Kiedy chowano generała Kiszczaka na cmentarzu prawosławnym i gdy w katedrze polowej odbyła się uroczysta msza żałobna za generała Jaruzelskiego, wiele osób było zbulwersowanych. Z różnych powodów — także dlatego, że chodziło o osoby, które były ostentacyjnie niewierzące. A jednak miało to swoją logikę — kościelna ceremonia świadczyła, że autora stanu wojennego i szefa komunistycznej bezpieki chowa się z honorami.
W wypadku Kiszczaka był to scenariusz awaryjny.
Księża katoliccy po kolei odmawiali pochówku. Na pewno dostali takie polecenie. Ktoś znajomy podsunął pomysł, by zwrócić się do Kościoła Prawosławnego. Wcale nie mieliśmy na ich cmentarzu grobu rodzinnego, jak pisano w gazetach
— ujawniła mi Maria Kiszczak. Ubolewa do dzisiaj, że nie zdążyła wezwać do męża księdza.
Oczywiście nie chodzi jej o spowiedź ani żaden akt religijny, ale o papierek, który mógłby stać się przepustką do pogrzebu na cmentarzu katolickim.
W środowisku polskiej lewicy do dziś nie wiadomo, jak naprawdę było z generałem Jaruzelskim — czy zażądał spowiedzi, czy był nieprzytomny, gdy udzielono mu ostatniego namaszczenia. O tym, że ma być msza żałobna, zadecydowała córka Monika.
Ojciec nie był za mszy żałobnej za swoją matkę. Nie zdecydował się wejść do kościoła, stał za progiem. Pomyślałam, że ta msza jakoś symbolicznie będzie dla niego powrotem na łono rodziny
— mówiła mi Monika Jaruzelska.
Uroczysta msza w katedrze, w obecności ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego miała jednak inną symbolikę — stała się apoteozą twórcy stanu wojennego, świadectwem stosunku, jaki mają do niego elity III RP.
To z pewnością paradoks — nawet w kręgach byłych partyjnych aparatczyków, którzy całe życie byli zdeklarowanymi ateistami, świecki pogrzeb czyli tzw. ceremonia humanistyczna, nie znajduje wielu entuzjastów.
Świecki pogrzeb to tak, jakby pochować zwierzę. Psa lub kota. Zakopać i po krzyku. Kościół troszczy się o swych wyznawców, wypracował rytuał, jak ich godnie pożegnać. Świeckość takiej tradycji nie ma. Państwo po prostu skreśla z ewidencji obywatela i tak się wszystko kończy
—ubolewa Stanisław Ciosek, były wieloletni ambasador Polski w Moskwie.
Był jedną z wielu osób, z którymi rozmawiałam pisząc tekst „Jak odchodzą ateiści”, opublikowany w najnowszym numerze „wSieci „. Zadawałam im też dość brutalne pytanie — jak wyobrażają sobie własny pogrzeb.
Najbardziej wstrząsająca wydaje mi się odpowiedź prof. Ewy Łętowskiej, pierwszego rzecznika praw obywatelskich.
Figuruję w specjalnym rejestrze uczelni medycznej, która potrzebuje preparatów dla studentów. Znajduje się tam moje oświadczenie, potwierdzone notarialnie, że zgadzam się na przekazanie mojego ciała do tych celów
— stwierdziła Ewa Łętowska .
Kiedy rozmawia się z ateistami, zwłaszcza tymi, którym ateizm wpojono wraz z ideologią komunistyczną, okazuje się też, że czasem mają swoją własną wizję tego, co zobaczą po śmierci — gdyby rzecz jasna, okazało się, że jednak do tej pory się mylili.
Zwykle jest to rodzaj świeckiej idylli, łąka i kwiatki. Czasem ich plany pośmiertne obejmują nawet spotkanie z ukochanym psem, bo uważają, że być może jest gdzieś tam w zaświatach.
Zdarzają się też niezwykłe nawrócenia ateistów na łożu śmierci. Chociaż niektórzy mają do nich stosunek sceptyczny.
Takie nawrócenia są mało przekonujące. To raczej akt rozpaczy. Chęć, by w ostatniej chwili jakoś przedłużyć swoje istnienie. Ale pamiętać trzeba o rosyjskim powiedzeniu: czego się nie najadłeś, tego już się nie naliżesz
-— uważa agnostyk prof. Jacek Hołówka.
Najbardziej spektakularnym nawróceniem jest zapewne to, które przeżył prof. Edward Ciupak, ojciec Magdaleny Środy. Przez wiele lat był wojującym antyklerykałem, jako marksistowski socjolog przepowiadał całkowity koniec religii. Kiedy zmarł pięć lat temu, zaczęto opowiadać, że w czasie ciężkiej choroby zażądał, by wezwano księdza, wyspowiadał się i umarł z krzyżem w ręku, który musiała mu podać nienawidząca Kościoła córka.
Ta historia była w rzeczywistości mniej filmowa i dramatyczna. Nawrócenie nastąpiło sporo lat wcześniej, pod wpływem drugiej żony, a przy jego śmierci nie było Magdaleny Środy.
W żadna formę życia po śmierci nie wierzy wybitny filozof Bogusław Wolniewicz, chociaż żywi ogromny szacunek dla chrześcijaństwa, które uważa za fundament Europy.
Wierzyć, że istnieje coś po śmierci to dziecinada, zwykłe zabobony. Śmierć to kres istnienia. Ale jest też czymś tak ogromnym, że tylko religia potrafi się z tym jakoś uporać.
-— mówi dziewięćdziesięcioletni filozof.
Jego poglądy mogą się wydawać ekscentryczne. Uważa na przykład, że skoro majestat śmierci wymaga chrześcijańskiego pogrzebu, to nie powinno się go odmawiać nikomu, kto wyrazi takie życzenie. Ksiądz powinien odprawić egzekwie, bo przecież zgodnie z tym, w co sam wierzy i tak wszystko się rozstrzygnie na Sądzie Ostatecznym. Niewierzący rzymski katolik”, jak określa się sam Wolniewicz, zacięcie tropi też wszelkie uchybienia, które popełniane są w czasie liturgii.
Byłem na pogrzebie znajomego i proszę sobie wyobrazić, że nad grobem ksiądz włączył przenośny magnetofon i odtworzył „Salve Regina”. Oniemiałem. Jak można w takiej sytuacji używać magnetofonu! Ale chyba wynikało to z faktu, że tylko ja byłem w stanie odśpiewać wszystkie zwrotki „Witaj Królowo , Matko Miłosierdzia , życia , słodyczy i nadziejo nasza”
— opowiadał mi oburzony Wolniewicz .
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/313843-co-o-smierci-mysla-ateisci-co-z-nawroceniami-na-lozu-smierci-kiszczak-jaruzelski-ojciec-magdaleny-srody