Statystyki europejskie pokazują, że coraz więcej gospodarstw domowych prowadzonych jest przez pojedyncze osoby. Niegdyś mówiliśmy o nich: „osoby samotne”, „starzy kawalerowie” czy „stare panny”. Dziś używamy terminu „singiel” i „singielka”. Brzmi bardziej przyjaźnie ale czy czasem nie zagłaskaliśmy jakiegoś problemu?
Do napisania tych kilku słów refleksji skłoniła mnie informacja medialna na temat inicjatywy „tygodnia modlitw o nowe małżeństwa”.
Jej autorzy – członkowie duszpasterstw osób samotnych, twierdzą, że jest to dobry sposób na przeciwstawienie się trendom europejskim, które wydają się wskazywać, że małżeństwo „wychodzi z mody”. Taki tydzień modlitw proponowany jest na początku adwentu, ale inicjatorzy sugerują, że powinno się o nowe rodziny modlić cały czas.
Nasunęło mi się pytanie: dlaczego, szczególnie w wysoko zurbanizowanych regionach Europy, coraz więcej jest osób nie decyduje się na małżeństwo? Czy chodzi o to, że mamy coraz więcej ludzi nieśmiałych, którzy nie potrafią zawierać i rozwijać znajomości? Chyba raczej nie. Hipoteza narastającej nieśmiałości wydaje nawet dosyć absurdalna, zwłaszcza w dobie internetu. Podobnie nieprawdopodobne jest przypuszczenie, że głównym powodem trudności w znalezieniu życiowego partnera są zawyżone wymagania. Odnoszę wrażenie, że w rzeczywistości chodzi o coś zupełnie innego…
Przypuszczam, że głównym powodem rezerwy wobec instytucji małżeństwa, rozumianego jako związek mężczyzny i kobiety „na dobre i na złe” jest… LĘK. Jaki lęk? Sprecyzujmy i napiszmy to wyraźnie: LĘK PRZED MIŁOŚCIĄ! Lęk, który dodatkowo jest silnie racjonalizowany to znaczy obudowywany różnorakimi argumentami praktycznego rozumu. Czego ów lęk dotyczy?
Kiedyś człowiek bał się samotności, dziś boi się nie-samotności, boi się relacji. Relacja wymaga ryzyka, stanowczej, konsekwentnej decyzji, samoograniczenia się. Przyjęcia na siebie współodpowiedzialności za los drugiego człowieka (a gdy pojawiają się dzieci to również za nie). Relacja oznacza głębokie dzielenie się własną intymnością psychiczną, fizyczną, dzielenie się codziennością. W pewnym sensie zatem jest czego się bać. Lęk współczesnego „singla” podszyty jest niewiarą w siebie – czy podołam? Związany jest również z przyzwyczajeniem, nie czarujmy się – do wygody!
Bywało, że ludzie wchodzili w związki aby uniknąć samotności. Dziś samotność została niejako „oswojona”. Relacje wirtualne realizowane za pośrednictwem portali społecznościowych, relacje przygodnego seksu bez zobowiązań określane z angielska friends with benefits, relacje zawodowe, media, używki – wszystko to mniej lub bardziej skutecznie „znieczula” na samotność. Pytanie brzmi: czy uodparniając się na samotność nie „znieczulamy” naszego człowieczeństwa. Przypominają się słowa z Księgi Rodzaju: „Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc»” (Rdz2,18). Samotność naturalnie woła o dopełnienie.
Oczywiście nie mam nic przeciwko wyborowi „pojedynczego” życia. Są niejednokrotnie powołania, misje czy zawody w których bycie „singlem” bardzo pomaga. Chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi na swego rodzaju trend, przesuwający systematycznie pojęcie „normy” w stosunkach społecznych. Niegdyś normą było małżeństwo dziś bynajmniej w niektórych regionach Europy jest jakby odwrotnie. Mam nadzieję, że nie dojdziemy do czasów w których zawarcie związku byłoby uważane za bohaterstwo. Dlatego inicjatywa modlitwy o nowe rodziny jest jak najbardziej godna poparcia
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/317975-cywilizacja-singli-cywilizacja-samotnych-coraz-wiecej-gospodarstw-domowych-prowadzonych-jest-przez-pojedyncze-osoby