To nie była łatwa decyzja. Trochę tak jak miłosierny Samarytanin, który musi widzieć wszystkich potrzebujących. Moje sumienie lekarskie i moja wiedza, upewniły mnie w tym stanowisku
—mówił w TVP. Info minister zdrowia Marian Zembala na temat podpisanego przez siebie rządowego programu leczenia niepłodności metodą in vitro, który będzie kontynuowany do 2019 roku.
Minister zdrowia, który jest człowiekiem wierzącym i praktykującym nie może i chce nie uwzględnić tych osób na to czekają i o to proszą To jest także mój moralny obowiązek
—podkreślał.
Mój przyjaciel dominikanin powiedział, że mam prawo wybierać mniejsze zło. To czynienie dobra, które ma różne formy. Podpisałem kontynuację programu in vitro bez tryumfalizmu, ale w poczuciu służenia ludziom. Tak jak byłem wychowywany we Wrocławiu, Zabrzu, tak jak wychowuję swoich następców
—mówił minister zdrowia, uwiarygadniając swoją kontrowersyjną decyzję.
Koniunkturalizm polityczny zaprowadził liderów i członków politycznych ugrupowań na taki teren, który jest absolutnie poza Kościołem
—podkreśla bp Stanisław Stefanek w książce „We wszystkim Chrystus”, która jest zapisem rozmowy o Kościele, narodzie, mediach i rodzinie, przeprowadzonej przez Marzenę Nykiel.
Przeczytaj fragment książki.
Niestety posłuch u polityków koalicji coraz słabszy, co zamanifestował ostatnio zarówno rząd PO-PSL, jak i prezydent Komorowski. Platforma Obywatelska przed końcem kadencji robiła wszystko, by zdążyć przegłosować lewicowe i liberalne ustawy. Wbrew wszelkim protestom przyjęto ustawę o in vitro. Nie pomogły też apele Konferencji Episkopatu Polski ani zdecydowany sprzeciw poszczególnych biskupów. Kościół wielokrotnie informował o konsekwencjach kanonicznych dla polityków przykładających rękę do ustanowienia takiego prawa. Duchowni przypominali, że to akt samowykluczenia się z Kościoła. Bezskutecznie. Mamy najbardziej liberalną ustawę o in vitro w Europie. Czy nie powinny za tym pójść bardzo widzialne, konkretne znaki?
Koniunkturalizm polityczny zaprowadził liderów i członków politycznych ugrupowań na taki teren, który jest absolutnie poza Kościołem. Z tego tytułu ci, którzy podjęli taką decyzję, muszą być kwalifikowani jako ludzie, którzy sprzeniewierzyli się Prawu Bożemu w sprawach istotnych i tak, jak każdy publiczny przestępca, powinni być traktowani jako ludzie wyłączeni ze wspólnoty – z komunii Kościoła. Odpowiedzialność moralna dotyczy czynów ludzkich, a dyscyplina partyjna to tylko okoliczność, która do takiego czynu prowokuje. W tym wypadku nie stanowi ona o istotnym zagrożeniu dla osób, które taką decyzję podejmowały. Nikt nie musiał głosować pod groźbą utraty życia, więc ten czyn traktuje się jako dobrowolny, przy pełnej świadomości konsekwencji, bo dyskusji było wystarczająco dużo. Odpowiedzialność jest więc pełna. Dla nas, duszpasterzy, trudny będzie jednak ten moment, w którym wierni poinformowani, że sami wykluczyli się ze wspólnoty Kościoła, mimo wszystko publicznie staną w procesji komunijnej. Tu zaczynają się nawzajem wykluczać dwie zasady. Z jednej strony jest to czyn publiczny i wystarczający, by takiemu człowiekowi powiedzieć: nie mogę ci udzielić Komunii św., a z drugiej strony, Kościół niezwykle mocno kładzie nacisk na ochronę dobrego imienia i unika publicznych gestów odrzucenia w stosunku do indywidualnej osoby. W konkretach nie jest to łatwe do wykonania, ale konieczne. Dlatego uważam, że ci, którzy brali udział w redagowaniu tego prawa, którzy głosowali, którzy podpisywali, z prezydentem włącznie, weszli w głęboki konflikt z nauczaniem Kościoła, a dokładnie z Jezusem Chrystusem.
