Syn byłego premiera Donalda Tuska odrobił pracę domową wraz ze swoim pełnomocnikiem Romanem Giertychem. Dopóki mówił według ustalonego scenariusza, nie można było się do niczego przyczepić. Poznaliśmy młodego, zdolnego pasjonata branży transportowej. Faceta, który tym żyje, wciąż się doskonali i ma mnóstwo pomysłów na usprawnienie firmy zajmującej się przewozem ludzi. Ja bym kogoś takiego chętnie zatrudnił.
Sprawa się rypła, kiedy Michał Tusk postanowił odejść od instrukcji mecenasa i zachciało mu się mówić własnymi słowami. Wtedy usłyszeliśmy passus o „lipie”, którym to określeniem ochrzcili Amber Gold wraz z ojcem Donaldem.
Mimo wątpliwości syn swojego ojca postanowił spełnić dziecięce marzenia i zaistnieć na poważnie w biznesie transportowym. I ja mu się wcale nie dziwię, że skorzystał z możliwości jaką mu stworzono. A lądując w OLT nadzwyczaj miękko dostał możliwość robienia właściwie co chce. Z dokumentów ciężko się zorientować, jak niewątpliwe kompetencje Michała Tuska miały być wykorzystywane. On czasem coś zaproponował, no to wzięli, ale trudno mówić o entuzjazmie. Wymagań szczególnych nie mieli wobec niego. Wszystko wskazuje na to, że Michał Tusk miał po prostu być. Być i już. W jednym z zeznań powiedział o tym wprost Jarosław Frankowski, dyrektor zarządzający linii lotniczych należących do państwa P. Prokuratorzy usłyszeli od niego, że „umowę Tuska nosił ze sobą na spotkania z potencjalnymi kontrahentami”. Wykręca się, że chodziło o projekt umowy, ale sprawa jest jasna - inaczej się podchodzi do firmy, która ma w zespole syna premiera.
Michał Tusk dosyć pokrętnie tłumaczył dzisiaj kwestię konfliktu interesów, który mu się zarzuca. Okazuje się, że do 16-tej pracował dla lotniska w Gdańsku, a po godzinach był już konsultantem linii OLT i otwarcie zastanawiał się, jak przywalić LOT-owi, jednemu z najważniejszych klientów lotniska. I na to też mu pozwalano. Ani OLT, ani władze lotniska nie czują się pokrzywdzone, nie widzą sprzeczności celów.
Można by zaryzykować nawet stwierdzenie, że Michał Tusk był kolejną z tysięcy ofiar Marcina P. i jego współpracowników. Człowiekiem wkręconym w tryby przestępczego interesu i wykorzystywanego bezwzględnie z racji rodzinnych koneksji i głośnego nazwiska. Ale… zobaczyliśmy też podczas dzisiejszego przesłuchania inną, chyba jednak prawdziwszą twarz syna byłego premiera. Wychodząc ponownie z roli napisanej przez mecenasa stwierdził rozbrajająco, że wybrał własną ścieżkę kariery, choć jako syn premiera mógł przecież drenować kolejne rady nadzorcze spółek skarbu państwa. Jakież to proste…
CZYTAJ TAKŻE: Michał Tusk został wykorzystany? Wassermann: Wszystko na to wskazuje. Państwo w ówczesnym okresie w ogóle nie działało
Zupełnie na marginesie dodam jeszcze, że Marcin P. oszukał właściwie wszystkich bliższych i dalszych współpracowników. A tak się jakoś składa, że faktury Michała Tuska zapłacił co do grosza. Taka sytuacja.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/345298-parawan-dla-lipnego-interesu-michal-tusk-mial-byc-w-olt-przede-wszystkim-synem-swojego-ojca