Łoś z Podlasia obnażył urzędniczą bezduszność ale też ludzką wrażliwość, czyli smutna historia z nutką nadziei

fot. TVN 24/facebook.com
fot. TVN 24/facebook.com

Myślałam, że to będzie historia z happy endem, Niestety dziś to nie jest już takie pewne. Ranny łoś z Podlasia, który przez cztery dni nie mógł doczekać się pomocy – nadal walczy o życie, I nie jest pewne, że tę walkę wygra.

Jak informuje jego opiekun rokowania medyczne nie są najlepsze i być może zwierzę trzeba będzie uśpić.

Całą historię z łosiem można czytać na kilka sposobów. Jako dowód na urzędniczą bezduszność, brak właściwych przepisów, samorządową spychologię. Okazuje, się że w kraju, w którym ochrona przyrody i troska o środowisko naturalne jest wpisana do Konstytucji – nie ma komu zająć się dzikim, rannym zwierzęciem. Bo burmistrz odsyła do starosty, starosta do burmistrza, a weterynarz uważa, że najlepiej nie robić nic. A w ogóle, to na taką pomoc nie ma pieniędzy…

Ale to również przykład ludzkiej determinacji i wrażliwości. Bo w końcu to zwykli, prości ludzie przez cztery dni opiekowali się chorym zwierzęciem, karmili, je i ogrzewali – równocześnie starając się zorganizować dla niego fachową pomoc. To prywatna osoba zdecydowała się pokryć koszty transportu nieszczęśnika do ośrodka rehabilitacyjnego.

Można też czytać tę historię jako dowód mocy sprawczej mediów. Bo dopiero nagłośnienie sprawy spowodowało zmianę stanowiska burmistrza Sokółki i jakie takie zaangażowanie się w sprawę. Czasem zawód dziennikarza naprawdę ma sens…

Swoją drogą zastanawia mnie, gdzie w tym czasie byli ci wszyscy Zieloni, Animalsi i inne organizacje, które mają tyle energii, by przykuwać się do kominów i urządzać ryzykowne happeningi na Morzu Północnym? Najwyraźniej sprawa łosia nie była wystarczająco „widowiskowa” i „światowa”. Nie dawała się podciągnąć pod walkę z globalnym ociepleniem, ani inne wątpliwe choć hojnie finansowane przez Zachód eko-idee… Najmniejszej troski o łosia nie wykazali też myśliwi, którzy tak chętnie stroją się w piórka strażników przyrody, gdy dochodzi do publicznych debat nad sensem myślistwa…

Na szczęście w Gliniszczach Wielkich znaleźli się ludzie, którym się chciało. Którzy nie zastanawiali się czy łoś leży na drodze powiatowej, czy w lesie prywatnym. Którzy nie uwierzyli w zapewnienia powiatowego lekarza weterynarii, że zwierz sam się „otrząśnie”, więc trzeba go zostawić własnemu losowi. Którzy przynieśli koc, owies, którzy usunęli drzewo, w które się zaklinował. Nie zrezygnowali, nie zostawili go na pastwę losu. A przecież, każdy miał swoje życie, pracę, rodzinę. A to tylko ranne zwierzę. Takie jakich dziesiątki ginie na polskich drogach.

Łosie niestety są częstymi ofiarami wypadków drogowych. Przy zderzeniu z samochodem nie mają szans. Ciężki korpus na wysokich nogach po podcięciu przez jadący z dużą szybkością pojazd, wpada przez przednią szybę do wnętrza auta. Zwierzę ginie na miejscu lub wyniku odniesionych obrażeń. W takich wypadkach często poszkodowani są też kierowcy. Stąd wśród nich właśnie łosie mają wielu wrogów. (Warto jednak pamiętać, oskarżając je o „sprawstwo”, że to nie tyle łosie wychodzą na nasze drogi, ile te drogi wchodzą do ich lasów, przecinając naturalne zwierzęce dukty. Noga zdjęta z gazu naprawdę jest najlepszą gwarancją bezpieczeństwa…).

