Wybory nie mogą być powtórzone, podważone, zdelegalizowane. Dlaczego? Bo trzeba przyjmować to, co jest, niezależnie od tego, jak to coś zostało osiągnięte. A jeśli były kanty, oszustwa, zawał systemu informatycznego czy wprowadzanie wyborców w błąd, to trudno. Jeśli wybory się odbyły, to niezależnie od ich przebiegu, trzeba to akceptować.
Taką wykładnię usłyszeliśmy od prezydenta Bronisława Komorowskiego, marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, szefa MSZ Grzegorza Schetyny i wielu polityków PO oraz PSL. Można ewentualnie pójść do sądu. Tyle że sądom w III RP nigdy nieprawidłowości w wyborach nie przeszkadzały, więc dlaczego miałyby teraz robić na sędziach jakiekolwiek wrażenie. Nawet gdy ich skala wydaje się zastraszająca.
Stanowisko zaprezentowane przez prezydenta i innych rządzących polityków jest bardzo niebezpieczne na przyszłość. Tym niebezpieczniejsze, że dla sądów nawet grube nieprawidłowości w każdym obwodzie głosowania nie wydają się problemem. Niby sędziowie są niezawiśli, ale jakoś tak się składa, że jeśli pojawia się sygnał czy wykładnia od prezydenta bądź premiera, że trzeba uznać wybory za ważne, to tak właśnie się dzieje. Mimo istnienia sądowej drogi kwestionowania wyborów, jest to więc narzędzie fasadowe i pozorne. A to dlatego, że wszyscy wiedzą, na której półce stoją konfitury i dlaczego nie warto się wyrywać z prawdziwą niezawisłością. Sąd sądem, a żyć trzeba.
Od co najmniej kilku lat narasta liczba nieprawidłowości przy wyborach, ale ich liczba i ciężar gatunkowy w żaden sposób nie wpływają na ważność wyników, nawet w lokalnej skali. Wygląda to tak, jakby systematycznie i całkiem świadomie przesuwano granicę tolerowania nieprawidłowości czy wręcz jawnych przekrętów. Przy każdych wyborach mamy oburzenie i protesty, które szybko są kanalizowane. Bo przecież wybory to takie święto demokracji, że nie można tego święta niczym zakłócać, a przede wszystkim kwestionowaniem uczciwości głosowania.
Co by świat powiedział na to, że w Polsce dochodzi do wyborczych oszustw, a jeszcze Państwowa Komisja Wyborcza i sądy by to przyznawały? Przecież wyszlibyśmy na jakąś Białoruś czy inne Naddniestrze. Lepiej zatem stłuc termometr, niż przyznawać, że mamy gorączkę.
Systematycznie mamy do czynienia ze znieczulaniem społeczeństwa na wyborcze przekręty i z oswajaniem ludzi z nimi. Wszystko to prowadzi do rozzuchwalania tych, którzy oszukują i zachęca ich do jeszcze większych oszustw. Bo skoro udało się raz, dwa czy trzy, to tym bardziej uda się po raz czwarty i piąty. Rozzuchwala to także aktualnie rządzących i rodzi pokusę, żeby poprawiać wyniki oszustwami, skoro nic za to nie grozi. A w konsekwencji może zachęcić kogoś do fałszerstwa czy oszustwa na wielką skalę. Wzorcowego oszustwa dopuścili się komuniści podczas i po referendum z 30 czerwca 1946 r., kiedy to bezczelnie i w bezprecedensowy sposób sfałszowali wyniki. A potem już dowolnie mogli „poprawiać” każde wybory, bo stała za nimi siła, a przeciętni ludzi uznali, że nic na to nie można poradzić.
Oczywiście w Polsce AD 2014 nie ma takich możliwości, jakie mieli komuniści w 1946 r. i później. Jednak bardzo niebezpiecznie zbliżamy się do takiego stanu, w którym nieprawidłowości wyborcze poruszają zdecydowaną mniejszość i tę bierze się na przeczekanie, zaś większość jest albo coraz obojętniejsza na przekręty, albo uważa, że i tak nie ma sposobu, żeby temu zapobiec.
Tworzy się więc klimat do naprawdę wielkich fałszerstw wyborczych., A jeśli jest klimat i są możliwości, to zwykle jest tylko kwestią czasu, kiedy ktoś skorzysta z okazji. A jak skorzysta raz, to mu to wejdzie w krew, jak w Rosji czy na Białorusi. I nie będzie innego wyjścia, jak polska wersja „demokracji” Łukaszenki albo Putina. Podczas najnowszych wyborów samorządowych skala patologii była ogromna, a tymczasem słyszymy od prezydenta, marszałka Senatu czy szefa MSZ, że nie ma sprawy, nic się nie stało. Zaakceptujmy to co jest, morda w kubeł i do roboty.
Po co jątrzyć? I to samo usłyszymy zapewne, gdy przekręty będą już tak wielkie, że znikną wszelkie pozory demokracji. A wtedy „morda w kubeł” i „ruki po szwam” nie będą już tylko opcją, ale oficjalnym nakazem. Bo do tego właśnie prowadzi zobojętnianie ludzi na oszustwa i przesuwanie granicy tolerancji dla kantów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/222882-obojetnosc-na-wyborcze-kanty-doprowadzi-do-oszustwa-na-miare-tego-w-1946-roku