Zaskakujący wywiad: dane z sondaży i badań oglądalności są od wielu lat wyssane z palca!? "Wyniki coraz bardziej odbiegają od rzeczywistości"

fot. sxc.hu
fot. sxc.hu

Na łamach „Dużego Formatu” (czwartkowego dodatku do „Gazety Wyborczej”) odnotowujemy interesujący pod przynajmniej kilkoma względami wywiad, który powinien obalić parę mitów dotyczących sondaży oraz badań przeprowadzanych przez różnorakie instytuty i firmy.

Rozmowa przeprowadzona jest z jednym z współwłaścicieli pomorskiej firmy badawczej (zastrzegający jednak anonimowość), który odsłania kulisy działań sondażowni.

Od kilku do kilkunastu procent polskich badań oglądalności telewizji, poparcia dla partii, prezydenta, rządu, opozycji itp. branych jest z sufitu

— przekonuje rozmówca „DF”.

Jak czytamy, powodów takiego stanu rzeczy jest kilka - główny dotyczy sposobu, w jaki przeprowadzane są badania. Chodzi o przerzucanie odpowiedzialności za wykonanie sondażu na mniejsze, lokalne instytuty - w dodatku za bardzo niskie stawki.

Takie warunki powodują, że ankieterzy zwyczajnie fałszują lub przeinaczają wyniki i pomiary.

Bywa, że ankieter wciąż „używa” tej samej teściowej i żony kolegi do wielu kolejnych badań. Mówimy wtedy o etatowych respondentach. (…) Ale to tylko jedna z odmian procederu. Jeszcze częstsze jest wczuwanie się w badanego. Ankieter dzwoni do pięciu osób, którym może zaufać: do kuzynki, matki chrzestnej, stryjka, kolegi od grzybobrania i do wieloletniej sąsiadki rodziców. Mówi: pani Zosiu, jakby do pani dzwonili z kontrolą, to robiłem u pani ankietę o piwie. Albo o zaufaniu do Kościoła. Potem wpisuje do systemu autentyczne dane tych pięciu osób i zaczyna wypełniać rubryki z odpowiedziami

— czytamy.

W ocenie wspomnianego właściciela firmy pracownicy wykonujący pomiar preferencji politycznych sprawdzają w internecie najnowsze sondaże i dostosowują do nich swe wzięte z sufitu wyniki.

Inną z przyczyn licznych patologii w tej branży jest kontrola firm badawczych. Miejsce audytorów zewnętrznych zajęły firmy badawcze, które kontrolują… same siebie.

Główną przyczyną pozostaje jednak organizacja pracy. Jak wygląda to w praktyce?

Przykładowo TNS zleca robotę 20-30 firmom koordynacyjnym w 16 województwach. I tu zaczynają się schody, bo firma z fieldu dostaje tylko 24 zł brutto od zamówionej ankiety, z czego 20 dla ankietera, a 4 dla koordynatora za zebranie i wysłanie w teren ludzi. Z tych 4 zł field ma utrzymać sieci ankieterskie, szkolić, rozliczać, utrzymywać biura i strony internetowe. Szacujemy, że w teren idzie nie więcej niż 25 proc. pieniędzy, które płaci klient. Reszta zostaje w Warszawie

— mówi rozmówca „DF”.

I dodaje, że jest w Polsce firma badawcza, która nie zatrudnia żadnego pracownika, zlecając wszystko lokalnym ankieterom, którzy z kolei czerpią dane z sufitu.

Efekt: polskie badania opinii to szara strefa i wyniki coraz bardziej odbiegające od rzeczywistości

— czytamy w puencie tekstu.

Warto mieć ten wywiad z tyłu głowy, gdy pojawią się kolejne szokujące sondaże, badania oglądalności i zaufania społecznego…

lw, Duży Format

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.