Tu filmik, gdzie wszystko skończyło się szczęśliwie:

W dodatku „antyłosiową atmosferę chętnie podsycają myśliwi, którzy od lat zabiegają o zniesienie moratorium na odstrzał. Charakterystyczna była tu wypowiedź Stanisława Żelichowskiego z PSL, który zapytany w sejmie o sprawę podlaskiego łosia stwierdził, że nie wolno robić z łosia świętej krowy, że łosi jest za dużo i że trzeba do nich strzelać… Czy muszę dodawać, że poseł Żelichowski jest myśliwym? W tym roku ministerstwo środowiska chciało wydać decyzję o zniesieniu obowiązującego od 2001 r. zakazu polowania na łosia, argumentując, że populacja tego gatunku w Polsce jest już nadmiernie liczna. Wedle szacunków ministerstwa łosi jest ponad 13 tys. Pierwotnie mówiono nawet o 16-tu. (Dla porównania - jeleni jest ponad 200 tys., dzików prawie 300 tys., a saren koło miliona. Dlatego mówienie o przeroście łosiowej populacji jest co najmniej dziwne.)   Dodatkowego smaczku sprawie nadał fakt, że jak ujawniła prasa - odpowiedzialny za przygotowywanie rozporządzenia o odstrzale urzędnik -prywatnie był myśliwym. Tak czy owak planowano, by zezwolić polować na łosie we wschodniej Polsce (po prawej stronie Wisły).Jednak w trakcie konsultacji społecznych przyrodnicy zakwestionowali przedstawione przez MŚ dane. Dowiedli, że obliczenia, co do stanu liczebności zwierząt zostały przeprowadzone nierzetelnie, że podczas inwentaryzacji wielokrotnie liczono te same osobniki. W dodatku liczyli je najczęściej myśliwi – żywo zainteresowani zgodą na odstrzał, a więc i zawyżaniem danych. Ostatecznie decyzja tej w sprawie została zawieszona do marca przyszłego roku, do kiedy łosie mają być ponownie policzone.

Wzrost znaczenia PSL-u na scenie politycznej każe jednak martwić się o ich los. Choć właśnie te zwierzęta powinny być naszą dumą narodową. Podobnie jak żubry. Dziś właśnie Polska jest ich ostoją. Bo w Europie Zachodniej już nie występują. Nie są agresywne, a brak naturalnych wrogów (odkąd z polskich lasów zniknęły wilki) sprawia, że przestały być płochliwe. Spotkania  z nimi utrudnia fakt, że w naturalnym środowisku preferują tereny podmokłe, po których dzięki specjalnej budowie racic poruszają się bardzo swobodnie. Świetnie też pływają.

Ale też coraz częściej pojawiają się na obrzeżach miast. A  w parkach narodowych – spotkanie  z łosiem w cztery oczy nie należy do rzadkości. W Biebrzańskim Parku Narodowym do dzikiego zwierzęcia można podejść nawet na kilkanaście metrów.

Tym bardziej- jak podkreślają obrońcy łosi – zezwolenie na odstrzał byłoby nieetyczne. Zwierzęta oswojone z obecnością człowieka – często opuszczają granice parków. Wykorzystywanie ich ufności przez myśliwych byłoby po prostu barbarzyństwem… (Taki los spotkał niestety niedawno jelenia z Rusinowej Polany).

Do dyskusji o przyszłości polskich łosi zapewne wrócimy niebawem. Oby los tego z Podlasia przysporzył sympatii całemu gatunkowi.

Być może dla tego nieszczęśnika z Podlasia pomoc przyszła za późno. Być może zwierzęcia nie da się uratować. Ale przynajmniej nie będzie umierać z głodu i zimna. A to, że ludziom chciało się o niego zawalczyć – przywraca mi wiarę mój własny gatunek. I za to wam - mieszkańcy Gliniszcz Wielkich – serdecznie dziękuję!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych