Bociek o walce z rakiem: "Bóg specjalnie mnie wybrał, by dać nadzieję innym, że taką chorobę da się zwalczyć"

fot.youtube.pl
fot.youtube.pl

W październiku ub. roku ogłosił, że z powodu choroby nowotworowej zawiesza karierę. 2 kwietnia, że pokonał raka i wraca do siatkówki. Reprezentant kraju i atakujący Zaksy Kędzierzyn-Koźle Grzegorz Bociek opowiedział o zmaganiach z chorobą i swoich planach.

Bociek tuż przed Wielkanocą dostał informację, że pokonał nowotwór układu limfatycznego.

Jak się dowiedziałem, to najpierw się poryczałem, a potem obdzwoniłem wszystkich. Cieszyłem się bardzo. Ale zanim dostałem te dobre wieści było sporo stresu. Po pierwszym cyklu chemii, a miałem ich w sumie sześć, okazało się, że działa ona bardzo dobrze na ten rodzaj nowotworu. Kolejne wyniki, robione w Opolu, gdzie się leczyłem, też dawały nadzieję, że będzie dobrze. A mimo to, jak doszło do ostatecznych badań, to kołatało mi po głowie, że coś może wyjść nie tak i że na przykład trzeba będzie dołożyć jeszcze ze dwa cykle. Starałem się oczywiście myśleć pozytywnie, ale niepokój był. Kiedy okazało się, że się udało, byłem naprawdę szczęśliwy!

—mówi w rozmowie z PAP.

Świąteczny czas jest wyjątkowy dla reprezentanta Polski, bo został też powołany przez Stephane’a Antigę do kadry.

Tak naprawdę byłem cały czas w kontakcie z trenerem Antigą. Mocno mnie wspierał i zagrzewał do walki z chorobą. Mówił, że czeka na dobre wieści, że widzi mnie w swojej drużynie. To mi bardzo pomagało. Więc jak tylko dowiedziałem się, że wyniki są dobre, to zadzwoniłem również do niego. A chwilę później zobaczyłem w internecie, że dostałem powołanie. To było miłe zaskoczenie, bo mimo tych naszych rozmów myślałem, że może jednak postawić na innych zawodników. Bardzo cieszy, że trener wierzy we mnie. Myślę, że poznał mój waleczny charakter. Kiedyś już wracałem na parkiet po długiej kontuzji, gdy zerwałem wiązadła krzyżowe i byłem wyłączony z gry przez 8 miesięcy. Zresztą, gdy dowiedziałem się, że mam nowotwór, to też myślałem tylko o tym, żeby zwalczyć chorobę i grać. Byłem pewien, że gdy się uda wyzdrowieć, to wrócę do siatkówki. Wiedziałem i wiem nadal, że dam radę. Siatkówka to moje życie i wielka pasja. Jeśli będę z niej musiał kiedyś zrezygnować, to chyba tylko ze starości. Ale i wtedy trudno mnie będzie ściągnąć z boiska.

Bociek gdy dowiedział się o swojej chorobie nowotworowej był dopiero u progu sportowej kariery, miał zaledwie 23 lata.

Na początku to do mnie nie docierało. Nie mogłem się z tym pogodzić. Ciągle zadawałem sobie pytania: dlaczego ja? Nie wiedziałem też, co to tak naprawdę znaczy. Mówiłem na przykład Sebastianowi Świderskiemu, że będę przyjmował chemię i grał, że dam radę. Ale chemia to coś naprawdę bardzo niszczącego organizm. Szybko się przekonałem, że jednak nie dam rady występować. Jak już to do mnie dotarło, to byłem bardzo wkurzony. Określałem to wtedy nawet ostrzej (śmiech). Ciągle powtarzałem sobie: za co? dlaczego ja? Z czasem stwierdziłem, że może to jakiś sprawdzian. Uznałem, że Pan Bóg specjalnie mnie wybrał, by na przykład dać nadzieję innym, że taką chorobę jak nowotwór w tych czasach da się zwalczyć. Nie można się tylko poddawać, nie można wątpić i bać się, że się umrze. Trzeba walczyć. W końcu podszedłem do tego jak do testu albo nauczki, z której mam wyciągnąć wnioski. Jak do sprawdzianu od Pana Boga.

Moment, gdy Bociek ogłosił, że jest chory i zawiesza karierę, był szokiem dla środowiska i fanów siatkówki.

Trudno mi to było wydusić z siebie tę informację. A chciałem o tym powiedzieć sam. Głos wiązł mi w gardle, myślałem, że nerwy puszczą i pojawią się łzy, a nie chciałem pokazać słabości. Chciałem być silny. Muszę też teraz przyznać, że jakiś czas ukrywaliśmy z klubem tę chorobę, by nie robić dużego zamieszania. Tym bardziej, że w tamtym czasie miałem też zaplanowany swój ślub. I tak konferencja odbyła się bodaj dwa dni przed weselem. Moja żona uważała zresztą, że powinniśmy się jeszcze kilka dni wstrzymać, ale na szczęście nie było źle.

Sebastian Świderski opowiadał, że po chemii Bociek przychodził na treningi

Strasznie mnie ciągnęło i nadal ciągnie do grania. Prosiłem Sebastiana, żeby mnie wpuszczał na boisko i dał poodbijać. Tylko po tych wszystkich chemiach piłka wydaje się strasznie twarda (śmiech). Ale siatkarskie ciała się do tego przyzwyczajają. Moje też na pewno szybko się znów przyzwyczai.

Bociek dokładnie też zaplanował swój powrót do gry.

Plan jest taki, że od tygodnia po świętach mam indywidualnie pracować z naszym motorykiem Piotrem Pietrzakiem. Będziemy działać powoli. Pierwszy miesiąc to pewnie będą proste rzeczy, by delikatnie zacząć się ruszać i wzmocnić mięśnie. Potem zacznie się kadra. Mam nadzieję, że do tego czasu na sto procent będę mógł wejść w trening i porządnie się przygotowywać. Na pewno trzeba to też będzie robić z głową, by nie zdarzyła się żadna kontuzja. Po chemii mój organizm potrzebowałby więcej czasu na zaleczenie nawet drobnego urazu.

Ostatni rok to w życiu Grzegorza Boćka ogromne zmiany, dramaty, i chwile wielkiego szczęścia. Pokonał raka, został powołany do kadry, został tatą i mężem.

Moja mała córeczka coraz więcej już rozumie. Wstaje nawet w łóżeczku ze smokiem w buzi nad ranem i delikatnie nas budzi. To bardzo cieszy! A czego mnie ten rok nauczył? Teraz chyba jeszcze ciągle cieszę się dobrą nowiną, że to już koniec walki. Na pewno nauczył mnie pokory i podchodzenia do wielu spraw chłodniej. Choroba wzmocniła też mój charakter. W ostatnim roku dostałem mnóstwo listów – ciepłych, serdecznych, czasem bardzo wzruszających. Szczególnie chyba wzruszające i ważne były dla mnie sygnały, że masa ludzi – zupełnie nieznanych mi, obcych - modliła się za mnie. Pisali mi o tym w listach, na fejsbuku, w mailach. Msze organizował też mój brat, który jest księdzem. To mi dawało moc. Te wszystkie głosy sprawiały, że i moja wiara w to, że wszystko dobrze się skończy, była coraz większa.

ann/PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych