Co łączy cząstkę Higgsa, GMO, katastrofę smoleńską, ubój rytualny i pigułkę "dzień po"? Nauka coraz bardziej wymaga wiary...

fot. home.web.cern.ch
fot. home.web.cern.ch

Zastanawia mnie od pewnego czasu jedna kwestia. Jak wiele opinii naukowych, a więc takich, które teoretycznie powinny być jednoznaczne i obiektywne przyjmujemy „na wiarę”. Zgodnie z tym, co nam pasuje, w co wierzymy i jak nam jest wygodniej.

Gdy małemu człowiekowi jaskiniowemu matka tłumaczyła, że „ostrożnie z ogniem”, bo parzy, to jaskiniowiec „niedowiarek” mógł sam spróbować wsadzić rękę do ogniska. I wynik tego eksperymentu był raczej przesądzony. Jednak w naszym świecie „skazani” jesteśmy na opinie i autorytety naukowców. Bo nie weźmiemy do ręki łańcucha DNA, nie zrozumiemy znaczenia chromatogramu, nie zobaczymy pod domowym mikroskopem hadronu. A decydować o słuszności tych, czy innych ustaleń naukowych musimy coraz częściej.

Pamiętam, gdy kilka lat temu wybuchła wielka dyskusja naukowa na temat odkrycia tzw. cząstki Higgsa. Wszystkie media trąbiły o niesamowitym postępie nauki - ale jak ognia unikały wyjaśnienia istoty zjawiska. Usiłowałam wtedy odnaleźć w internecie jakąś w miarę przystępną definicję tego „czegoś” co ma zmienić nasze postrzeganie świata. Nie było łatwo. Większość opisów wymaga wiedzy fizycznej, przekraczającej poziom kogoś, kto kontakt z fizyką zakończył na poziomie liceum ogólnokształcącego.I do tego odczuwał wobec niej zawsze rodzaj dystansu pomieszanego ze wstrętem. Niestety, poza publicystycznym określeniami „boska cząstka”, hadron (dziś mówi się raczej o bozonie)i „cząstka elementarna” - nie znalazłam wielu przystępnych dla laika informacji. I musiałam poprzestać na przekonaniu, że rzecz jest doniosła, dowodzi sposobu przekształcania energii w materię, co może być odpowiedzią na to jak powstał wszechświat. Wierzę, bo zajmują się tym ludzie mądrzejsi ode mnie. Sprawa hadronu jest zresztą stosunkowo neutralna dla świata, więc nikt tej teorii głośno nie próbuje „zbijać”. ( No chyba, że zbija na niej fortunę snując skomplikowane fabuły, jak Dan Brown w „Aniołach i demonach”.)

Ale znacznie częściej mamy do czynienia z sytuacją, gdy musimy wybierać pomiędzy z dwiema sprzecznymi ekspertyzami. Jedna wyklucza drugą, a dowody na ich poparcie są zbyt skomplikowane, by je pojąć.

Tak jest chociażby z GMO. Gdy odkryto sposób genetycznego modyfikowania roślin miało to być remedium na plagę głodu na świecie. Zamiast tego odkrycie to stało się jednego przedmiotem najzagorzalszych sporów - zarówno naukowców, jak i laików. Intuicyjnie mamy opór, przed modyfikacjami genetycznymi, ale gdyby tak zbadać jego przyczyny sądzę, że więcej byłoby w nich horrorów si-fi z różnymi mutantami w rolach głównych, niż konkretnej wiedzy z zakresu genetyki.

Choć nawet jeśli się do niej sięgnie nie jest łatwiej. Istnieje co prawda cała masa opinii eksperckich na ten temat. Ale konia z rzędem temu, kto zgłębił sprawę do podszewki. Bo na opinie jednych biologów - są kontropinie. Choćby słynne eksperymenty prof. Seraliniego ze szczurami (co to po diecie z GMO zapadały na raka) zostały przez innych naukowców podważone (choćby tym, że poddany eksperymentom gatunek szczurów jest sam z siebie podatniejszy na raka niż inne). Im dalej w las, tym więcej drzew… Czy to oznacza, że GMO jest dobre? Bynajmniej. Dyskusja w tej sprawie nadal trwa. W tle stoją wielkie koncerny opłacające naukowców , którzy mają nas przekonać do jednej lub drugiej „prawdy”. Prawodawcy stosują taktykę zachowawczą - i słusznie, bo skoro rzecz nie jest jednoznaczna, to nie wolno eksperymentować na ludziach. A przeciętny konsument wciąż jest zdany na intuicję i wiarę…

Podobnie rzecz ma się z katastrofą smoleńską. Choć w pewnym momencie wszyscy byliśmy ekspertami od katastrof lotniczych, to myślę, że grono, które zgłębiło całość naukowego materiału na ten temat - to kilkanaście, kilkadziesiąt, w najlepszym przypadku - kilkaset osób w Polsce.

