Nie „wychowuję”, jestem

Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

Od lat piszę o wychowywaniu dzieci, ale o własnym macierzyństwie – bardzo rzadko. Wynika to przede wszystkim z niechęci do upubliczniania prywatności, ale nie tylko. Do niedawna na pytanie o stosowane przeze mnie metody wychowawcze odpowiadałam, że nie stosuję żadnych i  tylko pół-żartem mówiłam: „nie wychowuję, jestem”.

Gdy pochwałom zachowania czy osobowości córki towarzyszył zachwyt nad moim „sposobem” wychowywania jej, też pół-żartem stwierdzałam, że  „nie ma w tym mojej zasługi”. Parę lat temu dowiedziałam się, że to, co od ponad dziesięciu lat robię (i czego nie robię), można nazwać rodzicielstwem bliskości.

Choć termin „rodzicielstwo bliskości” pojawił się w polszczyźnie całkiem niedawno, zdążył już obrosnąć mnóstwem mitów i nieporozumień. Często kojarzy się on np. wyłącznie z długim karmieniem piersią, noszeniem w  chuście i spaniem z dzieckiem. Niekiedy – z tzw. „wychowywaniem bezstresowym”, brakiem kar, konsekwencji i nagan, puszczeniem dziecka samopas. Tymczasem podstawą tej filozofii wychowywania są głębokie więzi i dobre relacje oparte na szacunku oraz zaspokajanie potrzeb wszystkich członków rodziny (nie tylko dziecka).

Rzeczywiście w rodzicielstwie bliskości nie ma raczej miejsca na kary ani nagrody (jest za to miejsce na błędy!), ale nie oznacza to braku zainteresowania dzieckiem i tym, co robi. Przeciwnie: rodzic wychowujący dziecko w tym duchu nie ogranicza się jednak do karania za niewłaściwe postępowanie, lecz stara się dowiedzieć, z czego ono wynika (dlaczego dziecko zachowało się w dany sposób, o czym to świadczy, jak można rozwiązać prawdziwy, pierwotny problem?). Rodzicielstwo bliskości to także towarzyszenie dzieciom w ich wszechstronnym rozwoju i wspieranie go, nie przyspieszanie, oraz dążenie do własnego, rodzicielskiego samorozwoju.

Tyle teorii, która – jak wspomniałam – pojawiła się w moim życiu na długo po rozpoczęciu „praktyki”. Szczerze mówiąc, do dziś nie przepadam za zamykaniem moich relacji z córką w  jakichkolwiek ramach, nawet tak pięknych jak ramy filozofii rodzicielstwa bliskości. Lubię myśleć o tej więzi jako o czymś wyłącznie naszym, własnym, intymnym, unikalnym, czego nie trzeba, a może wręcz nie należy nazywać żadnym słowami. I to również był powód, dla którego dotychczas rzadko pisałam o swoim macierzyństwie.

Ostatnio moja córka powiedziała:

jesteś najwspanialszą mamą, bo zawsze mnie rozumiesz.

I choć to jeden z najpiękniejszych komplementów, jakie można usłyszeć, od razu sprostowałam, że:

nie zawsze, ale zawsze się  staram.

Od początku staram się ją rozumieć i traktuję jak odrębną ludzką istotę, całkowicie wyjątkową, o unikalnych potrzebach i cechach, której nie trzeba kształtować z użyciem jakichkolwiek metod czy wychowawczych tricków. Staram się towarzyszyć i wspierać w rozwoju, dobrych i złych momentach, a przede wszystkim – być takim człowiekiem, na jakiego chciałabym ją „wychować”. Całe moje rodzicielstwo to po  prostu bycie: z córką, obok niej i dla niej.

Anna Golus

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.