O zabójstwie w Kamiennej Górze i prawie do broni

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Czy straszliwe, brutalne zabójstwo 10-letniej dziewczynki na ulicy w Kamiennej Górze powinno wywołać dyskusję o karze śmierci? Jestem zdecydowanym zwolennikiem przywrócenia tej kary, ale ten przypadek uważam za wątpliwy. Nawet gdyby ta kara istniała w polskim kodeksie karnym (co rodziłoby konsekwencje w postaci wystąpienia z Rady Europy), zapewne nie zostałaby orzeczona w tym przypadku, a być może nie domagałby się jej nawet prokurator. Szczegółów sprawy nie znamy, jednak wiele wskazuje na niepoczytalność, działanie w afekcie albo pod wpływem środków odurzających. W żadnym z tych przypadków sąd kary śmierci by nie orzekł.

Jest to natomiast przypadek, który powinien wzmóc i tak całkiem ostatnio żywą dyskusję o prawie do posiadania broni przez sprawdzonych przez policję, zdrowych na umyśle obywateli.

Krótko przypominam obecny stan prawny. Decyzję o przyznaniu pozwolenia na broń w większości kategorii podejmuje właściwy komendant wojewódzki policji (w przypadku Warszawy i gmin ościennych - komendant stołeczny). Ustawa o Broni i Amunicji pozwala - po spełnieniu obiektywnych kryteriów - posiadać broń do celów sportowych, kolekcjonerskich lub myśliwską (pomijam kategorie dotyczące osób zawodowo posługujących się bronią), usuwając tutaj istniejącą niegdyś policyjną uznaniowość. Na boku pozostawiam skomplikowane momentami i budzące wątpliwości regulacje ustawowe i zawarte w rozporządzeniu ministra spraw wewnętrznych, dotyczące prawa do noszenia broni należącej do tych kategorii. Zresztą nowe rozporządzenie z ubiegłego roku część wątpliwości usunęło i dziś choćby posiadacze broni do celów sportowych mogą ją przenosić w kaburze z podpiętym i załadowanym magazynkiem (bez naboju w komorze nabojowej). To sprawia, że - inaczej niż w poprzednim stanie prawnym - broń jest praktycznie gotowa do użycia.

Uznaniowość pozostała natomiast w kategorii broni do ochrony osobistej, a zatem tej, która najbardziej może interesować przeciętnego obywatela. Nadal o tym, czy zachodzą wystarczające przesłanki, aby takie pozwolenie przyznać, arbitralnie decyduje dany Wydział Postępowań Administracyjnych komendy wojewódzkiej (lub stołecznej). Może więc się zdarzyć, że pozwolenie dostanie kumpel komendanta (albo ważny pan minister) mimo braku faktycznych przesłanek, ale nie dostanie go porządny i zdrowy na umyśle obywatel, który mieszka na odludziu i kilkakrotnie został już napadnięty.

Paradoksów i absurdów jest przy tym mnóstwo. Na przykład w odróżnieniu od wielu krajów, choćby Czech czy Niemiec - broń gazowa jest w Polsce ściśle reglamentowana i podlega identycznym restrykcjom jak broń palna bojowa. W Czechach można ją kupić od ręki w sklepie. Inny przykład: w Polsce obywatel, który otrzymuje pozwolenie na broń do ochrony osobistej, nie może w tym celu kupić broni bocznego zapłonu w mniejszym kalibrze 5,6 mm (czyli potencjalnie mniej groźnej dla napastnika, której konsekwencje użycia są mniej poważne niż broni centralnego zapłonu w kalibrze 9 mm czy 0.45), ponieważ taka broń jest zarezerwowana dla celów sportowych.

Ta prezentacja stanu prawnego jest konieczna, aby zrozumieć, w jakiej rzeczywistości żyjemy. W Polsce policja, a konkretnie - Komenda Główna Policji - jest obrońcą wszelkich restrykcji i źródłem każdej złej propozycji w tej dziedzinie. To tam powstają projekty zmian w prawie, choć to nie policja powinna się tym zajmować. Ba, policja w ogóle nie powinna w tej sprawie zabierać głosu, bo jest jedynie służbą realizującą politykę państwa w dziedzinie bezpieczeństwa. Nie powinna odgrywać żadnej roli w strategicznym planowaniu tej polityki, chyba że z głosem ściśle i wyłącznie doradczym, ale nawet tu można by mieć poważne wątpliwości co do intencji. To zresztą przyczynek do dyskusji o konieczności gruntownej reformy tej instytucji, polegającej m.in. na likwidacji KGP (ale to oczywiście osobny temat).

Wracając do tragedii z Kamiennej Góry: można założyć, że gdyby w pobliżu znalazł się uzbrojony obywatel, do tragedii może by nie doszło. Owszem, zdarzenie było nagłe, nie było tam gróźb ani przygotowania. Mimo to byłaby szansa. Mężczyzna biegnący po ulicy z siekierą nie jest zwykłym widokiem. Świadoma osoba mogłaby założyć, że stanie się nieszczęście i przygotować do interwencji: wyjąć broń, przeładować, odwrócić uwagę napastnika, oddać strzały ostrzegawcze. Może dziecko by nadal żyło. Może napastnik byłby już martwy.

Tym, którzy wątpią w taką możliwość, polecam obejrzenie w internecie relacji z zawodów IPSC - strzelectwa dynamicznego w warunkach bliskich realnym. Ta dyscyplina sportowa, wywodząca się z treningów strzeleckich FBI w latach 40., daje wyszkolenie przewyższające pod każdym względem przygotowanie przeciętnego policjanta do użycia broni.

Zwolennicy rozbrojenia obywateli serwują ograne i fałszywe argumenty.

Na przykład, że napastnik spodziewający się zbrojnego oporu, staje się bardziej bezwzględny. To nieprawda. Dotyczy to, owszem, ograniczonej liczebnie i mniej groźnej dla obywateli przestępczości zorganizowanej, która walczy głównie ze sobą. Tam istnieje założenie o uzbrojeniu przeciwnika, z tym że ów przeciwnik jest także przestępcą. Ale nawet wśród tej grupy posiadanie broni palnej nie jest standardem.

Rzeczywistym zagrożeniem dla obywateli jest przestępczość pospolita, w której działają inne mechanizmy psychologiczne. Przestępcy nie są przygotowani na opór, w tym zbrojny. Naiwnością jest twierdzenie, że gdyby byli, byliby brutalniejsi. Zwykły dresiarz, chuligan, uliczny bandziorek nie jest gotowy na podjęcie ryzyka, jakim jest konfrontacja z uzbrojonym obywatelem - nawet gdyby jakimś cudem sam posiadał broń. Koszt może być zbyt duży. Jest to zresztą reguła nawet w USA, które generalnie nie są dobrym punktem odniesienia ze względu na całkiem inne zasady przyznawania pozwoleń na broń. Wystarczy jednak internetowa kwerenda, aby stwierdzić, że w większości przypadków uzbrojony bandyta traci pewność siebie i rejteruje wobec uzbrojonego obywatela. Broń w ręku daje mu pewność siebie, którą traci, widząc, że druga strona także dysponuje bronią. Regułą jest także, że to legalnie posiadający broń obywatele są lepiej wyćwiczeniu w używaniu broni. To wielu z nich chodzi regularnie na strzelnicę i trenuje. Bandyci tego zwykle nie robią.

Mitem jest przekonanie, że więcej broni w rękach obywateli to więcej broni w rękach bandytów. Bandyci nie kupują broni legalnie i nie zdobywają jej na legalnie ją posiadających obywatelach. Takich przypadków w Polsce nie ma, policja nie posiada o nich informacji, bo one się po prostu nie zdarzają. Mimo że w prywatnych rękach jest w naszym kraju ponad pół miliona sztuk broni (w przeliczeniu na mieszkańca żenująco mało w porównaniu z innymi krajami naszego kontynentu), a do tego trudna do określenia liczba sztuk broni czarnoprochowej, która nie wymaga pozwolenia, a jedynie rejestracji (znów brak logiki, bo to broń potencjalnie groźniejsza niż gazowa, ściśle limitowana).

Największym wreszcie mitem jest stwierdzenie, że ktokolwiek chce „masowego”, „powszechnego” dostępu do broni albo „liberalizacji prawa”. Żadne poważne środowisko nie zgłasza takich postulatów. Chodzi jedynie o to, aby zabrać policji uznaniowość w dziedzinie broni do ochrony osobistej oraz wprowadzić sensowne zasady w sferze posiadania broni, eliminując wciąż bardzo liczne absurdy (o niektórych była już w tym tekście mowa).

Generalnie zaś - podobnie jak w wielu innych przypadkach - nie jest to dyskusja tylko o sprawach pragmatycznych, ale o podstawowych założeniach państwa. O sposobie podejścia do obywatela. Lewica, z zasady będąca przeciwnikiem upodmiotowienia obywateli, z założenia opowiada się za ich rozbrojeniem. Tak jest od Polski po Stany Zjednoczone. Obywatel uzbrojony to obywatel bardziej podmiotowy. Nie dlatego, że zacznie zbrojną rewoltę, ale dlatego, że poprzez dysponowanie groźnym narzędziem staje się bardziej odpowiedzialny i świadomy swoich praw. Tak, tak to działa i widać to również w Polsce wśród posiadaczy broni. Państwo paternalistyczne, krępujące wolnych ludzi tysiącami kolejnych zakazów i nakazów, nie dopuszcza myśli, że miałoby im dać możliwość stosowania siły podobnej, jaką dysponują organy tego państwa. Nawet w ściśle ograniczonych i limitowanych granicach.

Rządząca dotąd Platforma Obywatelska, która szła do wyborów w roku 2007 pod hasłami upodmiotowienia obywateli, w rzeczywistości ich upodliła. Nowa władza, która, miejmy nadzieję, przejmie stery po najbliższych wyborach, może albo zostać na kursie skrajnego paternalizmu, albo uznać, że obywatele są dojrzali i mogą odpowiadać za swoje czyny. Jednym z papierków lakmusowych będzie właśnie kwestia dostępu do broni i roli policji w krępowaniu tegoż.

Jedno z najpopularniejszych powiedzeń wśród zwolenników posiadania broni brzmi: jedynym sposobem na złego człowieka z bronią jest dobry człowiek z bronią. Często przypomina mi się trudna do ogarnięcia zbrodnia Breivika. Gdyby na wyspie Utoya była choć jedna uzbrojona osoba, zapewne udałoby się uratować wiele istnień. Niestety - Breivik poczynił słuszne założenie, że będzie miał broń jako jedyny. Mordował nie powstrzymywany. Nie napotkał oporu.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.