Podrzuć dziecko koleżance!

fot. Carin Araujo (prtc.net/~carin)/Wikimedia Commons
fot. Carin Araujo (prtc.net/~carin)/Wikimedia Commons

Zaczyna się podobnie – ktoś im podrzucił na chwilę dziecko do opieki (koleżanka, siostra, sąsiad), ktoś inny o tym usłyszał i następnie podrzucił swoje. Pomyślały: czemu nie? Wychowując inne dzieci, możemy być dłużej w domu z własnymi. To już prawdziwa moda na podrzucanie maluchów mamom, które na wychowaniu mają także swoje. I wszystkie strony zgodnie przyznają, że pomysł jest świetny.

Coraz więcej mam, które po urlopie wychowawczym decydują się zostać ze swoimi dziećmi w domu, przyjmuje pod opiekę cudze. Po pierwsze dlatego, że to sposób na dorobienie bez rozstawania się z własnym maluchem, a po drugie – dzieci w grupie rówieśniczej lepiej się rozwijają.

Kiedy mój synek miał dwa lata, sąsiedzi zapytali, czy mogliby mi podrzucić swoje dziecko. Byli niezadowoleni z opiekunki, chcieli, żeby ich maluch miał kontakt z rówieśnikami. Zgodziłam się i okazało się, że to świetne rozwiązanie także dla mojego szkraba

– relacjonuje swoje początki w roli „mamy kwoki” pani Renata z Warszawy.

Szybko zgłosili się do niej kolejni znajomi i tak, zanim się obejrzała, niańczyła kilkoro dzieci.

Gdy uzbierała mi się już czwórka podopiecznych, mój syn poszedł do przedszkola, a ja zostałam z gromadką w domu. Co śmieszniejsze, ktoś musiał mi pomagać w odbieraniu mojego dziecka z przedszkola

– opowiada pani Renata.

Trochę inaczej zaczęła się przygoda Sylwii Kępińskiej z warszawskiej Białołęki, która oprócz pięciorga własnych dzieci, ma pod skrzydłami jeszcze piątkę podrzuconych, głównie przez sąsiadów.

Kiedy sama zostałam mamą, okazało się, że potrzebna mi pomoc w przypadkach nagłych. Marzyłam o jakimś kameralnym miejscu, gdzie mogłabym podrzucić dziecko i czuć się bezpiecznie. Wreszcie wpadłam na pomysł, że mogę sama stworzyć miejsce, do którego rodzice będą przyprowadzać swoje pociechy

– opowiada pani Sylwia.

W zamyśle chodziło o to, by rodzice, którzy chcą wyjść do kina czy na imprezę, mogli u niej spokojnie zostawić dziecko. Błyskawicznie okazało się, że Sylwia świetnie sobie radzi, a potrzeby rodziców są dużo, dużo większe.

Stworzyłam więc miejsce dla maluchów do trzeciego roku życia, w którym czują się jak w domu. Od słowa do słowa, od rodzica do rodzica, uzbierała mi się piątka

– dodaje.

Jak na to przyszywane rodzeństwo reagowało pięcioro dzieci Sylwii?

Bałam się, czy moje pociechy zaakceptują tę sytuację, przecież to ich dom, gdzie powinny czuć się swobodnie. Okazało się, że podeszły do tego fenomenalnie, bardzo mi pomagają. Chciałam być w domu dla swoich dzieci. I udało się. One wiedzą, że mają mnie pod ręką. Nawet jeśli jestem zajęta, to jednak jestem

– opowiada pani Sylwia.

Zadowolone są także rodzicielki korzystające z pomocy „mam kwok”. Jedna z nich, która podrzuca swoje dziecko Sylwii Kępińskiej, mówi:

Zdecydowałam się na takie rozwiązanie, ponieważ ją znam, mieszka za rogiem. Ale to za proste, więc były i dalsze przyczyny: bo sama posiada pięcioro dzieci, w okolicy ma opinię prawdziwej matki Polki (w najlepszym tego słowa znaczeniu). Znam jej pociechy, wiem, jak są rezolutne, wesołe, otwarte, zadbane, więc jej zdaniu, jeśli chodzi o rozmaite dolegliwości i problemy wychowawcze z moim synem, wierzę bardziej niż swojemu. Nie planowałam oddawać dziecka pod cudzą opiekę tak wcześnie. Okoliczności sprawiły, że musiałam, i to był strzał w dziesiątkę

– wyznaje.

Z podobnej oferty skorzystała Marta Berse, mama Ignacego, Jeremiego i Jędrka, współwłaścicielka firmy BBK Training. Kiedy pani Marta zdecydowała się wrócić do pracy po urodzeniu Ignacego, nie miała pomysłu, co zrobić z synem. Żłobek ją odpychał, nie było nikogo, kto mógłby jej polecić dobrą opiekunkę. Przeglądając portale dla niań, trafiła na ogłoszenie Patrycji, która deklarowała, że chętnie zajmie się czyimś dzieckiem równolegle ze swoim. I serce zabiło pani Marcie szybciej.

Pomyślałam wtedy, że to najbezpieczniejsza forma opieki. Bo kto zadba o dziecko lepiej niż druga mama, która sama wychowuje swoją pociechę?

  • pyta pani Marta.

Spotkałam się z Patrycją i choć miała maleńkie mieszkanie, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Nasze dzieciaki, Julka i Ignacy, od razu zaczęły razem raczkować i pomyślałam, że to genialny pomysł. Były jak rodzeństwo. Patrycja zajmowała się Ignasiem do momentu jego pójścia do przedszkola, a pierwsze słowo, jakie powiedział mój synek, to „Julka”

– wspomina pani Marta.

Pomysł był tak udany, że powtarzała go z kolejnymi dziećmi, choć już nie z Patrycją, bo ta, po odchowaniu Julki i Ignacego, wróciła do pracy. Oczywiście nie wszyscy podchodzą do pomysłu „mam kwok” z takim entuzjazmem. Na portalach dla rodziców nie brakuje wpisów pełnych wątpliwości, np.: „Myślę, że w takim wypadku występuje konflikt interesów. No bo co zrobi matka opiekunka, jeśli dzieci zaczną naraz płakać? Któremu zmieni pieluszkę najpierw?”.

Takich obaw nie miała pani Marta, oddając Ignacego pod opiekę Patrycji.

Byłam przekonana, że kobieta, która ma małe dziecko, lepiej zaopiekuje się moim niż państwowy żłobek. Czułam do niego niechęć. Tam jest za dużo maluchów, to takie zimne, zinstytucjonalizowane. Marzyła mi się namiastka mamy i ją dostałam

– wspomina.

Na sugestię o faworyzowaniu własnych dzieci wzburzają się i pani Sylwia, i pani Renata.

To wielka odpowiedzialność. Nie mogę pozwolić, by dzieciom powierzonym pod moją opiekę stała się krzywda. Wręcz przeciwnie, to moje było drugie w kolejności, bo wiedziałam, że może chwilę poczekać

– opowiada Sylwia Kępińska.

Nigdy nie było takiego problemu

– dodaje pani Renata.

Czy jednak oddawanie dziecka w miejsce, gdzie brak nad nim kontroli, brak monitoringu, jest całkiem bezpieczne?

Nie mam wątpliwości. To dom ukierunkowany na dzieci, nikt nie stawia wrzątku w ich zasięgu itp. Syn biegnie do „cioci” z uśmiechem. Denerwuje się wręcz, gdy rano zwlekam z jego odprowadzeniem

– relacjonuje klientka pani Sylwii.

Marta Berse pytana o bezpieczeństwo twierdzi, że o wiele bardziej niż drugiej mamy obawiała się żłobka.

