Polscy bramkarze. Symbol jakości

Fot. Ronnie Macdonald/Roberto Vicario/Agnieszka Mieszczak/Flickr/CC/Wikimedia Commons
Fot. Ronnie Macdonald/Roberto Vicario/Agnieszka Mieszczak/Flickr/CC/Wikimedia Commons

Polską piłkę często dopadają kryzysy. Niepowodzenia kadry, niski poziom rozgrywek ligowych i brak sukcesów w pucharach – w ostatnich latach zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Jedno zawsze pozostaje powodem do dumy – renoma polskich bramkarzy.

Boniek, Deyna, Lubański, Lato, Szarmach... Właśnie te nazwiska zawsze przychodzą na myśl, gdy wspominamy najlepsze czasy rodzimego futbolu. Strażnicy bramki zawsze stanowią odrębną kategorię, ale nazwiska Jana Tomaszewskiego czy Józefa Młynarczyka na zawsze wpisały się do historii piłki nad Wisłą. Ten pierwszy – przede wszystkim za sprawą niezapomnianego meczu z Anglikami na Wembley w 1973 r., drugi – zdobyciem Pucharu Europy w 1987 r. Obaj decydowali o sile polskiej drużyny na mundialach w 1974 i 1982 roku, zakończonych zajęciem przez rodzimą kadrę trzeciego miejsca.

Po zakończeniu złotego okresu w dziejach polskiej piłki, również nie brakowało golkiperów, którzy stali się godnymi następcami wspomnianej dwójki. Pierwszym, o którym zrobiło się głośno był Józef Wandzik, który przez całe lata 90. strzegł bramki Panathinaikosu Ateny, zdobywając z tym klubem trzy razy Mistrzostwo Grecji i krajowy puchar. Nie było mu dane zaprezentować swojej dobrej dyspozycji na wielkiej piłkarskiej imprezie. W końcu panowało wtedy „klątwa Piechniczka”.

Pod koniec lat 90. popularność zdobył Adam Matysek. Polski golkiper był filarem m.in. Bayeru Leverkusen i reprezentacji Polski. Życiową formę przerwała poważna kontuzja barku, jakiej nabawił się w meczu rodzimej kadry w zwycięskim meczu z Norwegią w marcu 2001 r. W efekcie opuścił Bundesligę i musiał zadowolić się miejscem wyłącznie w polskich przeciętniakach. Ostatnim akcentem w jego karierze było powołanie na mundial w Korei i Japonii w 2002. Niektórzy mieli za złe Engelowi, że zabiera na mistrzostwa zawodnika „w imię zasług”...

Na prawdziwy piłkarski szczyt dostał się Jerzy Dudek. Polski golkiper popularność zdobył znakomitymi występami w Feyenordzie Rotterdam i reprezentacji Polski, z którą wywalczył pierwszy od 16 lat awans do mistrzostw świata. Do historii Dudek przeszedł jednak występami w Liverpoolu, a zwłaszcza jednym - finałem Ligi Mistrzów w 2005 roku, w którym angielska drużyna pokonała AC Milan po serii rzutów karnych, których bohaterem był właśnie polski bramkarz. Traf chciał, że był to jego ostatni wielki mecz... Dudek mógł jednak liczyć na prestiżową emeryturę w roli rezerwowego Realu Madryt.

Rok po triumfie w Istambule, ówczesny trener reprezentacji Polski – Paweł Janas nieoczekiwanie pominął Dudka w przygotowaniach do mundialu w Niemczech. Było to otwarcie drzwi do reprezentacyjnej bramki dla Artura Boruca, który przez kilka kolejnych lat był numerem jeden wśród polskich golkiperów (zdaniem wielu kibiców jest nim nadal). Dobre występy na mistrzostwach świata w 2006 roku i bramkarskie popisy w eliminacjach i turnieju finałowym Euro 2008 sprawiły, że Boruc stał się jednym z najjaśniejszych punktów rodzimej kadry, a także Celticu Glasgow. Fani szkockiego klubu do tej pory wspominają występy „Holy Goali”, jak okrzyknęli swojego ulubieńca z Polski. Wydawało się, że koszmarne wpadki w meczach kadry Leo Beenhakkera, przenosiny do Fiorentiny, monotonia gry w średniaku Serie A sprawiły, a później konflikt z Franciszkiem Smudą skażą byłego legionistę na zapomnienie. Przenosiny do Southamptonu, świetne występy w Premier League i powołanie od trenera Waldemara Fornalika sprawiły, że Boruc znowu znalazł się na ustach kibiców. Trudno, żeby było inaczej w przypadku faceta, który potrafi zirytować kibiców Manchesteru United, broniąc strzały największych gwiazd Czerwonych Diabłów.

Z absencji Dudka na mundialu w Niemczech, skorzystali również Łukasz Fabiański i Tomasz Kuszczak, którzy znaleźli się w szerokiej kadrze reprezentacji Polski. Fabiański niebawem opuścił warszawską Legię i zadomowił się na Emirates Stadium. Jego początki w Arsenalu nie były łatwe – na początku musiał zadowolić się rolą rezerwowego. W końcu wygrał rywalizację z Hiszpanem Manuelem Almunią i mógł cieszyć się rolą pierwszego bramkarza Kanonierów. Niestety nie na długo... Z jego niedyspozycji szybko skorzystał inny Polak – urodzony w 1990 roku Wojciech Szczęsny, który stał się prawdziwą gwiazdą Arsenalu, głównie za sprawą znakomitych występów w dwumeczy z włoskim Udinese w rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów. Choć w ostatnim czasie forma Szczęsnego zaczęła spadać, to jednak wciąż pozostaje żywym dowodem na to, że młodzi zawodnicy z Polski mogą robić karierę na Zachodzie.

Nieco mniej szczęścia miał Tomasz Kuszczak. Zawodnik, który piłkarskie szlify zdobywał jako rezerwowy w Hercie Berlin, w końcu trafił na Old Trafford. Przez kilka lat pełnił rolę zmiennika wielkiego Edwina van der Sara. Chociaż Kuszczak miał bardzo dużo okazji do zakładania bramkarskiego trykotu (w barwach MU rozegrał kilkadziesiąt spotkań – przyp. red.), ostatecznie nie przekonał do siebie sir Alexa Fergusona, który – po zakończeniu kariery przez holenderskiego golkipera – zdecydował się postawić na innych. Zniecierpliwiony Kuszczak postanowił szukać szczęścia w angielskim drugoligowcu. Tyle, że na szukanie formy w słabszym klubie jest już chyba za późno. Dla wielu etatowy rezerwowy Czerwonych Diabłów jest jednym z najbardziej zmarnowanych talentów.

Podobnych przykładów, choć może nieco mniejszego kalibru, było więcej. Wystarczy wspomnieć choćby Arkadiusza Malarza. Bramkarz, który szczęśliwie wywalczył sobie miejsce w 11. - występującego wówczas w Ekstraklasie – Świtu Nowy Dwór Maz., niebawem przeniósł się do słonecznej Grecji, rozgrywając znakomite mecze w barwach Skody Xanthi, a potem Panathinaikosu Ateny. Po kontuzji miał jednak problemy z powrotem do wyjściowego składu klubu ze Stolicy Grecji i rozpoczął wędrówkę po coraz słabszych klubach greckich i cypryjskich. Tytułu najlepszego bramkarza ligi greckiej w sezonie 2006/2007 jednak nic mu nie odbierze.

Chociaż zawsze pojawia się widmo utraty miejsca w wyjściowej 11., golkiperzy z Polski nie mogą narzekać. Problemów z podobnej półki, mogłoby pozazdrościć im bardzo wielu polskich zawodników „z pola”.

Aleksander Majewski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych