Pokolenie nawróconych na lewicowy liberalizm komunistów, prawdziwych i adoptowanych dzieci 1968 roku, żegna się ze swoją „ikoną”, z Fidelem Castro.
Przymuszone rzeczywistością wspomni o represjach politycznych, ale jednak nie powie: „zbrodniarz”, który upodlił swój naród w sposób niesłychany, symbolicznie i bardzo konkretnie, np. skazując tysiące kobiet na prostytucję. No jakoś tak nie wypada. Za to jest nutka pretensji, jak w tym zdaniu Macieja Stasińskiego z „Wyborczej”:
„Kubański dyktator Fidel Castro żył dłużej niż mit rewolucji kubańskiej, którą uosabiał i którą sam zniszczył. Jeden z największych mitów światowej lewicy XX wieku umarł już dawno.”
Żegnając Castro, światowa i polska lewica żegna spory kawałek siebie samej. Nie można się dziwić, że żegna dwuznacznie, wewnętrznie obolała, rozdarta. Ofiary rewolucji dałoby się usprawiedliwić, gdyby mit się wypełnił, gdyby przywódca - to znów Stasiński - nie przemienił się w „zdziwaczałego, ale spełnionego szamana”.
To jedna z charakterystycznych cech XX i XXI wieku: czasem podświadome, a czasem świadome uznanie, że na ołtarzu Wielkiej Idei można składać ofiary, nawet bardzo krwawe. Nawet jeśli wspomina się pomordowanych, to nie na pierwszym planie.
I dziś mierzymy się z podobnym szaleństwem. Bo przecież pomysł, że można w Europie przyjąć i zasymilować bez większych strat i kosztów miliony ekonomicznych uchodźców z krajów muzułmańskich to zwykła utopia. Wielka Idea, dla której ofiary nie mają znaczenia.
Zwróćmy uwagę, jak starannie usuwa się na dalszy plan ofiary zamachów w Paryżu i Brukseli. Kilkaset osób, które by nie zginęły, gdyby ich państwa chciały myśleć realnie, gdyby uważały prawo obywateli do bezpiecznego życia za ważniejszejsze niż realizacja wielokulturowej utopii… Dziś tych pomordowanych nie ma w mediach, nie daje się głosu ich rodzinom. Czasem jakaś skromna ceremonia, ale nie za wiele, dyskretnie, skromnie. Jakieś kwiatki w biegu, w dresie przed maratonem.
Ofiary zamachów terrorystycznych są niewygodne, nie pasują, przeszkadzają, psują widok. Dokładnie tak samo jak pomordowani i wypędzeni przez Castro. Typowe ofiary złożone na ołtarzu kolejnego marzenia lewicy. Łzy rodzin ofiar z Paryża i Brukseli realnie się nie liczą. Ich cierpienie nie może przesłonić cierpienia imigrantów i uchodźców, którym z jakichś tajemniczych względów nie da się pomóc w ich własnych krajach, albo w krajach sąsiadujących z rejonami konfliktów.
Lewica łatwo składa cenne ofiary, niemal zawsze na cudze konto. W pogoni za iluzją pełnej wolności gotowa jest zniszczyć rodzinę, wszelką wyraźniejszą tożsamość, każdą tradycję, gotując milionom ludzi samotne, smutne piekło. Dla zdziwaczałego marzenia o zatarciu różnicy między płciami bez mrugnięcia okiem rozszarpie metalowymi szczypcami miliony nienarodzonych dzieci. Dla pragnienia wygody uśpi kalekich, upośledzonych, a coraz częściej po prostu starych.
Żegnając Castro, nie zapominajmy o utopijnym szaleństwie, które wciąż krąży nad naszą cywilizacją, i które wciąż zbiera krwawe żniwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/316984-zegnajac-castro-nie-zapominajmy-o-utopijnym-szalenstwie-ktore-wciaz-krazy-nad-nasza-cywilizacja-i-ktore-wciaz-zbiera-krwawe-zniwo