Polka ewakuowana z Donbasu: "Chcemy nisko się ukłonić naszemu ukochanemu krajowi". NASZ WYWIAD

youtube.pl: Walentyna Staruszko
youtube.pl: Walentyna Staruszko

Polacy z Donbasu są blisko, coraz bliżej. Na razie przebywają w hotelu lotniskowym w Charkowie, ale za nimi najtrudniejszy odcinek drogi - z terytorium Ukrainy okupowanej przez terrorystów rosyjskich.

CZYTAJ TAKŻE: Dworczyk o Polakach z Donbasu: „Większość z tych stu kilkudziesięciu osób chce w Polsce zostać na zawsze”

O przebiegu ewakuacji rozmawiamy z Walentyną Staruszko z Towarzystwa Kultury Polskiej Donbasu, która bierze udział w ewakuacji do kraju.

wPolityce.pl: Gdzie obecnie pani wraz z innymi Polakami przebywa?

Walentyna Staruszko: Jesteśmy z grupą ewakuowanych z Doniecka i Ługańska w hotelu w Charkowie.

Kiedy państwo dotrzecie do Polski?

Niestety nie wiemy tego. Ze względów bezpieczeństwa nas o tym nie informują.

Będziecie transportowani do Polski autobusami czy samolotem?

Tego też nie wiemy.

Proszę opowiedzieć jak przebiegała ewakuacja z terenów okupowanych przez rosyjskich terrorystów?

Na tych terenach, gdzie toczy się wojna zawsze jest ciężko. Jedni wydostawali się na własną rękę, inni prosili znajomych o zawiezienie samochodem. Niemal wszyscy jechali przez tzw. blok-posty, gdzie po wielokroć ludzi sprawdzali, co wiozą. Dotyczyło to głównie tych, którzy jechali z kierunku Ługańska, bo na drodze z Doniecka było spokojniej. Nie sprawdzano nas tu specjalnie, ale autobusy z Doniecka wyjechały z opóźnieniem ze względu na wzmożenie działań wojennych między Donieckiem a Wołnowachą. Gdy dostaliśmy się do Wołnowachy, to już wszystko było dobrze. Czekały tam na nas cztery duże autobusy z Charkowa. Miękkie, wygodne, ciepłe. Dostaliśmy prowiant na drogę. Nawet władze miejskie nas odprowadziły do autobusów, zapewnili ochronę. Droga do Charkowa była bardzo ciężka, ale z powodu dużego oblodzenia drogi. Było ślisko i mgła, więc kierowcy jechali bardzo wolno. Nie jechaliśmy głównymi drogami, lecz bocznymi, przez jakieś wioski, gdzie drogi były nie bardzo dobre. Zmęczyliśmy się wszyscy bardzo, ale w końcu przyjechaliśmy do miasta spokojnego, gdzie nareszcie nic nie wybucha.

Jak was traktowali prorosyjscy terroryści? Mówiła pani, że tych z Ługańska nękali kontrolami.

Były to wielokrotne rewizje, sprawdzanie bagażu, dokumentów, pytali itd. Robili trochę problemów.

Ile osób jest was teraz w hotelu?

Przepraszam, ale na to też nie mogę odpowiedzieć.

Kto się wami zajmuje w hotelu? Ukraińcy, czy Polacy?

Polacy. Zajmują się nami na najwyższym poziomie. Był tu u nas pan ambasador i są tu teraz przedstawiciele Ministerstwa Spraw Zagranicznych i konsulowie chyba z całej Ukrainy. Wszystko przebiega sprawnie, bardzo szybko i bardzo życzliwie. Mam nawet łzy w oczach, tak jesteśmy tu wszyscy Polsce wdzięczni. Chcemy nisko się ukłonić naszemu ukochanemu krajowi.

Czy wiecie już dokąd w Polsce zostaniecie zawiezieni? Wiecie już, gdzie będziecie tymczasowo zakwaterowani?

Nie wiemy tego. Ale nie zastanawiamy się nad tym szczególnie, bo jesteśmy szczęśliwi, że ten program ewakuacji udał się, że jedziemy do Polski i z przyjemnością zamieszkamy w każdym regionie kraju.

Gdy już przyjedziecie do Polski, to np. pani co by chciała tu robić? Kim pani jest z zawodu?

Jestem z zawodu nauczycielką, ale nie bierzmy mnie jako przykład, bo mam trochę inną sytuację. Większość tych, którzy jadą – nawet emeryci – marzą, aby pracować. Wśród wyjeżdżających są ludzie różnych zawodów. Jest reżyser filmowy, wykładowca uniwersytecki, lekarz dentysta, lekarz specjalista USG, kierowcy, budowlańcy. Są też cztery księgowe, ale bardzo lubiące szyć, bo nie wiedzą, czy będą pracować jako księgowe, czy będą robić coś innego. Jadą ludzie z chęciami pozostania w Polsce na zawsze, ale zrozumiałe jest, że nie wszystkim pewnie się uda i część rodzin wróci na Ukrainę, gdy skończy się ta okropna wojna. Jestem jednak pewna, że te rodziny, które będą chciały zostać w Polsce, przydadzą się narodowi polskiemu i Polsce.

Czyli zdajecie sobie państwo sprawę, że Polska to nie jest kraj „szklanych domów”?

(śmiech) Tak, zdajemy sobie z tego sprawę. Mogę powiedzieć w imieniu tych osób, które należą do Towarzystwa Kultury Polskiej w Donbasie. Oni już w większości bywali w Polsce i dobrze wiedzą, że Polska nie jest najbogatszym krajem. Doceniają jednak to, że w tak trudnej sytuacji Polska wyciągnęła do nas rękę z pomocą. Rozumiemy dobrze, że Polska ma dużo problemów i nie wyobrażamy sobie, że jedziemy do „szklanych domów”, ale nam wystarcza to, że jest tam pokój i można normalnie pracować.

Część osób zrezygnowała z ewakuacji z Donbasu. Dlaczego?

Najczęściej to z powodów rodzinnych. Gdy ktoś miał starych rodziców nie był psychologicznie w stanie wyjechać z kraju, w którym się urodził i spędził całe życie, to ci młodzi ludzie nie mogli ich zostawić.

Proszę powiedzieć coś o sobie? Skąd się pani wzięła w Donbasie?

Ja się tam urodziłam. W obwodzie donieckim. Moi przodkowie przyjechali tam z Podola w latach 30. XX wieku. Dziadek był nauczycielem i na Podolu nie mógł znaleźć pracy. Przyjechał do Donbasu „za chlebem”. Potem przyjechała za nim cała jego rodzina, moja babcie i jej troje dzieci.

Czyli przed wojną nie mieszkała pani rodzina na polskiej części Ukrainy, lecz w sowieckiej. Bo i Podole, jego znaczna część i Donbas, to były Sowiety.

Tak. To była sowiecka część Ukrainy. W Donbasie dziadek dostał pracę w szkole. Moja mama z jej bratem uczyła się w technikum. Została technologiem szkła i pracowała na hucie szklanej. Zmieniła potem zawód i została chemikiem. Pracowała w laboratorium w hucie, założyła laboratorium spektralne. Do dziś pamiętają mojego ojca, bo był znanym nauczycielem w Konstantynówce.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych