A miało być zdrowo... Na przerwach uczniowie biegają po hot doga na stację benzynową albo po batony do sklepu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.Fratria
fot.Fratria

Zaczynają się pojawiać oddolne inicjatywy. Ajenci szkolnych sklepików zbierają podpisy i organizują akcję „Ratujmy szkolne sklepiki”. Uczniowie techników i liceów łamią przepisy i opuszczają teren szkoły, żeby kupić sobie coś do jedzenia. Zakaz sprzedaży śmieciowego jedzenia w szkolnych sklepikach jest przestrzegany, ale co z tego…

Od tygodnia uczniowie przychodzą do mojego gabinetu i pytają, czemu oni, w połowie przypadków dorośli ludzie, stracili możliwość decydowania, co mogą zjeść w szkole

—mówi w rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” Janusz Bęben, dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3 w Łodzi.

Młodzież uprzejmie informuje mnie, że będzie łamać zakaz opuszczania terenu placówki, aby kupić hot doga na stacji benzynowej za ogrodzeniem

—dodaje dyrektor szkoły i martwi się o bezpieczeństwo swoich podopiecznych, za które w godzinach lekcji jest odpowiedzialny.

Dyrektor łódzkiej szkoły zaczął się już nawet zastanawiać nad sprowadzeniem pod szkołę samochodu z jedzeniem, który prowadziłby handel tuż za furtką placówki. Przepisów by w ten sposób nie łamał, a młodzież byłaby bezpieczna.

Właściciele sklepów położonych w okolicy szkół mogą się teraz cieszyć. Mają coraz więcej klientów. Na przerwach przybiegają uczniowie, żeby kupić sobie to, co zniknęło ze szkolnego sklepiku z początkiem września.

Szkolna rewolucja żywieniowa w praktyce wygląda na razie żałośnie.

ann/dzienniklodzki.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych