To dla mnie rodzaj deja vu. Dopiero co informowałam o Manchester Tragedy, zamachu terrorystycznym w Manchesterze, gdzie zginęło 22 osób, a ponad 100 zostało rannych. Dziś, po zaledwie 11 dniach, muszę pisać o kolejnym akcie terroru w Londynie. Z soboty na niedzielę o 22 czasu brytyjskiego w stolicy Wielkiej Brytanii doszło do trzech ataków. Najpierw na London Bridge furgonetka dostawcza wjechała w grupę spacerujących i potrąciła, zabijając i raniąc kilka osób. Następnie mężczyźni pojechali dalej, na Borough Market i tam rzucili się z nożami na siedzących w restauracjach i kawiarniach. Borough Market, to miejsce trendy, gdzie wieczorami, zwłaszcza w weekendy, przyjeżdżają i Londyńczycy i turyści, aby odpocząć i zrelaksować się w sympatycznej atmosferze. Szybko podano komunikat o wykluczeniu trzeciego wypadku, na Voxhall, jako incydentu terrorystycznego. Voxhall, to część południowego Londynu, gdzie zamieszkuje kolorowa ludność z byłych kolonii na Karaibach, znana także z „Jamaican gangs”, „gangów z Jamajki”, i bijatyk z użyciem noża jako typowej sobotniej rozrywki.
W wyniku dwóch zamachów, na London Bridge i Borough Market, zginęło 7 ludzi, a 48 zostało rannych. Znowu ofiarami byli „ludzie soboty”, Europejczycy odpoczywający podczas weekendu, ich styl życia i sposób wypoczywania – dokładnie jak w Nicei czy w Paryżu, jeśli ktoś jeszcze pamięta klub Bataclan i kawiarenkę na Saint-Denis. I kolejny raz zdarzyło się to – jak w marcu Most Westminsterski, a w maju Manchester Arena –w miejscach znanych, popularnych, gdzie gromadzą się tłumy.
Mark Rawlings z Policji Metropolitalnej potwierdził, że były to z pewnością „terrorist incidents”, jakbyśmy tego nie wiedzieli. Premier Theresa May znowu wygłosiła mowę, gdzie powtarzały się słowa „nasze myśli są z rodzinami ofiar”. Lider opozycji jeszcze raz nazwał atak „brutalnym i szokującym”, a mer Londynu Sadiq Khan, muzułmanin, któremu do dziś zarzuca się niedawne kontakty z radykalnymi ugrupowaniami islamistycznymi, potępił zamach jako „barbarzyński”. Jak widać, inflacja słów i znaczeń postępuje błyskawicznie. Wciąż czynna jest linia Anti-terrorist hotline, gdzie można informować o sprawcach masakry lub nieznanych okolicznościach zajścia. Jak dotąd, mało użyteczna, bo we wspólnotach muzułmańskich panuje zmowa milczenia. Znów dostrzega się świetną pracę policji i służb specjalnych, po zamachu, oraz ich kompletne zagubienie, jeśli idzie o działania prewencyjne.
Po Manchester Tragedy reprezentanci MI5, kontrwywiadu poinformowali, że mają w ręku dwie listy. Pierwsza liczy 20 tys. osób znanych kontrwywiadowi ze swoich radykalnych poglądów, a druga – 3 tys. wobec których zostały podjęte działania operacyjne. Terrorysta z Manchesteru był znany kontrwywiadowi i znajdował się na pierwszej liście, ale nie na drugiej, więc mógł spokojnie dokonać swojego zamachu. A swoją drogą news, że po ulicach miast Wielkiej Brytanii spaceruje sobie 3 tysiące potencjalnych zamachowców, z pewnością nie poprawiła widzom nastrojów. Zwłaszcza, że juz po kilku dniach najwyższego, „krytycznego” poziomu zagrożenia terrorystycznego Theresa May szybko go obniżyła, do „poważnego”, co oznaczało, że kolejny zamach jest „wysoce prawdopodobny”, ale już nie „możliwy w dowolnym momencie”, choć przecież był. I już we wtorek zaczęto odwoływać policję i wojsko z ulic i strategicznych punktów jak gmach parlamentu, Pałac Buckingham, z ulic i placów, z dworców kolejowych i dworców lotniczych. Jak się okazało, niesłusznie. Ale zwyciężyło myślenie kategoriami politycznymi - warto przypomnieć, że wybory powszechne już we czwartek, a ośrodki badań opinii społecznej wskazują tylko kilkupunktową przewagę konserwatystów.
