Profesora Sadurskiego proszę o jedno. O adres żebym mógł mu wysłać pozew

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Profesor Sadurski znowu w akcji. W sobotniej „Gazecie Wyborczej” wielki tekst o demolowaniu państwa przez PiS. To jeden z kilku heroldów najmocniejszych porównań i najbardziej gromkich jeremiad.

Jak się państwo zorientowaliście, nie jestem mechanicznym entuzjastą wszystkiego, co robi w pierwszych dniach nowa PiS-owska większość parlamentarna Atakują mnie za to najgorliwsi kibice prawicy, ale trudno: zdania nie zmienię. Za wiele otwartych frontów naraz, niektóre ruchy, jak eliminacja PSL-u z prezydium i z Komisji ds. Służb Specjalnych, niepotrzebne i małostkowe. Skuteczność stawiana bywa ponad standardy.

Z drugiej strony jeremiady brzmią często fałszywie i na wyrost. Pamiętam jak w 1997 roku prof. Andrzej Zoll jako prezes Trybunału Konstytucyjnego atakował SLD za plan wyboru w ostatniej chwili nowych sędziów, też z pewnym nagięciem terminów. Pamiętam, bo sam z nim robiłem wtedy na ten temat wywiad. Prof. Zoll używał najmocniejszych słów. Dziś fakt, że skoku na Trybunał dokonała PO, specjalnie go nie zmartwił. Natomiast próbę odwrócenia skutków tego ruchu ujmuje w kategoriach przewrotu i śmierci państwa prawa. Smutne.

Ale profesor Sadurski już nawet niczego nie stopniuje, na nic nie reaguje. On wiedział zawczasu jak będzie. Do wojny politycznej używa wszelkich argumentów: prawnych, ideologicznych, a zaprawia to tonem pogardy. Pogardy już nie tylko wobec poszczególnych ludzi czy formacji, że przypomnę jego kompletnie nieprzytomny atak na naród węgierski, za politykę wobec imigrantów. Musiałby być zakwalifikowany jako niepoprawny, ale zdaniem takich jak on nie ma przecież poprawności broniącej wrogów poprawności. Choć zakwalifikowanie całego narodu jako „nieudanego” to absurd.

Tak się składa, że jestem jednym z rozlicznych przedmiotów jego obsesji. Kilka miesięcy temu zapowiedziałem, że wytaczam mu proces cywilny. Nie dlatego, że mnie zaatakował, brzydko nazwał, może mnie nazywać jak chce, to są wszystko opinie nie podlegające sądowym ocenom.

Za to chcę go pozwać, że mój komentarz o tym, że jak napisałem w tytule „PiS chce zwrócić Polskę Polakom”, opisał jako ksenofobiczny i antysemicki. Tekst opowiadał o przywracaniu lub wprowadzaniu różnych instytucji społeczeństwa obywatelskiego – nie dotykał w ogóle tematu narodowości, rasy czy religii. To po prostu posługiwanie się kłamliwym argumentem – podejrzewam zresztą, że myśliciel nie zhańbił się przeczytaniem tego co zaatakował. W takie sytuacje prawo może, a nawet powinno wkraczać.

Profesor zareagował na moją zapowiedź gotowością stanięcia w sądowe szranki. Nazwał mnie przy tym pieniaczem i obrzucił rozlicznymi inwektywami, co stało się już rytuałem. Nie ma nic bardziej ponurego, ale i groteskowego, jak profesor, który zauważył po sześćdziesiątce, że czytają go dopiero wtedy, kiedy wygraża, ciska inwektywami i pisze nieprawdę.

Ponieważ ogłosił swoją gotowość publicznie, jak też piszę o tym na portalu. Sadurski podał wtedy nawet do wiadomości mojej redakcji adres obsługującej go kancelarii. Ale żeby złożyć pozew, potrzebny jest jego własny adres. Jak mnie informują adwokaci, którzy podjęli się prowadzenia tej sprawy z mojej strony, tamta kancelaria nie reaguje na apele o podanie tego adresu. Pan mecenas Marcin Zaborski na maile nie odpowiada, do telefonu nie podchodzi – od miesięcy.

Rozumiem, że profesor Sadurski jest obywatelem świata, ale jakiś adres chyba jednak ma. I jest wielkim zwolennikiem władzy, a nawet wszechwładzy sądów. Skąd więc ta awersja do sądzenia się we własnej sprawie? Panie profesorze, to jeden ruch ręką. Niech Pan da przykład poszanowania prawa, o które się Pan tak hałaśliwie upomina, zamiast się ukrywać.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.