Panie Radziwiłowicz, zapytam nudis verbis: Czy Pan naprawdę wierzy w to, co mówi? Przecież gołym okiem widać, że cały ten Komitet Obrony Demokracji to rodzaj bejsbolowego kija wyciosanego na użytek beneficjentów okrągłego stołu. Okłada się nim oszołomów, którzy (o zgrozo!) zabrali się za oczyszczanie stajni Augiasza. Przed ponad ćwierćwieczem sklecono ją na zgliszczach komunistycznego więzienia. Z tej kuriozalnej budowli zaprojektowanej przez architektów z sowieckich i peerelowskich służb, już od dawna sączył się drażniący nozdrza fetor. Aż wreszcie dla większości jej mieszkańców stało się jasne, że gruntownego sprzątania odwlekać nie sposób. Dano temu wyraz przy wyborczych urnach. W nuworyszowskich willach, klimatyzowanych limuzynach i agencjach towarzyskich właścicieli III RP jeśli woniajet, to tylko grubą forsą i ośmiorniczkami w korzennym sosie. Nic więc dziwnego, że reakcją na próby sanacji jest nieustający opętańczy skowyt. Towarzyszy mu uporczywe szwendanie się ferajny po ulicach polskich miast i po brukselskim bruku. Pierwszomajowe marsze nie bez powodu zastąpiono kodowskimi; wszak uczestnicy obu propagandowych spędów wydają się ci sami. No, może poza egzotyczną grupką wyznawczyń niejakiego Ryszarda, osobnika o prostym aż do bólu umeblowaniu umysłowym. Szkoda tylko, że te ambitne arywistki nie są tak mądre i piękne, jak na to z pewnością zasługują.
Kilka słów o nagłym przypływie odwagi nakazującej Panu piętnować „zamordystyczną totalną, autorytarną władzę”. Powód jest banalnie prosty. Pan doskonale wie, iż atakującym rząd malkontentom nie grozi dziś najmniejsze niebezpieczeństwo. Gdyby było inaczej, siedziałby Pan cicho jak mysz pod miotłą. Tak, jak za czasów zamordystów z kamaryli PO-PSL. Oni się z oponentami nie patyczkowali. Niezawisłych dziennikarzy nękano, inwigilowano, wyrzucano z redakcji na zbity pysk. Niepokorni obywatele przetrzymywani byli latami w zakładach karnych, bez sądu. Red. Sumliński, wykazujący niezdrowe zainteresowanie związkami drogiego Bronisława z Fundacją Pro Civili, cudem uszedł z życiem. D. Tusk, G. Schetyna, B. Komorowski, E. Kopacz (wzorcowy przykład leninowskiej mądrości, że pod właściwym nadzorem nawet kucharka potrafi rządzić państwem) traktowali Polskę jak prywatny folwark. Afery mnożyły się niczym króliki: umowa gazowa z Rosją, zwana przekrętem stulecia, afera hazardowa (z G. Schetyną w roli głównej), stoczniowa, informatyczna, reprywatyzacyjna (sprawnie zarządzana przez H. Gronkiewicz - Waltz), Amber Gold (pod egidą samego króla Europy D. Tuska), podsłuchowa spod szyldu „Sowa &Sowa” (o, zrymowało się !), prywatyzacja Ciechu itd., itd. Trudno też nie wspomnieć o haniebnym udziale dzisiejszych patriotów w tragedii smoleńskiej czy podczas obfitujących w nadprzyrodzone zjawiska wyborów samorządowych („Cuda, cuda ogłaszaaaają !!!”).
Pan, Panie Radziwiłowicz, dał tamtemu bezprawiu zdecydowany odpór, chłoszcząc rządzących bezkompromisowym milczeniem. Pański heroizm najlepiej oddaje staropolska sentencja : „Kto odważny krew leje, a ten sra kto tchórzy”.
Prof. A. Zoll, który z serwilizmu uczynił sposób na spokojne, dostanie życie, zagadnięty, dlaczego wówczas nie reagował na rażące przypadki łamania praworządności i demokracji, odparł rozbrajająco, że zajmowała go bez reszty praca naukowa. Pan i Pańscy przyjaciele z dzisiejszego KOD-u też byliście niezwykle zajęci. Dzisiaj wolnego czasu wyraźnie przybyło. Owładnięci egzasperacją szlifujecie więc miejski bruk, z błękitnymi lub tęczowymi szturmówkami w ręku ( „Któż niż Wy, towarzysze, ma prawa więcej, sztandar, który tak krwawi i sławi, ująć w ręce ”). Stwarza to niepowtarzalne okazje do kabotyńskich gestów. O jednym z nich opowiada Pan z wyraźnym przejęciem: „Kiedy prezydent łamał konstytucję, czytałem preambułę i myślałem o dobru kraju”. Obecni na wiecu patrioci z UB, SB i WSI, okraszeni tzw. „pożytecznymi idiotami” i niezłomnym płk. Niezgułą, nieźle się chyba uśmieli.
