Justyna Kowalczyk: "Wygrywaniem udowadniałam sobie, że jestem coś warta"

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Wygrywaniem udowadniałam sobie, że jestem coś warta. Rok - masakra. Mam nadzieję, że się już nigdy nie powtórzy ani w sporcie, ani w żadnej innej dziedzinie - tak ostatnie wydarzenia w swoim życiu podsumowuje Justyna Kowalczyk w wywiadzie dla Sport.pl. Teraz ma tylko jeden cel - mistrzostwa. „I ja się o nie nie martwię” - podkreśla mistrzyni.

Niedawno Kowalczyk ogłosiła swoją rezygnację ze startów w Pucharze Świata. Dlaczego to zrobiła?

To proste: po co mi kolejne starty w sprincie łyżwą na krótkiej trasie, po co bieg na 10 km łyżwą, w którym od dobrych kilku lat nie jestem w stanie dać z siebie wszystkiego, bo blokują mnie piszczele, to jest ten dystans, na którym bolą najmocniej

— tłumaczy biegaczka.

Już od drugiego tygodnia sezonu wiem, że Puchar Świata jest dla mnie stracony, że to nie jest to. Od dziesięciu lat słyszałam, że powinnam odpuszczać, szykować się na mistrzostwa. Właśnie to robię

— dodaje.

Podejmowane przez dwukrotną mistrzynię olimpijską decyzje są konsekwencją zachodzących w niej zmian.

Człowiek się zmienia. Jestem starsza, moje ciało jest słabsze. Teraz pora się skupić na tym, co u mnie mocne, szlifować to. A konkurencje, w których już nigdy żadnego mistrzostwa nie zdobędę, po prostu odpuścić. Ja już się z tym dawno pogodziłam, że mistrzynią w sprincie łyżwą nie będę. Po co się rozdrabniać na finiszu kariery

— pyta retorycznie.

Nie bez śladu pozostały problemy zdrowotne, o których przed kilkoma miesiącami opowiedziała publicznie.

Na pewno nie staję się coraz zdrowsza. Na pewno po mnie nie spływa to wszystko, o czym opowiadałam w czerwcowym wywiadzie. Chciałam nim również przygotować kibiców na to, że już nie będzie tak, jak było zawsze. Że muszę dziś przede wszystkim zadbać o to, żeby się zdrowotnie wygramolić na prostą. I nie chodzi o zdrowie do sportu, tylko zdrowie do życia. Czekam, aż się mój organizm ustabilizuje. To jest dziś ważniejsze od formy sportowej. Żeby mój organizm zaczął działać tak, jak działał choćby trzy lata temu. Wtedy mogę zacząć myśleć o innych rzeczach

— wyjaśnia Kowalczyk.

Tamten sezon to był rzeczywiście czas przeskakiwania. Nieustannie zaciągałam dług na swoim ciele, bo głowa bardzo chciała. W głowie było: wszystko albo nic. Naprawdę, nie mówię teraz nic pod publiczkę: poprzedniej zimy za każdym razem, gdy wychodziłam na start, to było wszystko albo nic. Wygrywaniem udowadniałam sobie, że jestem coś warta. Rok - masakra. Mam nadzieję, że się już nigdy nie powtórzy ani w sporcie, ani w żadnej innej dziedzinie

— mówi biegaczka.

Ale nie sądzę, żeby się teraz działo coś alarmującego. Później zaczęłam przygotowania do sezonu. Na ich początku nie byłam dawną Justyną. Musiało minąć kilkanaście tygodni, zanim zaczęłam trenować normalnie. A sport wyczynowy nie wybacza czasem nawet tygodnia odpuszczania. I dowiedziałam się na początku sezonu, że mi nie wybaczy. Wchodziłam w tę nową zimę z wielką niewiadomą. Teraz już wiem więcej. I wiem też, że czasu do mistrzostw jest dość. Że mogę to wszystko tak sprytnie poukładać, żeby było dobrze. Potrzebuję tylko odrobiny spokoju i zaufania

— podsumowuje Justyna Kowalczyk.

bzm/sport.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.