Pajace w sukienkach walczą z gwałcicielami. "Oto sposób, moi złoci, w jaki bawią się idioci..."

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/TVP
wPolityce.pl/TVP

Oto sposób, moi złoci, w jaki bawią się idioci

ten cytat z Osiołka Porfiriona, komentującego w „Teatrzyku Zielona Gęś” tzw. łańcuszek św. Antoniego, można dziś odnosić do zatrważająco wielkiej liczby zabaw podobnie inteligentnych.

Z tym że o ile wspomniany łańcuszek szczęścia (osobom wychowanym w czasach Internetu należy się wyjaśnienie, że chodziło w nim o przesyłanie kolejnym osobom listów - papierowych, nie elektronicznych) był idiotyzmem całkiem jawnym, to współczesne zabawy dla idiotów noszą często pozory walki o niezwykle istotne kwestie i mają się wydawać nobliwe oraz poważne.

Najnowsza taka zabawa polega na tym, że panowie przebierają się w sukienki i w tym stroju robią sobie zdjęcie, a tym samym - głosi wyjaśnienie - sprzeciwiają się gwałtom na kobietach. Jeśli ktoś nie pojął, jakimi drogami podróżuje rozumowanie autorów tej zabawy, to wyjaśniam: ma ona nawiązywać do tego, że niektórzy usiłują rzekomo usprawiedliwiać gwałcicieli strojem ofiary.

W sukienkach wystąpili już panowie z „Giewu” - jakże by inaczej - oraz z TVP, co już trudniej przełknąć, bo teoretycznie mamy na to pajacowanie wszyscy płacić abonament. (To kolejny z długiej listy argumentów, aby tego nie robić, a ewentualnego kontrolera solidnym kopniakiem zrzucić ze schodów.)

Zabawa jest idiotyczna z paru powodów.

Po pierwsze - jej faktyczne znaczenie jest zerowe. Czy panowie pokazujący się na zdjęciach w sukienkach oczekują, iż potencjalny gwałciciel - który z założenia nie jest osobą szczególnie wrażliwą - przejmie się ogromnie faktem, że paru gości założyło damskie ciuszki, najdzie go głęboka refleksja i już nigdy, przenigdy nikogo nie zgwałci? Myślę, że wątpię. A z założenia jestem przeciwnkiem pustych gestów, szczególnie gdy nie tylko ocierają się o błazeństwo, ale po prostu nim są. W dodatku w tym przypadku istnieje duże prawdopodobieństwo, że prawdziwe ofiary gwałtów poczują się tym idiotyzmem ośmieszone i znieważone.

Po drugie - akcja jest ni mniej ni więcej, ale przeniesieniem do głównego nurtu lewackiej idei „marszu szmat” (tego, w którym szedł Jaś Kapela, przebrany za lafiryndę). Lewacki punkt widzenia jest taki, że złem są tradycyjne realcje męsko-damskie i to one są wstępem do rozprzestrzenienia się „kultury gwałtu”. Owa „kultura gwałtu” - co samo w sobie jest oksymoronem - to kolejny lewacki termin, zakorzeniony w przekonaniach o dominacji złego patriarchatu i podobnych majakach, stosowany jednak nieprzypadkowo. Normalny człowiek traktuje gwałt po prostu jako przestępstwo, wynikające z cech konkretnej osoby, sytuacji, czasem warunków społecznych. Pojęcie „kultury gwałtu” zakłada zaś, że istnieje jakiś kulturowy kontekst, który do gwałtów wręcz prowokuje. W oczach lewicy jest to kontekst tradycyjnych wartości, roli mężczyzny i kobiety itd. Nie bez powodu termin „kultura gwałtu” pojawia się w sąsiedztwie pseudonauki o gender.

Można by jeszcze uznać, że w niektórych miejscach na świecie - na przykład w Indiach - jest jakieś uzasadnienie, aby mówić o szerszym kulturowym kontekście w sensie powszechnego przyzwolenia na gwałt (ale nawet i to jest dyskusyjne). Jeśli jednak ktoś chce walczyć z „kulturą gwałtu” w Polsce - jak to robią przebierańcy z „Giewu” - to odwala po prostu zwykłą lewacką hucpę, której głównym zadaniem jest wpojenie przekonania, że powodem, dla którego zdarzają się w naszym kraju gwałty jest akceptująca to, a może nawet pochwalająca „kultura”. Nawiasem mówiąc, absolutnym nadużyciem jest stwierdzenie, że ktokolwiek liczący się w sferze publicznej wyraża pogląd, iż krótka spódniczka jest zaproszeniem do gwałtu.

Po trzecie wreszcie - podejście prezentowane przez uczestników akcji namawia do niemyślenia i oducza umiejętności przewidywania konsekwencji swoich działań. Wyobraźmy sobie, że na warszawskiej Pradze pojawia się jegomość, trzymający tablicę z napisem „Legia k…wa” i zaczyna wznosić podobne okrzyki. Po najdalej kilkunastu minutach zostaje pobity, może nawet brutalnie. Sprawcy stają przed sądem. Sąd oczywiście wymierzy im karę, ale weźmie również pod uwagę zachowanie poszkodowanego. Trudno sobie wyobrazić, żeby w takich okolicznościach sędzia nie uznał za stosowne zaznaczyć, że postępowanie poszkodowanego było prowokacyjne i mogło mieć na celu wywołanie określonej, gwałtownej reakcji. W jakim stopniu może to wpłynąć na złagodzenie kary wymierzonej sprawcom - to pozostaje już do decyzji sędziego, który rozpatruje indywidualne okoliczności.

Nikt raczej nie ma wątpliwości, kto jest winien w przypadku gwałtu. Nie zmienia to sprawy, że jedną rzeczą jest wina, zarówno w sensie etycznym jak i w rozumieniu prawa karnego, a inną - przyczny, które do danej sytuacji doprowadziły. O kobiecie, która zapuści się w nocy sama, roznegliżowana, w bardzo niebezpieczną okolicę, z renomy której zdaje sobie sprawę, powiemy z pewnością, że jest co najmniej lekkomyślna. Jeżeli przytrafi jej się coś złego, nie będziemy usprawiedliwiać sprawcy, ale trudno będzie nie uznać, że gdyby ofiara używała zdrowego rozsądku, nie odniosłaby szkody.

Takie rozważania nie mieszczą się jednak w kategoriach myślenia uczestników akcji. Zdrowy rozsądek dla nich nie istnieje. Wspomniany Marsz Szmat jest tego najlepszym dowodem. Jego uczestniczki paradują z gołymi biustami, żeby dowieść, że nawet publiczne obnażenie się niczego nie oznacza. Cóż, dla nich może nie. Dla mnie i wielu innych normalnych osób oznacza przynależność do wiadomej profesji.

Na koniec sztuki „Łańcuch szczęścia” didaskalia opisują, co robi Osiołek Porifirion z otrzymanymi listami. Mianowicie „wrzuca otrzymany plik papieru do kominka i na powstałym płomieniu przyrządza sobie jajecznicę z 80 jajek ze szczypiorkiem i pieczarkami”. To samo proponuję zrobić z akcją przebierania się panów w sukienki. Smacznego.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych