Już Konfucjusz mawiał, że chcąc zmienić świat najpierw trzeba zmienić język. Słowa bowiem nie tylko opisują rzeczywistość, ale także nadają jej sens. Dlatego narzucenie komuś własnych pojęć jest narzuceniem mu również swojego sposobu myślenia.
W sporach światopoglądowych należy być więc bardzo ostrożnym i trzymać się własnych definicji oraz sformułowań zamiast przyjmować pojęcia strony przeciwnej. W przeciwnym przypadku ulegniemy mentalnej kolonizacji.
Określeniem, którym – nawet bezwiednie i w dobrej wierze – posługują się dziś w rozmowach, tekstach i polemikach reprezentanci zdrowego rozsądku oraz prawa naturalnego jest sformułowanie „małżeństwo homoseksualne” (lub „homomałżeństwo”).
Tymczasem nie ma czegoś takiego, jak małżeństwo homoseksualne. Tak jak nie ma okrągłego kwadratu. Pojęcie małżeństwa z samej swojej definicji jest związkiem kobiety i mężczyzny. Dodawanie do niego przymiotnika „homoseksualny” to tak daleko idąca redefinicja tego pojęcia, że traci ono w ogóle rację bytu.
Dlatego też – broniąc zdrowego rozsądku, prawa naturalnego, a także antropologii biblijnej – należy używać innych sformułowań. Właściwym określeniem nie jest „legalizacja homomałżeństw” (jak próbuje nam wmówić lobby gejowskie i media mainstreamowe), lecz „uzyskanie przywilejów małżeńskich dla par jednopłciowych”. Także w świetle prawa odpowiada to bardziej rzeczywistości niż ideologiczne klisze powielane świadomie lub nieświadomie przez obie strony gorącej debaty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/257688-nie-dajmy-sie-mentalnie-skolonizowac-nie-ma-czegos-takiego-jak-malzenstwa-homoseksualne