Czyli Kościół poprzestanie na oświadczeniu, na zakomunikowaniu faktu samowykluczenia, ale kapłan Komunii św. odmówić nie może? Bariera jest po stronie tych, którzy opuścili wspólnotę Kościoła, nie po stronie szafarza. Powinni wiedzieć, że poważnie naruszyli ład moralny i jak każdy, kto popełnił grzech ciężki, nie wstają z ławki i nie idą do Komunii św. Tak powinna wyglądać autoocena i autodyscyplina, jeśli są to chrześcijaninie, poważnie traktujący sprawy sumienia.
O tym sumieniu niestety tylko się mówi. Premier Ewa Kopacz wielokrotnie powtarzała, że nie pozwoli, by wprowadzono totalitaryzm sumienia, dlatego cieszy ją decyzja prezydenta. Mowa o sumieniu stała się straszakiem, mówi się, że sumienie należy jedynie do obywatela i państwo nie ma prawa tam wkraczać. Mamy tu wyjątkowe nieuctwo filozoficzne, nie mówiąc już o teologicznym, autorki takich wypowiedzi. One są sprzeczne same w sobie. Mówi się, że sumienie należy do obywatela, potem okazuje się, że w niektórych sytuacjach ten obywatel musi wykonać polecenie państwa. To jest totalitaryzm gwałcenia sumienia. Używa się całego szeregu argumentów, które ograniczają wolność człowieka, jego możliwość działania zgodnie z sumieniem. To jest pierwsza niekonsekwencja. Jeszcze głębszy jest inny błąd: sama definicja sumienia. Co to jest sumienie? To nie jest absolutna wolność i możliwość wyboru. Sumienie ma w człowieku funkcjonować jako uporządkowana norma, którą kierują obiektywne zasady, a nie koniunkturalizm, a więc mój osobisty pożytek czy inne argumenty, jak strach wynikający z szantażu. Jest przecież powszechnie znane sumienie o wielu kształtach patologii. Jakimś sumieniem kieruje się każdy zbrodniarz czy złodziej. Każdy z nich musi w swoim umyśle jakoś umotywować ten czyn. Jeżeli pójdziemy według definicji pani premier do końca, to okaże się, że każdy obywatel ma prawo zachować się tak, jak uważa – np. zignorować ład publiczny ustanowiony prawem, z zachowaniem się na drogach publicznych włącznie. To jest typowe dla współczesnego języka, który zagnieździł się bardzo głęboko w wypowiedziach polityków, a pochodzi ze starej szkoły niektórych filozofów, od Hegla począwszy, gdzie język jest li tylko wyrazem mojej subiektywnej świadomości i używam słów według własnego rozumienia – nie ma obiektywnych treści z nimi związanych. Dlatego używa się takich pojęć jak pokój, równość, braterstwo i wolność. Piękne słowa, ale znaczą zupełnie różne treści. To jest przebudowywanie języka w kierunku absolutnego subiektywizmu i relatywizmu. Nowocześni przywódcy, którzy wyznają tego typu filozofię, ratują się przed chaosem za pomocą dozoru i prawa. Ale dozór i prawo działają jako maczuga w ręku konkretnego człowieka i uderzają w tego, kto jest z jakichś powodów niewygodny. Znikają zupełnie normy obiektywne. To jest duże nieszczęście. Przy okazji ustawy o in vitro wyszło na jaw rozkruszenie pojęć, niestety również u ludzi, którzy nazywali się żywymi członkami Kościoła.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To nie była łatwa decyzja. Trochę tak jak miłosierny Samarytanin, który musi widzieć wszystkich potrzebujących. Moje sumienie lekarskie i moja wiedza, upewniły mnie w tym stanowisku
—mówił w TVP. Info minister zdrowia Marian Zembala na temat podpisanego przez siebie rządowego programu leczenia niepłodności metodą in vitro, który będzie kontynuowany do 2019 roku.
Minister zdrowia, który jest człowiekiem wierzącym i praktykującym nie może i chce nie uwzględnić tych osób na to czekają i o to proszą To jest także mój moralny obowiązek
—podkreślał.
Mój przyjaciel dominikanin powiedział, że mam prawo wybierać mniejsze zło. To czynienie dobra, które ma różne formy. Podpisałem kontynuację programu in vitro bez tryumfalizmu, ale w poczuciu służenia ludziom. Tak jak byłem wychowywany we Wrocławiu, Zabrzu, tak jak wychowuję swoich następców
—mówił minister zdrowia, uwiarygadniając swoją kontrowersyjną decyzję.
Koniunkturalizm polityczny zaprowadził liderów i członków politycznych ugrupowań na taki teren, który jest absolutnie poza Kościołem
—podkreśla bp Stanisław Stefanek w książce „We wszystkim Chrystus”, która jest zapisem rozmowy o Kościele, narodzie, mediach i rodzinie, przeprowadzonej przez Marzenę Nykiel.
Przeczytaj fragment książki.
Niestety posłuch u polityków koalicji coraz słabszy, co zamanifestował ostatnio zarówno rząd PO-PSL, jak i prezydent Komorowski. Platforma Obywatelska przed końcem kadencji robiła wszystko, by zdążyć przegłosować lewicowe i liberalne ustawy. Wbrew wszelkim protestom przyjęto ustawę o in vitro. Nie pomogły też apele Konferencji Episkopatu Polski ani zdecydowany sprzeciw poszczególnych biskupów. Kościół wielokrotnie informował o konsekwencjach kanonicznych dla polityków przykładających rękę do ustanowienia takiego prawa. Duchowni przypominali, że to akt samowykluczenia się z Kościoła. Bezskutecznie. Mamy najbardziej liberalną ustawę o in vitro w Europie. Czy nie powinny za tym pójść bardzo widzialne, konkretne znaki?
Koniunkturalizm polityczny zaprowadził liderów i członków politycznych ugrupowań na taki teren, który jest absolutnie poza Kościołem. Z tego tytułu ci, którzy podjęli taką decyzję, muszą być kwalifikowani jako ludzie, którzy sprzeniewierzyli się Prawu Bożemu w sprawach istotnych i tak, jak każdy publiczny przestępca, powinni być traktowani jako ludzie wyłączeni ze wspólnoty – z komunii Kościoła. Odpowiedzialność moralna dotyczy czynów ludzkich, a dyscyplina partyjna to tylko okoliczność, która do takiego czynu prowokuje. W tym wypadku nie stanowi ona o istotnym zagrożeniu dla osób, które taką decyzję podejmowały. Nikt nie musiał głosować pod groźbą utraty życia, więc ten czyn traktuje się jako dobrowolny, przy pełnej świadomości konsekwencji, bo dyskusji było wystarczająco dużo. Odpowiedzialność jest więc pełna. Dla nas, duszpasterzy, trudny będzie jednak ten moment, w którym wierni poinformowani, że sami wykluczyli się ze wspólnoty Kościoła, mimo wszystko publicznie staną w procesji komunijnej. Tu zaczynają się nawzajem wykluczać dwie zasady. Z jednej strony jest to czyn publiczny i wystarczający, by takiemu człowiekowi powiedzieć: nie mogę ci udzielić Komunii św., a z drugiej strony, Kościół niezwykle mocno kładzie nacisk na ochronę dobrego imienia i unika publicznych gestów odrzucenia w stosunku do indywidualnej osoby. W konkretach nie jest to łatwe do wykonania, ale konieczne. Dlatego uważam, że ci, którzy brali udział w redagowaniu tego prawa, którzy głosowali, którzy podpisywali, z prezydentem włącznie, weszli w głęboki konflikt z nauczaniem Kościoła, a dokładnie z Jezusem Chrystusem.
Czyli Kościół poprzestanie na oświadczeniu, na zakomunikowaniu faktu samowykluczenia, ale kapłan Komunii św. odmówić nie może? Bariera jest po stronie tych, którzy opuścili wspólnotę Kościoła, nie po stronie szafarza. Powinni wiedzieć, że poważnie naruszyli ład moralny i jak każdy, kto popełnił grzech ciężki, nie wstają z ławki i nie idą do Komunii św. Tak powinna wyglądać autoocena i autodyscyplina, jeśli są to chrześcijaninie, poważnie traktujący sprawy sumienia.
O tym sumieniu niestety tylko się mówi. Premier Ewa Kopacz wielokrotnie powtarzała, że nie pozwoli, by wprowadzono totalitaryzm sumienia, dlatego cieszy ją decyzja prezydenta. Mowa o sumieniu stała się straszakiem, mówi się, że sumienie należy jedynie do obywatela i państwo nie ma prawa tam wkraczać. Mamy tu wyjątkowe nieuctwo filozoficzne, nie mówiąc już o teologicznym, autorki takich wypowiedzi. One są sprzeczne same w sobie. Mówi się, że sumienie należy do obywatela, potem okazuje się, że w niektórych sytuacjach ten obywatel musi wykonać polecenie państwa. To jest totalitaryzm gwałcenia sumienia. Używa się całego szeregu argumentów, które ograniczają wolność człowieka, jego możliwość działania zgodnie z sumieniem. To jest pierwsza niekonsekwencja. Jeszcze głębszy jest inny błąd: sama definicja sumienia. Co to jest sumienie? To nie jest absolutna wolność i możliwość wyboru. Sumienie ma w człowieku funkcjonować jako uporządkowana norma, którą kierują obiektywne zasady, a nie koniunkturalizm, a więc mój osobisty pożytek czy inne argumenty, jak strach wynikający z szantażu. Jest przecież powszechnie znane sumienie o wielu kształtach patologii. Jakimś sumieniem kieruje się każdy zbrodniarz czy złodziej. Każdy z nich musi w swoim umyśle jakoś umotywować ten czyn. Jeżeli pójdziemy według definicji pani premier do końca, to okaże się, że każdy obywatel ma prawo zachować się tak, jak uważa – np. zignorować ład publiczny ustanowiony prawem, z zachowaniem się na drogach publicznych włącznie. To jest typowe dla współczesnego języka, który zagnieździł się bardzo głęboko w wypowiedziach polityków, a pochodzi ze starej szkoły niektórych filozofów, od Hegla począwszy, gdzie język jest li tylko wyrazem mojej subiektywnej świadomości i używam słów według własnego rozumienia – nie ma obiektywnych treści z nimi związanych. Dlatego używa się takich pojęć jak pokój, równość, braterstwo i wolność. Piękne słowa, ale znaczą zupełnie różne treści. To jest przebudowywanie języka w kierunku absolutnego subiektywizmu i relatywizmu. Nowocześni przywódcy, którzy wyznają tego typu filozofię, ratują się przed chaosem za pomocą dozoru i prawa. Ale dozór i prawo działają jako maczuga w ręku konkretnego człowieka i uderzają w tego, kto jest z jakichś powodów niewygodny. Znikają zupełnie normy obiektywne. To jest duże nieszczęście. Przy okazji ustawy o in vitro wyszło na jaw rozkruszenie pojęć, niestety również u ludzi, którzy nazywali się żywymi członkami Kościoła.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/270648-szczyt-zaklamania-zembala-podpisal-program-finansowania-in-vitro-bo-jest-czlowiekiem-wierzacym-i-praktykujacym