Wróćmy do wywiadu. Podczas miłej pogawędki funkcjonariuszka „ GW” daje Panu okazję do kolejnego rozdarcia konfekcji, chytrze zagajając: „Prof. Zoll oznajmił, że demokracja w Polsce się skończyła”. Pan oczywiście nie zawodzi oczekiwań, posłusznie meldując:
„Jak kiedyś, tak i teraz go słucham, bo wiem, że jest patriotą i mówi, jak jest”.
Porażające! Dorosły człowiek, po szkołach, niechby nawet aktorskich, oświadcza publicznie, że samodzielne myślenie go nie interesuje. Bardziej mu odpowiada bezrefleksyjne wygłaszanie prawd objawionych, autorstwa prof. A. Zolla lub A. Michnika. Postarajmy się jednak aktora Radziwiłowicza zrozumieć. Skoro przez całe życie recytował cudze teksty, to nie tak łatwo mu się teraz przestawić; jeszcze trudniej zrezygnować z wyćwiczonych na scenicznych deskach katońskich póz.
Identycznie zaprogramowano J. Gajosa. Ten ceniony myśliciel i moralista równie bezrefleksyjnie wyrzuca z siebie zasłyszane w TVN lub wypisane w „GW” mądrości, jak choćby tę, że nie wolno „na siłę zmieniać historii, uczyć dzieci, że jest się zbawicielem!” (mowa o Jarosławie Kaczyńskim). J. Gajos stręczy też Polakom B. Komorowskiego, który, w gajosowym odczuciu, „mówi spokojnie, z rozwagą, budzi zaufanie i poczucie bezpieczeństwa”. Z jednym trudno się nie zgodzić: Historii faktycznie zmieniać nie należy. Ta przekazana przez czterech pancernych oraz psa powinna nam w zupełności wystarczyć !
W tej sytuacji warto się pochylić nad tezą prof. Andrzeja Nowaka, który takie postawy tłumaczy faktem, iż wszelkiej maści oportuniści zwykli bezwarunkowo i bezrefleksyjnie podążać za stadem. W stadzie nie trzeba myśleć i jest bezpiecznie. Ważne jednak, żeby się nie wychylać, gdyż „rozdawcy wyroków środowiskowej fatwy mogą śmiertelnie zawstydzić niekarnego”. Członkowie stada: K. Janda - mater dolorosa III RP opłakująca utracone subwencje, A. Holland, D. Stalińska, M. Cielecka, J. Radziwiłowicz, J. Gajos, D. Olbrychski, spółka Stuhr & Stuhr, K. Kutz et consortes skrupulatnie zanotują najmniejszą próbę niesubordynacji… .
Już na zakończenie. Pewien prominentny stalinowiec, tow. Stefan Staszewski (patrz: Gustaw Szusterman), wyznał w chwili szczerości, że komuniści nie po to wzięli w Polsce władzę, żeby rządzić, ale po to, aby nie dopuścić, żeby ktoś tę władzę faktycznie sprawował. Do pasożytniczej działalności osobników spod szyldu PO - PSL powyższe słowa pasują jak ulał, co potwierdził piękną sienkiewiczowską polszczyzną prominentny polityk ancien regime’u: „to wszystko ch…., d… i kamieni kupa”. Dzisiaj oderwane od koryta drapichrusty poprzebierały się w ornaty i na mszę ogonami dzwonią; przy wrzaskliwym akompaniamencie profanów o umysłach opornych i czołach bezwstydnych (patrz: Księga Jeremiasza).
Panie Radziwiłowiczu kochany (wszak amikoszoneria w Pańskim środowisku w modzie),
zanim popędzi Pan ku stadu, apeluję jednak o odrobinę refleksji. Wasze wycia i gwizdy zagłuszą, być może, słowa powitania przybywających na polską ziemię amerykańskich żołnierzy, czyjeś modlitwy lub wspomnienia o zamęczonych w ubeckich katowniach polskich patriotach. Elementarne poczucie wstydu i przyzwoitości również?
Zna Pan zapewne maksymę Pascala, że jedyny wstyd, to nie mieć wstydu. Śledząc Pańskie zachowanie i wystąpienia, odnoszę, niestety, wrażenie, że ze zrozumieniem pascalowskich słów ma Pan poważne problemy. Czyżby utożsamił się Pan z tytułowym bohaterem tłumaczonego przez Pana przed laty dramatu Moliera? Tym bohaterem jest Tartuffe, w Pańskim przekładzie - Szalbierz.
Marek Czernicz
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Panie Radziwiłowicz, zapytam nudis verbis: Czy Pan naprawdę wierzy w to, co mówi? Przecież gołym okiem widać, że cały ten Komitet Obrony Demokracji to rodzaj bejsbolowego kija wyciosanego na użytek beneficjentów okrągłego stołu. Okłada się nim oszołomów, którzy (o zgrozo!) zabrali się za oczyszczanie stajni Augiasza. Przed ponad ćwierćwieczem sklecono ją na zgliszczach komunistycznego więzienia. Z tej kuriozalnej budowli zaprojektowanej przez architektów z sowieckich i peerelowskich służb, już od dawna sączył się drażniący nozdrza fetor. Aż wreszcie dla większości jej mieszkańców stało się jasne, że gruntownego sprzątania odwlekać nie sposób. Dano temu wyraz przy wyborczych urnach. W nuworyszowskich willach, klimatyzowanych limuzynach i agencjach towarzyskich właścicieli III RP jeśli woniajet, to tylko grubą forsą i ośmiorniczkami w korzennym sosie. Nic więc dziwnego, że reakcją na próby sanacji jest nieustający opętańczy skowyt. Towarzyszy mu uporczywe szwendanie się ferajny po ulicach polskich miast i po brukselskim bruku. Pierwszomajowe marsze nie bez powodu zastąpiono kodowskimi; wszak uczestnicy obu propagandowych spędów wydają się ci sami. No, może poza egzotyczną grupką wyznawczyń niejakiego Ryszarda, osobnika o prostym aż do bólu umeblowaniu umysłowym. Szkoda tylko, że te ambitne arywistki nie są tak mądre i piękne, jak na to z pewnością zasługują.
Kilka słów o nagłym przypływie odwagi nakazującej Panu piętnować „zamordystyczną totalną, autorytarną władzę”. Powód jest banalnie prosty. Pan doskonale wie, iż atakującym rząd malkontentom nie grozi dziś najmniejsze niebezpieczeństwo. Gdyby było inaczej, siedziałby Pan cicho jak mysz pod miotłą. Tak, jak za czasów zamordystów z kamaryli PO-PSL. Oni się z oponentami nie patyczkowali. Niezawisłych dziennikarzy nękano, inwigilowano, wyrzucano z redakcji na zbity pysk. Niepokorni obywatele przetrzymywani byli latami w zakładach karnych, bez sądu. Red. Sumliński, wykazujący niezdrowe zainteresowanie związkami drogiego Bronisława z Fundacją Pro Civili, cudem uszedł z życiem. D. Tusk, G. Schetyna, B. Komorowski, E. Kopacz (wzorcowy przykład leninowskiej mądrości, że pod właściwym nadzorem nawet kucharka potrafi rządzić państwem) traktowali Polskę jak prywatny folwark. Afery mnożyły się niczym króliki: umowa gazowa z Rosją, zwana przekrętem stulecia, afera hazardowa (z G. Schetyną w roli głównej), stoczniowa, informatyczna, reprywatyzacyjna (sprawnie zarządzana przez H. Gronkiewicz - Waltz), Amber Gold (pod egidą samego króla Europy D. Tuska), podsłuchowa spod szyldu „Sowa &Sowa” (o, zrymowało się !), prywatyzacja Ciechu itd., itd. Trudno też nie wspomnieć o haniebnym udziale dzisiejszych patriotów w tragedii smoleńskiej czy podczas obfitujących w nadprzyrodzone zjawiska wyborów samorządowych („Cuda, cuda ogłaszaaaają !!!”).
Pan, Panie Radziwiłowicz, dał tamtemu bezprawiu zdecydowany odpór, chłoszcząc rządzących bezkompromisowym milczeniem. Pański heroizm najlepiej oddaje staropolska sentencja : „Kto odważny krew leje, a ten sra kto tchórzy”.
Prof. A. Zoll, który z serwilizmu uczynił sposób na spokojne, dostanie życie, zagadnięty, dlaczego wówczas nie reagował na rażące przypadki łamania praworządności i demokracji, odparł rozbrajająco, że zajmowała go bez reszty praca naukowa. Pan i Pańscy przyjaciele z dzisiejszego KOD-u też byliście niezwykle zajęci. Dzisiaj wolnego czasu wyraźnie przybyło. Owładnięci egzasperacją szlifujecie więc miejski bruk, z błękitnymi lub tęczowymi szturmówkami w ręku ( „Któż niż Wy, towarzysze, ma prawa więcej, sztandar, który tak krwawi i sławi, ująć w ręce ”). Stwarza to niepowtarzalne okazje do kabotyńskich gestów. O jednym z nich opowiada Pan z wyraźnym przejęciem: „Kiedy prezydent łamał konstytucję, czytałem preambułę i myślałem o dobru kraju”. Obecni na wiecu patrioci z UB, SB i WSI, okraszeni tzw. „pożytecznymi idiotami” i niezłomnym płk. Niezgułą, nieźle się chyba uśmieli.