Byłam pewna, że inna mama nie może skrzywdzić dziecka. Wypaczenia się zdarzają, ale czułam się bezpiecznie. Nawet tradycyjna opiekunka budziła moje wątpliwości. Bałam się, że mogłaby to robić tylko dla pieniędzy. A jak ktoś wychowuje własne dziecko, kocha je, to nie może skrzywdzić obcego

– opowiada.

Jak jednak głosi przysłowie, strzeżonego Pan Bóg strzeże. Sylwia Kępińska radzi wszystkim rodzicom, którzy korzystają z różnych form opieki, by uważnie obserwowali pociechy i reagowali na najmniejsze niepokojące sygnały.

Dziecko jest jak mały zwierzak. Jeśli wyczuje niebezpieczeństwo, będzie chciało uciec, będzie płakało. Są maluchy, które się trudno adaptują, ale to nie to samo. Należy obserwować, czy dziecko chce iść do „cioci” na ręce, czy cieszy się na jej widok. Trzeba słuchać pociech, bo one, nawet jeśli nie mówią, wszystko potrafią przekazać

– mówi.

Według wszystkich mam, z którymi rozmawiałam, kontakt dzieci podrzucanych i tych własnych jest nieoceniony.

Mój syn bardzo skorzystał na tym, że miał podrzucone rodzeństwo. Wspaniale się rozwijał

– wspomina pani Renata.

Przy pierwszym dziecku miałam taką obsesję, by nie wychowywało się samo, by uczyło się zachowań społecznych. Wydawało mi się, że gdyby było samo z opiekunką, miałoby poczucie, że ona jest dla niego i spełnia jego zachcianki

– wyznaje Marta Berse.

Na wychowywaniu cudzych dzieci, „mamy kwoki” korzystają nie tylko finansowo oraz poprzez fakt, że mogą być ze swoim maluchami. Ich działalność to trochę transakcja wiązana. Gdy same muszą zostawić na chwilę swoją pociechę, mogą liczyć na pomoc zaprzyjaźnionych mam.

Ostatnio potrzebowałam podrzucić komuś najmłodszą Michalinę. Miałam odebrać chłopaków z kina, wszystko się przedłużało i tak moja córka spędziła noc u jednej z mam, która zostawia mi dziecko w ciągu dnia

– opowiada pani Sylwia.

Instytucja mamy opiekunki ma też tę pozytywną cechę, że nie jest czynna od–do. Dziecko można podrzucić i odebrać w dowolnym momencie.

W weekend musiałam jechać do pracy, męża nie było w domu. Usłyszałam: „Zostawiaj ich, na jak długo chcesz”

– mówi sąsiadka pani Sylwii.

Kiedy zaś opiekującej się Ignacym Patrycji z dnia na dzień wypowiedziano mieszkanie, wprowadziła się do lokum należącego do pani Marty. Tym sposobem kobiety zostały sąsiadkami, a dzieci miały do siebie jeszcze bliżej. Wspólne kąpiele czy nocowanie stało się normą.

A jeśli ktoś nie wierzy, że jedna mama może sobie poradzić z położeniem spać piątki maluchów, niech na koniec posłucha mądrej rady Sylwii Kępińskiej:

Dzieci uwielbiają rytuały. Kochają wiedzieć, że czynności następują po sobie zawsze w tej samej kolejności. Lubią mieć ułożony dzień, w którym czują się bezpiecznie. Wiedzą, że po drugim śniadaniu jest mycie rączek, zmiana pieluch, a potem drzemka. I bez problemu, jak te małe mróweczki, tuptają z łazienki do łóżeczek. Wobec cudzych dzieci człowiek potrafi wyegzekwować pewne rzeczy nie siłą, a konsekwencją, której tak często brakuje nam wobec własnych. Komu uda się wprowadzić domowe rytuały ze swoimi pociechami, ten będzie miał łatwiejsze życie.

Dorota Łosiewicz

"Sieci" (11) 18-24 lutego 2013

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych