy Malta wchodziła do Unii w 2004 r., poziom imigracji był minimalny. Dzisiaj liczba wniosków o azyl w stosunku do liczby mieszkańców jest wyższa niż w jakimkolwiek innym kraju na świecie. Częściowo dlatego, że Malta to kraj nieznaczny, o powierzchni mniejszej niż Warszawa, zamieszkany przez zaledwie 400 tys. ludzi. W ostatniej dekadzie przybyło tu 17 tys. nielegalnych imigrantów; to tak, jakby Polska przyjęła w tym samym czasie 1,7 mln uchodźców.

Łodzie gubią się na morzu, kończy im się benzyna i dryfują tak przez wiele dni. Ich pasażerowie toną podczas próby dopłynięcia do brzegu bądź umierają z głodu i pragnienia.

Obozy dla uciekinierów są przepełnione i brakuje środków na wyżywienie tak dużej liczby nieproszonych gości. Rdzenna ludność zaczyna natomiast się burzyć przeciwko „kulturowej inwazji”. Na Lampedusie jest podobnie. W ubiegłym roku doszło tam do zamieszek, zarówno wszczynanych przez mieszkańców sfrustrowanych nieudolnością lokalnych władz, jak i głodnych, niepewnych przyszłości i zakwaterowanych w prowizorycznych obozach imigrantów. „Jesteśmy Guantánamo Morza Śródziemnego” – stwierdził burmistrz wyspy Bernardino De Rubeisa.

Europejska solidarność

Zdarzało się, że włoska straż wybrzeża oraz znajdujące się na Morzu Śródziemnym jednostki NATO nie reagowały na wezwania o pomoc uszkodzonych łodzi z uciekinierami. W maju 2011 r. nikt nie pomógł zepsutej łodzi z 72 imigrantami z Afryki, która dryfowała. W rezultacie 61 osoby zmarły z braku jedzenia i wody. „Każdego ranka budziliśmy się i znajdowaliśmy więcej ciał” – opowiadali rozbitkowie. Czy pomoc wstrzymano celowo? Tego nie da się wykluczyć, choć nikt się do tego oczywiście otwarcie nie przyzna. Wiadomo natomiast na pewno, że napór imigrantów na twierdzę Europa wystawia europejską solidarność na ciężka próbę.

Włochy, Cypr, Malta i Grecja domagają się, by Unia zastosowała politykę „dzielenia się ciężarem”, zobowiązując pozostałe kraje członkowskie do przyjmowania proporcjonalnej części uchodźców przybywających do krajów „granicznych”. Jednak w Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech koncepcja ta napotkała opór. Konwencja dublińska z 1997 r. stanowi, że pierwszy kraj, do którego trafia nielegalny imigrant, musi rozpatrzyć jego wniosek o azyl. Ciężar napływu uchodźców spoczywa więc na krajach południa Europy.

Londyn, Paryż i Berlin nie chcą przyjmować kolejnych azylantów. Argumentują, że i tak przypada już na nich największa liczba podań o azyl w UE. Są gotowi pomóc Włochom czy Malcie finansowo, ale nie są gotowi przyjąć kolejnych uchodźców. Apele Rzymu i Valletty skończyły się więc na razie tym, że UE zainwestowała ponad 80 mln euro w agencję zarządzającą współpracą na granicach zewnętrznych, Fronteks. Zwiększono liczbę patroli, również z użyciem samolotów. W grudniu ubiegłego roku wprowadzono też nowy system nadzoru granic zewnętrznych nazwany Eurosur. I to powinno zdaniem Brukseli wystarczyć. Krajów południa Europy to jednak nie satysfakcjonuje. A sezon sprzyjający żegludze dopiero się zaczyna.

Utopijna wizja

Wobec braku solidarności państw północy Europy kraje południa działają więc na własną rękę i usiłują uszczelnić swoje granice. Ateny wzniosły 10,5-kilometrowy wyposażony w drut kolczasty mur wzdłuż granicy z Turcją, na podobny krok zdecydowała się Bułgaria. Ma to zmusić uchodźców do „podejmowania objazdów, aby dotrzeć do UE”. Ci znajdują jednak zawsze jakąś szczelinę, przez którą mogą się prześlizgnąć.

Władze greckie odrzucają też systematycznie wnioski o azyl złożone przez syryjskich uchodźców. Włochy uruchomiły program „Mare Nostrum” polegający na ciągłym patrolowaniu wybrzeża przez jednostki marynarki wojennej. Nie zmniejszyło to napływu nielegalnych imigrantów, ale setki osób zostały uratowane przed utonięciem.

Jak twierdzą eksperci, najlepszym wyjściem z imigracyjnego kryzysu byłoby wsparcie krajów północnej Afryki, przede wszystkim Libii, w budowie struktur państwa, wojska i policji. Oraz udzielenie tym krajom pomocy w rozwoju i walce z przemytem. Czy to jednak powstrzyma strumień tych, dla których Europa jawi się jako swoiste eldorado? Raczej nie.

Większość krajów afrykańskich cierpi na chroniczny brak stabilności politycznej i biedę, będąc jednocześnie pod silną demograficzną presją. Zlokalizowane konflikty i wojny domowe powodują, że strumień uciekinierów nigdy nie wysycha. Można też przypuszczać, że po wycofaniu się Amerykanów z Afganistanu ponownie wybuchnie tam konflikt i tysiące Afgańczyków wybierze się w drogę do Europy. Niektórzy nigdy tam nie dotrą. Polegną, szturmując twierdzę Europa.

Aleksandra Rybińska

artykuł ukazał się w tygodniku Nowa Konfederacja INTERNETOWY TYGODNIK IDEI, NR 16–17 (28–29)/2014, 17–30 KWIETNIA, CENA: 0 ZŁ

ARTYKUŁ POWSTAŁ DZIĘKI DARCZYŃCOM. ZOSTAŃ JEDNYM Z NICH! Udostępnij :Share on facebook Share on twitter More Sharing Services „Nowa Konfederacja” nr 16–17 (28–29)/2014 Opublikowano: 17.04.2014

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.