Mogą złamać komuś życie, sprawić, że niewinny człowiek trafi do więzienia. Biegli sądowi nie ponoszą kary za błędy

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Mogą złamać komuś życie, sprawić, że niewinny człowiek trafi do więzienia. Albo spowodować, że przestępca wyjdzie na wolność. Biegli sądowi nie ponoszą kary za błędy i tłumaczą, że nie można mówić o ich odpowiedzialności, bo przecież wyrok wydaje sąd.

W takiej sytuacji może się znaleźć każdy — wystarczy fatalny zbieg okoliczności, proces rozwodowy lub pomówienie, by okazało się, ze los człowieka zależy od opinii biegłego. Można poczuć się nieswojo, jeśli się wie, że polscy biegli posługują się często metodami zdyskwalifikowanymi przez naukę, a ich kwalifikacje eksperckie bywają wątpliwe.

Prawdziwa wolnoamerykanka to przede wszystkim diagnozy psychologiczne. Przypomina to raczej wróżenie z ręki przez Cygankę, wartość naukowa jest podobna

— mówi dr Tomasz Witkowski, autor m.in „Zakazanej psychologii”, demaskującej manipulacje psychologów.

Nawet renomowany krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych posługuje się opracowanym prawie 100 lat temu testem Rorschacha. Badany ma opisywać, co widzi w atramentowych kleksach — rzekomo daje to głęboki wgląd w jego psychikę i pozwala poznać cechy osobowości. Podobnie jak test drzewa — jeśli dziecko narysuje np. drzewo z dziuplą, to biegły może już dowodzić, że świadczy to o tym, że przeżyło traumę i było molestowane.

Opinie psychologiczne są subiektywne, ale prawdziwy szok można przeżyć, gdy okazuje się, że biegli popełniają błędy w opiniach, które oparte są na tzw. twardych faktach i naukach ścisłych.

Jakiś czas temu napisałam na tym portalu tekst o bulwersującej pomyłce sądowej. Dotyczyła ona sprawy Jacka Wacha, skazanego na dożywocie za zabójstwo. Biegli sądowi zidentyfikowali ofiarę — tak się przynajmniej wydawało. Uznali, że wydobyte z jeziora rozkawałkowane ciało to zaginiony Tomasz S. O jego zabicie oskarżono Wacha. Wszystko się zgadzało — jak stwierdził sąd, opinie biegłego badającego DNA i antropologa były spójne i wzajemnie się potwierdzały. Jednak piętnaście lat później, gdy ktoś inny przyznał się do zbrodni i wskazał miejsce ukrycia ciała, stało się jasne, że opinie biegłych zostały kompletnie zdyskwalifikowane. Sąd Najwyższy uznał, że „potrzeba refleksji ”, jak to było możliwe.

Pisząc tekst „ Wróżby z kodu DNA i plam ” — opublikowany w najnowszym numerze „wSieci” — skontaktowałam się z biegłymi, autorami fatalnych ekspertyz. Pani antropolog, która w sposób ewidentny na siłę dopasowała rysy Tomasz S. do znalezionej czaszki, zachowała wyniosłe milczenie — potrzeba refleksji jest jej zapewne obca. Profesor genetyki natomiast upierał się, że nie popełnił żadnej pomyłki, bo z naukowego punktu widzenia jego opinii nic nie można zarzucić. To zdecydowanie przerażająca sytuacja — można sobie bez trudu wyobrazić, że inteligentny sędzia jest w stanie, opierając się na wiedzy życiowej, podjąć polemikę z diagnozą psychologiczną. Musi jednak skapitulować, jeśli chodzi o wiedzę ekspercką z nauk ścisłych — trudno sobie wyobrazić, by podważał ustalenia profesorów, które tego dotyczą.

Dla laika pewne rzeczy są niepojęte. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację, która się zdarzyła kilka lat temu w Olsztynie. Pewna kobieta nieoczekiwanie zmarła. Wynik badania histopatologcznego wykluczył zawał, biegła sądowa po sekcji stwierdziła, że zgon nastąpił wskutek uduszenia. Zabójcą miał być mąż zmarłej, znany chirurg, zresztą też biegły sądowy. Jednak kiedy powtórną sekcję przeprowadzono w innym ośrodku, zdiagnozowano śmierć z powodów naturalnych. I w tym ośrodku badania histopatologiczne zawał potwierdziły. A biegła sądowa, która stwierdziła uduszenie, upiera się, że wydała słuszną opinię i dziś napisałaby to samo.

Ktoś ewidentnie się pomylił, a stawką była wolność i wyrok wieloletniego więzienia. Mylą się nawet wysokiej klasy specjaliści, co oczywiście jest przerażające. Jednak chyba jeszcze bardziej przerażające jest to, że biegłym sądowym wpisanym na listę przy Sądzie Okręgowym może zostać niemal każdy.

Często wystarczy jakaś podkładka w postaci zaświadczenia o ukończeniu kursu wydanego przez bliżej nieznane stowarzyszenia. Zdarzają się sytuacje bulwersujące — przez wiele lat biegłą wydającą opinie dotyczące najczęściej przestępstw seksualnych była pani, która ukończyło bibliotekoznawstwo. Wyprodukowała kilkaset opinii, zwykle na użytek procesów cywilnych. Miały element wspólny: zazwyczaj ujawniały przemoc domową a często również seksualne molestowanie dzieci. Tak się składało, że strona, która zamawiała i płaciła za opinię, była niewinną ofiarą bez skazy, zaś jej były partner — potworem. Do wystawienia opinii nie była konieczna nawet rozmowa z obwinianą o przemoc czy molestowanie osobą.

Ci, którzy zetknęli się z opiniowaniem przez biegłych sądowych mówią, że obowiązuje w nim „zasada pięciu B”.

Wydawać opinię może byle kto, byle jak, pisząc byle co, za byle jakie pieniądze. Byle szybko, bo sądowi zależy na dotrzymaniu terminów.

I z pewnością nic się nie zmieni, jeśli nie powstanie w końcu ustawa o zawodzie biegłego sądowego.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.