Błękitni Stargard Szczeciński to klub, który zajmuje miejsce w środku tabeli II ligi, czyli na trzecim froncie krajowych rozgrywek. Do niedawna największym osiągnięciem zespołu było zajęcie 15 miejsca w rozgrywkach drugiej ligi w 1982 roku, kiedy ta klasa rozgrywkowa była bezpośrednim zapleczem pierwszej ligi. Teraz w rubryce osiągnięcia pojawił się nowy wpis – półfinalista Pucharu Polski. Zawodnicy ze Stargardu awansowali do najlepszej czwórki PP kosztem Cracovii, z którą dwukrotnie wygrali 2:0 – po raz drugi we wtorek w Krakowie.
Sukces Błękitnych jest sensacją i dowodem na to, że i w polskiej piłce zdarzają się bajkowe historie. Pojawiły się informacje, że drugoligowcy są zupełnymi amatorami, którzy ograli żyjących z piłki zawodowców. To jednak nie do końca prawda.
Jak się rozgrzewaliśmy, to kibice pytali nas, gdzie leży Stargard, gdzie pracujemy albo czy dostaliśmy urlopy na wycieczkę do Krakowa. Muszę to wyjaśnić, bo z tego zrobiła się już sprawa na całą Polskę: u nas pracuje tylko czterech zawodników, a reszta tylko gra w piłkę i przykro nam, że w mediach zrobiono z Błękitnych amatorski klub. Być może to się lepiej sprzeda, ale ja nie cenię takich mediów, które piszą o nas, że ktoś jest na bezrobociu, ktoś inny podaje cegły. To jest bez sensu. Nie ma mowy o amatorskich Błękitnych Stargard Szczeciński. To jest wierutne kłamstwo! Pracę poza Błękitnymi ma tylko czterech z nas: ja, Marek Ufnal, Tomek Pustelnik i Maciek Więcek. Ale nie jest tak, że trenujemy w okrojonym składzie i to jest moim zdaniem jeszcze większy profesjonalizm, że mimo innych zajęć, trenujemy na pełnych obrotach i bez ulgi. Kiedy przychodzi czas obozu, bierzemy urlop. Ja na mecz z Cracovią też wziąłem urlop, ale na tym straciła moja rodzina, bo teraz wakacje będziemy mieć o trzy dni krótsze. Z drugiej strony mogła mnie zobaczyć w telewizji (śmiech). Uważam siebie i wszystkich kolegów za zawodowców. Nie jesteśmy amatorami. To było dla nas krzywdzące, bardzo krzywdzące. Ja gram w piłkę profesjonalnie. Młodsi koledzy studiują i się uczą, ale w ekstraklasie nie ma studentów i uczniów? Błękitni są klubem zawodowym
— powiedział portalowi sportowe fakty.pl pomocnik Błękitnych Robert Gajda.
Oburzenie piłkarza jest uzasadnione, ale… nie do końca. Przepaść organizacyjna pomiędzy Cracovią a Błękitnymi jest ogromna. Poczynając od infrastruktury – na obiekcie w Stargardzie nie ma oświetlenia, a krzesełka mogą pomieścić niespełna 3 tysiące widzów. A na stadionie przy Kałuży w Krakowie – 15 tysięcy miejsc siedzących. Krakowski klub ma stabilnego sponsora, bazę treningową i piłkarzy zarabiających ok. 20 tysięcy złotych miesięcznie. To są warunki o jakich Błękitni mogą pomarzyć. Bo dla przykładu zajęcia ogólnorozwojowe z piłkarzami prowadzi czasem żona trenera Krzysztofa Kapuścińskiego, która jest nauczycielką i instruktorką aerobiku… Zresztą sam 33-letni trener również ma etat nauczyciela wychowania fizycznego w zespole szkół w Stargardzie. Nic dziwnego, że wobec takiej różnicy potencjałów zawodnicy Cracovii tuż po wtorkowym meczu byli załamani.
Stypa… I to taka gruba. Katastrofa!
—ocenił porażkę z Błękitnymi Mateusz Żytko. A prezes i właściciel klubu Janusz Filipiak w ogóle odmówił komentarza.
Tymczasem Błękitni myślami są już przy następnej przeszkodzie, którą będzie jeszcze bardziej od Cracovii utytułowany Lech Poznań. I drugoligowcom marzy się sprawienie kolejnej niespodzianki. Ale póki co czeka ich mecz z Kotwicą Kołobrzeg. Bo w piłce jak w życiu - święta są od czasu do czasu, a na co dzień króluje ligowa szarzyzna.
mm
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/237836-blekitni-stargard-czyli-historia-kopciuszka