Autentycznie ręce mi opadły. Na widok rysunku Andrzeja Mleczki na 4 stronie „Polityki”. Rysunek kwituje ostatnie przepychanki wokół aborcji. Na rozstaju dróg pokręcony kaleka, możliwe że Dzwonnik z Notre Dame (bo przy strzałce „Notre Dame”) skarży się przechodniowi: „Matka połakomiła się na cztery tysiące”.
CZYTAJ WIĘCEJ: Upiorna satyra „Polityki”. Mleczko stroi sobie żarty z osób niepełnosprawnych i powiela nazistowskie klisze hitlerowców
Na rysunkach Mleczki, niekiedy przenikliwie inteligentnych, wychowały się pokolenia, w tej liczbie i ja. Tak się też składa, że przelotnie na pewnym przyjęciu kilkanaście lat temu poznałem ich autora, pana sympatycznego, jowialnego i wtedy naprawdę dowcipnego.
Internet naturalnie huczy. W takich sytuacjach prawica rzuca się od razu do inwektyw, wytwarzając absurdalne wrażenie jakiejś symetrii. Bo przecież obrażający staje się obrażanym. A ja bym wolał pomilczeć. Pomilczeć w osłupieniu.
Poseł Ruchu Kukiza Marek Jakubiak powiedział niedawno coś, co pozornie jest lapsusem: „I podłość ludzka powinna mieć granice”. Przy okazji takich historii zaczynam rozumieć sensowność tamtej uwagi. Bo przecież wszyscy wszystkich dzisiaj źle traktują, obrazić kogoś to jak splunąć, także dla renomowanych komentatorów. A jednak ta historia jest wyjątkowa.
Internauci przypominają obsesyjnie antypisowskie nastawienie Mleczki, ale przecież rzecz nie w poglądach politycznych, nawet najradykalniejszych. Przypomina się stary sowiecki film, gdzie nauczycielka zastanawiała się, jakich argumentów użyć tłumacząc dzieciom, że nie wolno czytać cudzych listów. Rzecz także nie w dziwactwach jednej osoby. Możliwe, że wiekowy Mleczko robi w „Polityce” za świętą krowę. Ale to jednak ta redakcja, aspirująca na wzorzec z Sevres dziennikarskiej elegancji wzięła odpowiedzialność.
Za co wzięła odpowiedzialność? Za czystą podłość. Za okrucieństwo w traktowaniu nie polityków, nie ideologii, a ludzi kalekich. Za wywalanie na wierzch i szarpanie czegoś najbardziej kruchego i delikatnego – dylematów związanych z ludzkim życiem, z relacjami między rodzicami i chorymi dziećmi.
To zresztą nie jedyna tego typu historia. Oto kilka dni wcześniej pewna pani zareagowała na zdjęcie, jakie zawiesił w sieci znany prawicowy polityk. To była fotka jego synka z zespołem Downa. Pani popisała się dowcipną uwagą: „Czysty tata”.
To także zaczęło krążyć w sieci. Dopisałem się do jednego z postów, gdzie z wyrazami oburzenia zawieszono ową fotkę i cytowano podpis pani związanej nota bene z Platformą Obywatelską. Zauważyłem, że może by nie ekscytować się tak bardzo, nie powielać wszędzie tej historii, bo to może sprawić przykrość samej bronionej tak hałaśliwie rodzinie.
Na co pewna moja znajoma spytała: „Ale jaki to problem, że syn jest podobny do ojca”. I znowu moje zdumienie. Co odpowiedzieć?
To rodzaj diabelskiej pułapki. Mam jej tłumaczyć, że syn wcale nie jest podobny do ojca, a nie jest podobny, bo chory, a uwaga pod zdjęciem to próba obrażenia nielubianego polityka poprzez sięgnięcie do jego uczuć rodzinnych. I że to wszystko na dokładkę wpisuje się w czysto eugeniczną uwagę Hanny Bakuły o niepożądanych bękartach i kalekach.
Możliwe, że reakcja mojej znajomej oparta była na jakimś nieporozumieniu, niedoczytaniu, choć i ona zmienia się powoli w jednego więcej antyprawicowego hejtera. Tak czy inaczej pozostaje problem tamtej pani od podpisu „czysty tata”.
A tak naprawdę problem wszystkich, którzy z pozycji politycznej walki o własną „wolność”, o „prawo do szczęścia” zagrożone podobno przez konserwatywne restrykcje, gotowi są krzywdzić. Krzywdzić chorych i ich rodziny, bo takie teksty każda z tych osób bierze do siebie. Przypominam niedawne wyrazy oburzenia, że dzieci urodzone z in vitro czują się napiętnowane debatą o in vitro. Ale przecież takie dzieci niczym się nie różnią, wiele z nich nie ma pojęcia o swojej genezie. A wyobraźmy sobie kalekiego młodego człowieka biorącego do ręki popularną przecież „Politykę”.
Oczywiście dowcip Mleczki jest jednocześnie częścią innej całości. Lewica liberalna i nieliberalna poczuła się zagrożona w swoim wpływie na powszechną świadomość. Trwa wielka walka o odczarowanie rzekomo zaczarowanego języka. Agata Bielik-Robson z subtelnej filozofki zmieniła się w autorkę niemal cotygodniowych pogadanek, głównie w „Wysokich obcasach”, ale i na występach gościnnych, o tym że zygota to nie dziecko, a aborcji nie ma się co bać, bo to właśnie normalny „zabieg”. Redakcja na Czerskiej używa też do tego kolejnych profesorów rozbierających na czynniki pierwsze językowe, biologiczne i etyczne strony zagadnienia.
Mleczko oferuje wsparcie z nieco innej strony. Bez wątpienia ludzie wychowani na takim humorze mają zatracić elementarną wrażliwość. Wyzbyć się wszelkich pojęć tabu. Powiedzmy wprost, wyzbyć się respektu dla cudzego człowieczeństwa. Po czymś takim łatwiej jest przyzwolić, łatwiej zgodzić się na regulacje prawne, a kiedy trzeba i na podobne decyzje we własnym otoczeniu. Co to ma wspólnego z humanizmem? Z tolerancją? Mnie po plecach przechodzą ciarki, a nie uważam problemu aborcji za łatwy do rozwiązania w wymiarze prawnym. Ale co powiedzieć na ludzką podłość?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/315709-po-rysunku-w-tygodniku-polityka-wyobrazcie-sobie-kalekiego-mlodego-czlowieka-ktory-bierze-to-do-reki