Wróćmy do wywiadu. Podczas miłej pogawędki funkcjonariuszka „ GW” daje Panu okazję do kolejnego rozdarcia konfekcji, chytrze zagajając: „Prof. Zoll oznajmił, że demokracja w Polsce się skończyła”. Pan oczywiście nie zawodzi oczekiwań, posłusznie meldując:
„Jak kiedyś, tak i teraz go słucham, bo wiem, że jest patriotą i mówi, jak jest”.
Porażające! Dorosły człowiek, po szkołach, niechby nawet aktorskich, oświadcza publicznie, że samodzielne myślenie go nie interesuje. Bardziej mu odpowiada bezrefleksyjne wygłaszanie prawd objawionych, autorstwa prof. A. Zolla lub A. Michnika. Postarajmy się jednak aktora Radziwiłowicza zrozumieć. Skoro przez całe życie recytował cudze teksty, to nie tak łatwo mu się teraz przestawić; jeszcze trudniej zrezygnować z wyćwiczonych na scenicznych deskach katońskich póz.
Identycznie zaprogramowano J. Gajosa. Ten ceniony myśliciel i moralista równie bezrefleksyjnie wyrzuca z siebie zasłyszane w TVN lub wypisane w „GW” mądrości, jak choćby tę, że nie wolno „na siłę zmieniać historii, uczyć dzieci, że jest się zbawicielem!” (mowa o Jarosławie Kaczyńskim). J. Gajos stręczy też Polakom B. Komorowskiego, który, w gajosowym odczuciu, „mówi spokojnie, z rozwagą, budzi zaufanie i poczucie bezpieczeństwa”. Z jednym trudno się nie zgodzić: Historii faktycznie zmieniać nie należy. Ta przekazana przez czterech pancernych oraz psa powinna nam w zupełności wystarczyć !
W tej sytuacji warto się pochylić nad tezą prof. Andrzeja Nowaka, który takie postawy tłumaczy faktem, iż wszelkiej maści oportuniści zwykli bezwarunkowo i bezrefleksyjnie podążać za stadem. W stadzie nie trzeba myśleć i jest bezpiecznie. Ważne jednak, żeby się nie wychylać, gdyż „rozdawcy wyroków środowiskowej fatwy mogą śmiertelnie zawstydzić niekarnego”. Członkowie stada: K. Janda - mater dolorosa III RP opłakująca utracone subwencje, A. Holland, D. Stalińska, M. Cielecka, J. Radziwiłowicz, J. Gajos, D. Olbrychski, spółka Stuhr & Stuhr, K. Kutz et consortes skrupulatnie zanotują najmniejszą próbę niesubordynacji… .
Już na zakończenie. Pewien prominentny stalinowiec, tow. Stefan Staszewski (patrz: Gustaw Szusterman), wyznał w chwili szczerości, że komuniści nie po to wzięli w Polsce władzę, żeby rządzić, ale po to, aby nie dopuścić, żeby ktoś tę władzę faktycznie sprawował. Do pasożytniczej działalności osobników spod szyldu PO - PSL powyższe słowa pasują jak ulał, co potwierdził piękną sienkiewiczowską polszczyzną prominentny polityk ancien regime’u: „to wszystko ch…., d… i kamieni kupa”. Dzisiaj oderwane od koryta drapichrusty poprzebierały się w ornaty i na mszę ogonami dzwonią; przy wrzaskliwym akompaniamencie profanów o umysłach opornych i czołach bezwstydnych (patrz: Księga Jeremiasza).
Panie Radziwiłowiczu kochany (wszak amikoszoneria w Pańskim środowisku w modzie),
zanim popędzi Pan ku stadu, apeluję jednak o odrobinę refleksji. Wasze wycia i gwizdy zagłuszą, być może, słowa powitania przybywających na polską ziemię amerykańskich żołnierzy, czyjeś modlitwy lub wspomnienia o zamęczonych w ubeckich katowniach polskich patriotach. Elementarne poczucie wstydu i przyzwoitości również?
Zna Pan zapewne maksymę Pascala, że jedyny wstyd, to nie mieć wstydu. Śledząc Pańskie zachowanie i wystąpienia, odnoszę, niestety, wrażenie, że ze zrozumieniem pascalowskich słów ma Pan poważne problemy. Czyżby utożsamił się Pan z tytułowym bohaterem tłumaczonego przez Pana przed laty dramatu Moliera? Tym bohaterem jest Tartuffe, w Pańskim przekładzie - Szalbierz.
Marek Czernicz
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/332815-marek-czernicz-kilka-pytan-do-aktora-radziwilowicza?strona=2