Przy okazji każdych wyborów zdumiewa mnie żarliwość części prawicy w zwalczaniu ciszy wyborczej. Rozumiem, że można mieć wątpliwości, że można zastanawiać się nad zaletami i wadami tego rozwiązania, ale nie rozumiem, dlaczego konserwatywni publicyści z energią godną lepszej sprawy uważają te 24 godziny spokoju za coś szczególnie zdrożnego, wymagającego natychmiastowej likwidacji.
Proponują postawić kilka pytań:
Czy ciszy - nie tylko wyborczej - jest w Polsce za dużo, czy może jednak za mało? Ja uważam że za mało. Z wielu powodów: za sprawą hasłowej (a nie merytorycznej) polityki, za sprawą rozkrzyczanych, często tandetnych mediów, za sprawą ogólnego, postkomunistycznego braku szacunku do ciszy (hałaśliwa muzyka płynąca z wielu okien ku utrapieniu sąsiadów). Konserwatyści powinni wzmacniać te wątki życia społecznego, które są zagrożone. Cisza, spokój, czas na refleksję, wreszcie czas dla rodziny, z pewnością nie mają we współczesnej Polsce, i nie tylko w Polsce, dobrej koniunktury. Po co obalać te elementy konstrukcji społecznej, które służą temu, co zagrożone i wypłukiwane przez globalizm?
Kto ogólnie - na przestrzeni dekad - skorzystałby z likwidacji ciszy wyborczej? Skorzystaliby ci, którzy mają większe możliwości manipulowania opinią publiczną. Czyli ogólnie obóz lewicowo-liberalny. Ta doba zakazu agitacji stanowi ułomny, może i relatywnie słaby, ale jednak bufor pomiędzy czasem propagandy a czasem wyboru. Pozwala odrobinę ochłonąć, daje szansę na chłodniejsze zważenie racji. Szansę, a nie gwarancję, ale dobre i to. Daje też czas na samoobronę - choćby środowiskową, rodzinną - przed propagandą. Wiem, to mało, za mało by zrównoważyć medialne „trzydniówki wzmożenia moralnego” poprzedzające wybory, ale zawsze to jest coś. Zawsze to lepsze niż nic, niż telewizyjna młócka do ostatniej chwili.
Czy fakt, że cisza wyborcza za sprawą internetu nie jest w pełni przestrzegana jest argumentem za jej likwidacją? Oczywiście nie. Niemal każdy przepis bywa łamany, co tylko w wyjątkowych wypadkach uzasadnia jego likwidację. Co ważne, jest jednak różnica między partyzanckimi akcjami internautów a zmasowanymi nalotami głównych mediów. Bo choć internet wierzy we własną potęgę, to wciąż jedynie tradycyjne media, zwłaszcza telewizja, mają siłę by w krótkim czasie zmieniać nastroje społeczne, np. budując nastrój grozy czy dramatyzmu (vide akcja z „zamachem na Komorowskiego” tuż przed II turą). Utrzymanie sytuacji, w której główne media milczą, a w sieci funkcjonuje szara, niedookreślona strefa zakodowanej, i ograniczonej zasięgiem agitacji nie jest złym rozwiązaniem. Jest rozwiązaniem pragmatycznym. To rozwiązanie anglosaskie, konserwatywne w najlepszym znaczeniu tego słowa.
Czy likwidacja ciszy wyborczej przyniosłaby Polsce i sprawie polskiej jakieś istotne korzyści? W mojej ocenie żadnych. Możliwość prowadzenia kampanii do końca (w skrajnym przypadku także w trakcie głosowania) w ogólnym podliczeniu, obejmującym całą III RP, wzmocniłaby siły dominujące, a więc siły status quo. Aparat wyborczy miałby nieco mniej pracy, ale dlaczego troska o potencjalne przeciążenie pracą pracowników PKW i KBW ma być naszym drogowskazem? Z drugiej strony, zlikwidowalibyśmy cenny dla wielu ludzi związanych z polityką (polityków, dziennikarzy, ekspertów) czas przerwy między gorącą kampanią a gorącym okresem powyborczym. Zlikwidowalibyśmy, znów przywołam myślenie konserwatywne, dzień wyraźnie „prorodzinny”.
Intensywna kampania nawołująca do likwidacji ciszy wyborczej ma więc, w mojej opinii, wyjątkowo wątłe podstawy. Jednocześnie jej skutkiem mogą być zmiany dla naszej demokracji wyjątkowo szkodliwe. W takich sytuacjach wskazana jest szczególna ostrożność. I nawet jeśli ktoś się w te dni między kampanią a ogłoszeniem wyników bardzo, bardzo nudzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/269583-w-obronie-ciszy-wyborczej-kto-ogolnie-na-przestrzeni-dekad-skorzystalby-na-jej-likwidacji-skorzystaliby-ci-ktorzy-maja-wieksze-mozliwosci-manipulowania-opinia-publiczna-obroncy-iii-rp