Ja choć byłam w Smoleńsku, pracowałam przy kilku reportażach i dwóch filmach na temat katastrofy - gdzieś na etapie II konferencji smoleńskiej czułam się bezradna jak dziecko.

Choć mając do wyboru wersję prokuratury i zespołu Laska oraz modyfikowaną wciąż, w miarę kolejnych ustaleń, teorię zespołu Macierewicza - o wiele bliższa jet mi ta druga. Ale skłamałabym mówiąc, że ogarniam wszystkie jej elementy.. Jestem zapewne w stanie jednym tchem wymienić wszystkie nieprawidłowości dotychczasowego śledztwa. Ale tak z ręką na sercu - zrozumieć wszystkie ekspertyzy? Pozostają autorytety. Wierzymy jednym albo drugim. Oceniamy wiarygodność i dotychczasowy dorobek naukowy ekspertów. Patrzymy kto za nimi stoi. Sami jednak większości przewodów myślowych nie jesteśmy w stanie odtworzyć. Czy to jeśli chodzi o modele matematyczne sposobu opadania skrzydła, czy wykresy chromatograficzne substancji wybuchowych. Czy to oznacza, że jesteśmy w błędzie? Nie, o ile ufamy właściwym ludziom.

Inny przykład sprzecznych ekspertyz, który dał mi do myślenia miał miejsce podczas rozprawy w Trybunale Konstytucyjny  o uboju rytualnym. W dyspozycji sędziów znalazły się raporty naukowców dowodzące, że zabijanie zwierząt bez ogłuszenia jest okrutne, powoduje większe cierpienia oraz opinie gmin żydowskich mówiące coś wręcz przeciwnego. Przynajmniej tak wynikało z przebiegu procesu, bo tych drugich - opinia publiczna dotąd nie poznała. Ja znam te pierwsze i im wierzę…

Ale utkwiło mi w pamięci jedno zdanie, które podczas rozprawy wypowiedział z rozbrajającą szczerością, naczelny rabin Polski Michael Schudrich: gdy mam wybrać pomiędzy sprzecznymi ekspertyzami, to wolę tę, która jest zgodna z moją wiarą . Cytat nie jest dosłowny, ale sens był właśnie taki. Tylko co taki wybór „na wiarę” ma wspólnego z faktycznym stanem rzeczy? Czy nie jest to raczej mentalny oportunizm?

Podobnie rzecz ma się z publiczną debatą o pigułce „dzień po”. Wysłuchałam kilku, jeśli nie kilkunastu debat na ten temat. I najbardziej zdumiewa mnie to, że strony sporu nie są w stanie zgodzić się, co do faktów. Nie do tego, czy pigułkę należy sprzedawać bez ograniczeń, czy nie - bo to już wynik światopoglądu, przekonać religijnych, politycznych itp. Ale co do sposobu jej działania. Konserwatyści i ludzie Kościoła mówią, że ma ona działanie wczesnoporonne, liberałowie i feministki, że tylko nie dopuszcza do owulacji. Ewentualnie pojawia się też opinia, że środek ów nie pozwala na zagnieżdżenie się zapłodnionej już komórki w ścianie macicy. I to są trzy różne sytuacje. Z punktu widzenia katolika - diametralnie różne. Więc ktoś tu nie mówi prawdy. Teoretycznie sprawę winni rozstrzygnąć eksperci. Ale tu znów pojawiają się głosy, że każdy jest „po czyjeś stronie”. Wierzę tym konserwatywnym. Ale to znów wiara, a nie wiedza.

Takich dylematów na co dzień mamy do rozstrzygnięcia coraz więcej. Teoretycznie obiektywne fakty musimy przyjmować na zasadzie autorytetu. (Tym bardziej warto sprawdzać, kogo obdarzamy zaufaniem.) Bo sami wszystkiego nie sprawdzimy. Tak to już chyba być musi  w wysoko rozwiniętej cywilizacji…

Ale we mnie, przyznam, czasem budzi się tęsknota, by jednak wsadzić rękę do ognia i na własnej skórze przekonać się, czy parzy…

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.