Białoruskie standardy obrońców policji

fot: PAP/Rafał Guz
fot: PAP/Rafał Guz

Dziś mogę mieć satysfakcję, choć jest to satysfakcja gorzka: od początku wersja wydarzeń, przedstawiana przez Przemysława Wiplera brzmiała dla mnie wiarygodniej niż wersja policji i od początku pisałem, że zachowanie Komendy Stołecznej niepokojąco wpisuje się w schemat tych wszystkich wydarzeń, gdy to policja popełniła błąd, ale zamiast się do tego przyznać, kierowała oskarżenia przeciwko pokrzywdzonym. Zaprezentowane nagranie potwierdza moje tezy.

Tłumaczenia policji i prokuratury są kuriozalne. Przedstawiciele tych instytucji mówią, że opublikowane filmy to tylko montaż z o wiele obszerniejszego, kilkugodzinnego materiału. Lecz co te kilka godzin miałoby zmienić, skoro kluczowe momenty widzimy na pokazanych nagraniach? A jeśli naprawdę tak wiele to zmienia, niech prokuratura owe godziny nagrań lub chociaż najważniejsze z nich fragmenty upubliczni.

W całej sprawie dziś najbardziej niepokojących jest kilka wątków.

Po pierwsze – nie ma wątpliwości, że stroną agresywną była policja, która w dodatku wykazała się dramatycznym brakiem profesjonalizmu. I to jest niestety w polskiej policji standard: brak wyszkolenia i umiejętności radzenia sobie w kryzysowych okolicznościach jest maskowany nadmierną siłą i brutalnością. W tym wypadku ta brutalność jest wręcz szokująca. Ludzie, którzy nie są w stanie skutecznie, a zarazem bez szkód i użycia nadmiernej siły obezwładnić jednego podchmielonego człowieka, nie nadają się do policji i powinni z niej błyskawicznie wylecieć. Są zagrożeniem dla obywateli, tak jak policjantka z nagrania, która młóci leżącego posła pałką jak cepem. (Tu pojawia się zresztą dodatkowe pytanie o zasadność równościowej polityki w policji, która każe wysyłać w patrolach prewencji na ulice kobiety, z zasady słabsze, a więc nadrabiające, jak widać, brutalnością i chętniej sięgające po środki przymusu.)

Inna sprawa, że to zapewne nie do końca wina funkcjonariuszy. Oni przeszli przez taki, a nie inny system szkoleń, który zrobił z nich tępych krawężników zamiast przedstawicieli służby, która ma budzić zaufanie, pomagać i chronić.

Obrońcy działań policji próbują dzisiaj sięgać lewą ręką za prawe ucho. „Gazeta Wyborcza” w swoich omówieniach nagrań co chwila wspomina, że nie ma na nich głosu. Tylko że to nie ma żadnego znaczenia. Gdyby nawet Wipler wyzywał policjantów od ch… i k…, nie uzasadnia to ich zachowania.

Po drugie – przez całe miesiące opinia publiczna była, mówiąc wprost, brutalnie okłamywana przez przedstawicieli władzy, od ministra spraw wewnętrznych począwszy, poprzez przedstawicieli prokuratury i komendy głównej, na komendzie stołecznej skończywszy. W sprawie, dotyczącej osoby publicznej, byliśmy karmieni ordynarnym fałszem. I to także nie jest niestety zaskakujące. Jak to szło? „Kłamaliśmy w dzień, kłamaliśmy w nocy…”.

Po trzecie – i to martwi mnie szczególnie – widzę wiele osób, które, zapewne kierując się typową dla obecnego czasu logiką partyjnych sympatii, gotowe są usprawiedliwiać działanie policji. Zgodnie z ich logiką, Wipler nie powinien pałętać się po pijaku nocą po Mazowieckiej, a skoro się pętał – cóż, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.

Tyle że to dwie różne sprawy bez związku ze sobą, a przedmiotem analizy nie jest teraz moralność czy klasa Przemysława Wiplera, ale zachowanie policji. Jeśli obrońcy władzy uważają, że za siedzenie po pijaku na murku w centrum miasta lub nawet za wtrącenie się w policyjną interwencję należy się literalne skatowanie przez nieudolnych policjantów, to witamy na Białorusi. Bo to są właśnie białoruskie standardy.

Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę YouTube „interwencja policji”, żeby znaleźć masę filmów nagranych przez postronnych obserwatorów w trakcie policyjnych interwencji, często pozostawiających wiele do życzenia. Czy nagrywających, którzy często wdają się z policjantami w spór, też należałoby prześwięcić pałą?

Trzeba to jasno powtórzyć: żadne zachowanie, poza może gwałtowną i zagrażającą życiu funkcjonariuszy agresją, nie uzasadniałoby tego, co widzimy na nagraniach. Przy czym obrońcy policji, w amoku partyjnych emocji (Wipler zły, PO dobra, a skoro ona dobra, to i policja pod PO dobra), nie pojmują, że problem nie polega na tym, że policja pod rządami PO pobiła Wiplera, który jest z opozycji, więc można się cieszyć. Problem polega na tym, że policja (w ogóle) pobiła brutalnie obywatela – posła czy nie, z tej czy innej partii – nieważne. Obywatela, który, owszem, wmieszał się w policyjne działania, ale w żadnym wypadku nie tak, żeby uzasadniało to brutalną akcję funkcjonariuszy. A skoro policjanci tak zachowali się wobec posła na Sejm RP, to jak mogą się zachować wobec zwykłego człowieka, który nie ma w kieszeni poselskiej legitymacji? To naprawdę może spotkać każdego z nas, niezależnie od barw partyjnych. No, może poza politykami z partii władzy, ale i tego nie byłbym do końca pewien.

Jeden z komentujących nagrania na FB napisał: „To nie żadna policja. To milicja”. Przykre, ale faktycznie – działania funkcjonariuszy bardziej przypominają zachowania ZOMO niż postępowanie stróżów porządku, posługujących się mottem „Protect & Serve” (znamienne, że to motto można spotkać na radiowozach w wielu krajach, nawet w sąsiednich Czechach, ale nie w Polsce).

Najgorsze, że im więcej takich historii (a nie mam wątpliwości, że sprawa Wiplera to jedynie czubek góry lodowej), tym bardziej zdemoralizowana jest policja. Rozumiał to doskonale w latach 90. William Bratton, gdy obejmował komendę nad NYPD. Problemem wówczas było nie tylko to, że Nowy Jork nie był bezpieczny, ale także to, że nowojorska policja była skorumpowana i przywykła do nadużywania siły. Hasło „zero tolerance” nie dotyczyło, wbrew powszechnemu mniemaniu, jedynie wykroczeń i przestępców, lecz również policjantów. Bratton jasno zapowiedział, że nie będzie tolerował w szeregach NYPD ludzi popełniających przestępstwa albo podważających zaufanie do policji.

W szeregach polskiej policji takie zachowania nie tylko nie są zwalczane, ale wręcz podlegają ochronie ze strony najważniejszych ludzi w kraju. Jakie wnioski mają z tego wyciągnąć młodzi funkcjonariusze, którzy być może wstąpili do służby kierowani autentyczną chęcią niesienia pomocy innym? Uczą się, że z pijanym, napastliwym, z „awanturującym się”, a może i ze spokojnym, który jest zbyt dociekliwy, mogą zrobić wszystko, wbrew procedurom i regulaminowi i włos im nie spadnie z głowy. To, co po sprawie Wiplera uczynili Sienkiewicz, Działoszyński i inni, jest po prostu wdeptywaniem w glebę policyjnej etyki i marnowaniem zapału tych – pewnie nielicznych – którzy poszli do służby ze szczerymi i szlachetnymi zamiarami.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.