"Pielgrzymka" po szpitalach ze złamanym palcem. Nikt nie chciał pomóc!

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

U rąk mamy ich dziesięć. Ale złamanie jednego z nich powoduje nie lada cierpienie i jak się okazuje ogromny problem…dla służby zdrowia. Mieszkaniec Poznania przez trzy dni wędrował od szpitala do szpitala zanim uzyskał pomoc.

W poniedziałek pan Marcin przewrócił się na schodach i złamał palec. Jadąc do byłego szpitala wojskowego przy ul. Grunwaldzkiej był przekonany, że szybko zajmą się nim specjaliści. Jednak srodze się zawiódł.

Od godziny 13 od 20 czekałem na jakąkolwiek reakcję personelu. Kiedy pytałem, czy zostanę przyjęty, odpowiadali mi, że… mam czekać

— opowiada w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim”.

W końcu usłyszał od lekarza, że nie powinien tu trafić, ale pomimo tego zostanie przyjęty.

Stwierdził, że powinienem udać się do Szpitala Wojewódzkiej przy ul. Lutyckiej, bo tam jest mój „rejon”

— mówi pan Marcin.

W szpitalu wykonano mu prześwietlenie i założono szynę. Lekarz stwierdził, że konieczna jest operacja, ale pan Marcin musi udać się do specjalistów ze szpitala przy Lutyckiej. Mężczyzna był załamany. Ręka była spuchnięta i obolała, a on po wielogodzinnym oczekiwaniu wciąż nie otrzymał wystarczającej pomocy.

Następnego dnia udał się do szpitala na Lutycką. Na przyjęcie czekał wprawdzie „tylko” dwie godziny, ale cóż z tego, skoro usłyszał:

Szpital wojskowy zaczął leczenie, to niech je dokończy.

Pan Marcin wrócił więc na ulicę Grunwaldzką. Tam przyjął go inny lekarz, który powiedział mu, że pomoc otrzyma w pobliskiej przychodni, ale do tego potrzebne jest skierowanie od lekarza rodzinnego.

Gdy wreszcie udało mu się je zdobyć, było już za późno, żeby pojechać do poradni, toteż sprawę złamanego palca znów musiał przełożyć na następny dzień.

Dokładnie po 44 godzinach od zgłoszenia się na izbie przyjęć w szpitalu przy Grunwaldzkiej i przebyciu ponad 47 kilometrów komunikacją miejską, pacjentem zajął się lekarz. Konieczne było nastawianie palca

— relacjonuje gloswielkopolski.pl.

Jak sprawę komentują przedstawiciele szpitali?

Pacjent w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego ma prawo zgłosić się do każdego szpitala, szczególnie takiego, który ma w swojej strukturze SOR lub Izbę Przyjęć

— tłumaczy Alina Łukasik, ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego przy Lutyckiej w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim”. Nie chce komentować sprawy pana Marcina.

Z kolei Wojciech Ratajczak, zastępca kierownika oddziału ortopedii i traumatologii narządu ruchu, który przyjął pacjenta we wtorek, wątpi, czy któryś z lekarzy kazał pacjentowi udać się na Lutycką.

Być może pojawiła się jedynie grzeczna sugestia

— przypuszcza Ratajczak zastrzegając jednak, że tego rodzaju sytuacje nie powinny się zdarzać.

Wskazuje też na ogromną presję wiążącą się z pracą w szpitalu.

Dziennie lekarz musi przyjąć ponad 30 pacjentów, a poza tym wykonuje zabiegi i operacje

— wyjaśnia.

Odnosząc się do perypetii pacjenta ze złamanym palcem Ratajczak uważa, że zrobił wszystko, co w tej sytuacji było możliwe, tzn. poinformował go o możliwości zdobycia skierowania na leczenie.

Wniosek? Lepiej nie chorować. Po co sprawiać lekarzom niepotrzebne problemy?

bzm/gloswielkopolski.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.