I znów politycy, służby specjalne, media i obywatele zadają sobie dobrze znane pytania. Dlaczego doszło do zamachu, i co zrobić, aby zapobiec podobnym tragediom w przyszłości? Ale - najpierw diagnoza, a potem terapia. Diagnoza będzie z konieczności krótka, bo proces, który doprowadził do dzisiejszej dramatycznej sytuacji, trwa od kilku dekad. Rozpoczął się 70 lat temu, kiedy to za decyzją wicekróla Raju, lorda Mountbattena, Indie zostały podzielone na hinduistyczne Indie i muzułmański Pakistan. Uciekając przed nędzą i głodem, ludzie zaczęli zjeżdżać do Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza do Londynu i miast Midlandów, osiedlali się tam, gdzie brakowało rąk do pracy. Dzisiejsi islamiści zamachowcy, to trzecie – czwarte pokolenie tych, którzy zjechali po 1947 roku. Tu znależli swoją drugą ojczyznę, pomoc i wsparcie, słowem, nowe życie. Potem, w latach 60. i 70. rozpoczęła się rewolucja kontrkulturowa, która zaczęła przesuwać na lewo myślenie o państwie, religii, rodzinie, także ethnic minorities, które emancypowały się w tempie błyskawicznym – przy równoczesnej krytyce i deprecjacji europejskiego dorobku cywilizacyjnego i kulturowego. A za każdym razem, kiedy w wyborach parlamentarnych zwyciężali laburzyści, proces ulegał przyspieszeniu.
Coraz liczniejsze rzesze muzułmanów z Pakistanu, Afganistanu, Somalii, Tanzanii, Nigerii i krajów Maghrebu, coraz więcej z nich na garnuszku państwa - zasiłek socjalny, dom lub mieszkanie, wykształcenie, opieka medyczna - coraz rozleglejsze obszary, gdzie zamiast brytyjskiego prawa obowiązywał szariat, nadreprezentacja muzułmanów w polityce, samorządach i mediach, coraz bardziej absurdalna polityka państwa, najwyraźniej faworyzująca wyznawców Allaha. Do tego należy dodać brytyjski „kompleks Imperium”, to ustawiczne bicie się w piersi – także konserwatystów – za niegdysiejsze okupowania i eksploatowania niemal połowy świata. Władze uprawiały politykę multi-culti, wciąż zastanawiając się, co można jeszcze zrobić, aby „stworzyć takie warunki, by muzułmanie zechcieli się zintegrować lub przynajmniej szanować wartości kraju, który ich przyjął”. Ale ten proces się nie udał i wszystko zmierzało do katastrofy.
W jakimś momencie, w Wielkiej Brytanii był to lipiec 2005, pamiętne 7/7, fakty zakwestionowały dotychczasową linię polityki władz wobec wspólnoty muzułmańskiej. Niestety, proces dojrzewania lewicowych elit politycznych, w tym brytyjskich, przebiega powoli, więc na ulicach Londynu i miast Midlandów ciągle leje się krew. Kołem ratunkowym mogłoby być uruchomienie dwóch rodzajów działań reaktywnych. Po pierwsze, uwolnić Policję Metropolitalna, MI5 i MI6, a więc kontrwywiad i wywiad z okowów politycznej poprawności, która nie pozwala im na skuteczne działania. Są wciąż bardzo dobre – widać to kiedy zamach już się zdarzy – ale śmiertelnie obawiają się zarzutów liberalnych partii, organizacji pozarządowych i mediów oraz epitetów „ci rasiści”, „mordercy”, „faszyści”. No i konieczna jest współpraca wspólnot muzułmańskich z policją i służbami w zapobieganiu przyszłym zamachom. I tu już będą potrzebne nowe ustawy, które ten proces wspomogą. Większa liczba agentów w szeregach z listy 20 tys. podejrzanych o radykalne poglądy? Ekstradycja rodzin terrorystów, którzy brali udział w zamachu do krajów pochodzenia? Obecność policji w meczetach i centrach muzułmańskich, znanych z radykalnych poglądów ich liderów? Będąc ostatnio w Londynie, po raz pierwszy słyszałam dziennikarzy z BBC pytających gości – muzułmanów „co zamierzają robić, by pomóc służbom zapewnić bezpieczeństwo obywatelom?”. Bo dopóki muzułmańscy mułłowie będą uprawiali „język nienawiści” i nawoływać do świętej wojny z kafirami, póki mer Londynu Sadiq Khan nie stanie się łącznikiem między swoją wspólnotą a Downing Street, a rodzice bojowników ISIS będą przekonywać, że „nic nie wiedzieli o planach wyjazdowych swoich synów czy córek do Syrii czy Iraku”, w Wielkiej Brytanii będą ginąć ludzie. Anglicy i turyści, dorośli i dzieci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/342935-kolejne-zamachy-w-londynie-i-co-dalej