„Gazeta Wyborcza” poświęciła swoją czołówkę, i na dokładkę tekst w środku autorstwa znanego krytyka Tadeusza Sobolewskiego, petycji Reduty Dobrego Imienia.
Organizacja ta odniosła się do filmu „Ida”, początkowo prawie przeoczonego w Polsce, a dziś sławnego dzięki nominacji do Oscara. Reduta tłumaczy, że film odwołując się do zdarzeń historycznych, kompletnie pomija ich historyczny kontekst. Konkluzją jest wniosek o opatrzenie filmu informacją przypominającą, że w Polsce lat 1939-1945 Żydów zasadniczo mordowali Niemcy (ta historia dotyczy zabicia żydowskiej rodziny przez polskich chłopów, zresztą w niejasnych okolicznościach). Autorzy petycji chcą też przypomnienia, jakie ofiary ponieśli Polacy, którzy ludziom narodowości żydowskiej pomagali.
Takie informacje poprzedzają albo pojawiają się po wielu filmach – polskich i zachodnich. Czasem drażniąco podręcznikowe, są jednak uznawane za konieczne. Zakłada się, że nawet obywatele danego kraju mogą dobrze nie znać jego historii, i albo nie rozumieć opowieści, albo pojmować ją opatrznie. Tym bardziej dotyczy to odbioru dzieła filmowego przez obcokrajowców, często kompletnie nie mających pojęcia o co chodzi.
„Wyborcza” odpowiedziała artyleryjskim ogniem. Cytowany przez nią historyk Marcin Zaremba pouczył, że „nie każdy film musi być podręcznikiem historycznym”. Określił też argumenty autorów petycji jako „głupio nacjonalistyczne”. Z kolei Sobolewski już w tytule powiadomił nas, że mamy do czynienia z „mentalnością cenzorską”.
Nie wiem, które argumenty petycji są nacjonalistyczne. Organizatorów Reduty znam jako polskich patriotów, ale na pewno nie na modłę nacjonalistyczną. Nie wiem też, dlaczego dyskusja o filmie miałaby oznaczać powrót do cenzury, skoro nie proponuje się tu żadnych zakazów, raczej uzupełnienie istotnych luk w wiedzy wielu widzów.
Spór ustawia się tak: to osobista wypowiedź artysty, który ma prawo robić z tworzywem historycznym co mu się żywnie podoba. Równocześnie mieliśmy okazję czytać wypowiedzi reżysera Pawła Pawlikowskiego, cytowanego zresztą także po części przez „Wyborczą’, który apriori zapisał wszystkich krytyków jego filmu do ksenofobicznej połowy społeczeństwa, z którą on nie będzie w ogóle dyskutował. Zdumiewająca postawa jak na kogoś, kto próbuje nas podobno przekonać, także tym filmem, do uważnego wsłuchiwania się w cudze racje.
Ludziom mówiącym o „osobistym charakterze filmu”, i przywołującym fakt jego dobrego odbioru zagranicą, dedykuję prosty myślowy eksperyment. Wyobraźcie sobie, że kawałek waszego życia stał się tworzywem dojrzałego artystycznie dzieła, które zachwyciło ludzi, którzy nic o was nie wiedzą. Zarazem jednak dzieło to udziela fałszywych, a w każdym razie dających się fałszywie zinterpretować, informacji na temat waszej rodziny. A wiedza, że to o waszej rodzinie, jest powszechna, tak się pisze w gazetach. Czy rzeczywiście byłoby to wam obojętne? Sam mam z „Idą” kłopot. Widziałem ją, uznałem za dzieło dojrzałe artystyczne. Więcej, wbrew zacietrzewieńcom z drugiej strony mam poczucie, że taka historia mogła się jednostkowa zdarzyć. Nota bene nie podważają tego, gdy się w nią wczytać, autorzy petycji.
Nie wyczuwało się w tym filmie taniej sensacji, ani publicystycznej łopatologii choćby „Pokłosia”. Można było zakładać, że autor nie objaśnia, w realiach czyjej okupacji zginęli ci konkretni ludzie, bo zakładał, że to oczywiste, że wszyscy wiedzą. Tylko że to niestety nie jest oczywiste, już nawet dla wielu młodych Polaków będących na bakier z historią, co zaś mówić o cudzoziemcach. Film można odebrać nawet jako sugestię, że lata wojny były latami mordów na Żydach i grabieży żydowskich gospodarstw przez samych Polaków, w jakiejś przedziwnej politycznej próżni. Bo o kontekście faktycznie się nie mówi. W pierwszej chwili trochę się żachnąłem na samą petycję. Bardzo się boję, kiedy sztuka staje się od razu przedmiotem debat czysto ideologicznych. Ale potem pomyślałem sobie: idźmy dalej. Powiedziane jest, że jedna z głównych bohaterek, stalinowska prokurator, doprowadzała do skazywania „wrogów ludu”. I że była bezlitosna. Ale film nie udziela odpowiedzi, kim ci wrogowie ludu byli. Jedna scenka z sądu, zresztą już z lat 60., jest tak niejasna, że np. dla zagranicznego widza nie będzie stanowić żadnego tropu. A może tymi „wrogami” byli tacy ludzie, jak ci wojenni zabójcy, pazerni chłopi? Taki wniosek może z łatwością powstać. Czy reżyser może się zwolnić z brania tego pod uwagę? Odniosłem się do tych rozterek w swojej recenzji z „Idy” w cotygodniowym felietonie w tygodniku „wSieci”. Zacytuję fragment:
Od tego dylematu uciec niełatwo. Każda opowieść artysty jest indywidualna. Jeśli twórca ucieknie w „parytet”: zrównoważmy chłopa krzywdziciela dobrym chłopem, wpadnie w pułapkę. Obwiesi dzieło jak choinkę postaciami i wątkami, a niekoniecznie zagwarantuje autentyczność.
Ale na świecie, słabo znającym polskie okupacyjne realia rzecz zostanie odebrana najprościej. To wyprawa do kraju, w którym krwiożerczy, nawet jeśli zastraszeni (przez kogo?) chłopi zabijali ukrywających się Żydów, a stalinowscy prokuratorzy szukali na nich pomsty. Nawet jeśli parę kawałków układanki pasuje, całość była bardziej skomplikowana.
To swoista matnia. Ale nie dziwcie się tym, którzy takie obrazy odbierają naskórkowo: jako element wojny z polskością. Nawet gdy mamy do czynienia z obrazem subtelnym, kontekst, zgiełk dookoła, już taki nie jest”. I właśnie ten zgiełk tworzy dodatkowy argument. Gdyby Pawlikowski wszedł ze swoją osobistą wypowiedzią w czasy spokojne, możliwe, że obawy byłyby na wyrost. Ale po pięćdziesiątej debacie o wrodzonym antysemityzmie Polaków, który najmocniej uwidocznił się podobno podczas wojny, trudno się dziwić wyczuleniu, a czasem i przeczuleniu wielu Polaków.
Nie uważam „Idy” za film antypolski, co zapewne twardogłowi po naszej stronie uznają zapewne za dowód niewybaczalnej miękkości, a może i zdrady. Skądinąd autorzy petycji, choć używają tego pojęcia, piszą tylko, że może on odegrać taką rolę. Znowu ten kontekst. Nie uciekniemy od niego.
Uważam, że twórcę kontekst powinien obejść przynajmniej w minimalnym stopniu. I mam tu przykłady twórców z pewnością bliższych „Gazecie Wyborczej” niż Reducie Dobrego Imienia. Po co Roman Polański kazał dwóm bohaterom swojego pianisty „informować się” nawzajem, że za pomaganie Żydom grozi w Polsce kara śmierci. Przecież to nienaturalne, oni to wiedzieli, nie rozmawiali w taki sposób. Ano po to, że chciał przekazać odpowiednią informację widzom zachodnim. Jeśli będziecie się zżymać, że główny bohater dostaje niedostateczną pomoc od Polaków, pamiętajcie o tym kontekście. Dopiero wyposażeni w niego, możecie osądzać. Przecież jeden z aktorów grających w „Bękartach wojny” Tarantino narzekał, że podczas wojny Polacy nie zorganizowali w obronie Żydów strajku…. To autentyczna wypowiedź.
„Ida” obraz bardziej kameralny, byłaby trudniejszą przestrzenią dla takich kontekstowych objaśnień. I dlatego Reduta proponuje te napisy. Proste? Z pewnością, choć oczywiście każdy pozostanie tu przy swoim zdaniu, a reżyser nie chce wiedzieć, co sądzą o nim jego krytycy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/230800-petycja-w-sprawie-idy-to-ani-nacjonalizm-ani-powrot-do-cenzury-to-przypomnienie-ze-film-odwolujacy-sie-do-historii-zawsze-ma-kontekst