Dziś przez Warszawę – jak w każdy ostatni piątek miesiąca – przejedzie Masa Krytyczna. Rowerzyści pojadą mimo apeli – w tym kandydata na prezydenta miasta Przemysława Wiplera – aby ten jeden raz się od swojej demonstracji powstrzymali, bo przecież w to popołudnie mnóstwo osób będzie chciało się ze stolicy wydostać, ruszając do rodzinnych miejscowości, aby być tam podczas Wszystkich Świętych i Zaduszek.
Upór ludzi z Masy Krytycznej mnie nie dziwi. Nie chodzi tu bowiem o żadne „zwrócenie uwagi na problemy rowerzystów”. To można robić na wiele innych sposobów, a skuteczność Masy Krytycznej w piętnowaniu skądinąd faktycznych rowerowych absurdów w mieście jest, mówiąc delikatnie, znikoma. Chodzi więc wyłącznie – co miesiąc – o maksymalne utrudnienie życia innym użytkownikom dróg. A że dziś nadarza się wyjątkowa po temu okazja, dziwne byłoby, gdyby rowerowi terroryści jej nie wykorzystali.
Dlaczego warto o tym pisać? Bo zbiega się tu kilka ciekawych zjawisk.
Po pierwsze – roszczeniowa postawa rowerzystów jest skutkiem nachalnej lewicowej w duchu propagandy, której odcień wielkomiejski reprezentuje właśnie nie tyle promocja samego pedałowania, co agresywne przeciwstawianie „dobrych” rowerzystów „złym” kierowcom. W lewicowej wizji kierowcy prywatnych samochodów, którzy pchają się nimi do centrów miast, to prymitywy nie rozumiejące dziejowej konieczności przerzucenia się na transport zbiorowy, a jeszcze lepiej na bicykle. Ta wizja jest często całkowicie oderwana od rzeczywistości. Nie uwzględnia ani specyfiki naszego klimatu, ani stanu sieci publicznego transportu, ani życiowych konieczności. Temu ostatniemu trudno się dziwić, bo adresaci takiej retoryki (a także w większości uczestnicy Masy Krytycznej) to ludzie nieobarczeni obowiązkami rodzinnymi, którzy nie muszą w jednym rzucie odwieźć dziecka do szkoły, dojechać do pracy, po pracy zrobić rodzinnych zakupów, odebrać dziecka i dojechać do domu. Mogą sobie na swoim ostrym kółku dojechać do kawiarni, tam przesiedzieć pół dnia, pracując na obowiązkowa na MacBooku, a potem popedałować na wieczorną imprezę.
W dziedzinie szczucia rowerzystów na kierowców ogromne zasługi ma „Gazeta Wyborcza”, która od lat w wyjątkowo agresywny sposób odnosi się do potrzeb zmotoryzowanych, widząc w ich zachowaniu przyczynę wszelkiego zła.
Po drugie – roszczeniową i agresywną postawę rowerzystów wspiera absurdalny dogmat, zgodnie z którym „miasto jest dla ludzi, nie dla samochodów”. Dogmat absurdalny, ponieważ samochód nie jest autonomicznym organizmem – jest środkiem przemieszczania się, z którego także korzystają ludzie. Zasada ta powinna więc raczej brzmieć: „Chcemy miasta, w którym posiadacze samochodów będą dyskryminowani”. Do tego bowiem sprowadzają się postulaty rozlicznych utrudnień i ograniczeń, znów – nie przypadkiem – szczególnie mocno promowanych właśnie przez „Gazetę Wyborczą”.
Po trzecie – za sprawą wspomnianych działań część rowerzystów nabrała poczucia, że mają status świętych krów. Owszem, jako rowerzysta sam doświadczałem nieprzyjemnych sytuacji, związanych zwłaszcza z fatalnym nawykiem wyprzedzania rowerzystów na styk. Z drugiej jednak strony jako kierowca wielokrotnie obserwowałem chamskie zachowanie rowerzystów, którzy jechali w godzinach szczytu jezdnią, mając do dyspozycji ścieżkę rowerową lub ustawiali się na skrzyżowaniu (pozbawionym śluzy rowerowej) przed autami, uniemożliwiając dynamiczne ruszenie spod świateł.
Po czwarte – presja „nowoczesności”, całkowicie niedostosowanej do naszych realnych warunków, wymusiła wprowadzenie rozwiązań bardzo niebezpiecznych i dla rowerzystów, i dla kierowców. Takim rozwiązaniem są np. kontrapasy, poprowadzone na najwęższych ulicach śródmieścia Warszawy, gdzie cały czas odbywają się manewry związane z parkowaniem samochodów, albo zasada bezwzględnego ustępowania pierwszeństwa rowerowi, jadącemu prosto przez skrzyżowanie przy prawej krawędzi jezdni przez samochód, skręcający w prawo. Zwłaszcza ta ostatnia reguła jest wyjątkowo głupia i niebezpieczna. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że żaden rozsądny rowerzysta nie będzie z niej korzystał na siłę. Niestety, rowerowi terroryści lubują się właśnie w bezwzględnym egzekwowaniu jak najgłupszych i najbardziej nieżyciowych rozwiązań, choćby nie było to w ogóle potrzebne i nic im nie dawało.
Wśród kierowców jest wielu rowerzystów. Oni także zdają sobie sprawę z tego, w jak idiotyczny często sposób skonstruowana jest w polskich miastach infrastruktura rowerowa. W Warszawie na przykład da się dojechać z Ursynowa ścieżkami rowerowymi i ulicami o ograniczonym ruchu na Stare Miasto – z wyjątkiem bardzo ruchliwego odcinka od Placu Trzech Krzyży do ronda de Gaulle’a, gdzie z jakiegoś tajemniczego powodu ścieżki rowerowej przez lata nie dało się zbudować. Jeśli tam na jezdni pojawiają się rowerzyści, to po prostu dlatego, że nie mają którędy jechać.
Po obu stronach sztucznie stworzonej barykady są ludzie rozsądni. Każdy rozsądny kierowca wie, że absurdalny jest przepis (zresztą powszechnie łamany), zabraniający przejeżdżania na rowerze przez przejścia dla pieszych i każdy rozsądny kierowca przepuszcza jadącego po przejściu rowerzystę. Każdy rozsądny rowerzysta z kolei wie, że kierowca skręcający w prawo może mieć problem z zauważeniem jadącego z tyłu na wprost rowerzysty i dlatego warto przed skrzyżowaniem przyhamować i upewnić się, że skręcający kierowcy zauważyli rower. Żeby było bezpieczniej i lepiej wystarczy trochę zdrowego rozsądku i wzajemnego szacunku.
Ale Masa Krytyczna nie propaguje takiej postawy. Masa Krytyczna jest organizowana co miesiąc w taki sposób, żeby jak najbardziej uprzykrzyć życie ludziom, którzy chcą po prostu korzystać z dostępnych dla nich ulic. Jak ktoś słusznie zauważył na Twitterze – dla rozsądnych rowerzystów Masa Krytyczna jest tym, czym dla spokojnych homoseksualistów rozmaite agresywne ruchy walki o „tolerancję” i „równouprawnienie”: przynosi więcej szkody niż pożytku, budując negatywne emocje i utrwalając atmosferę konfrontacji.
Dzisiejszy przejazd trudno traktować inaczej niż jako wyjątkowo chamskie pokazanie wszystkim gestu Kozakiewicza. Że zaraz Wszystkich Świętych? Że wyjątkowo newralgiczny moment? Że korki będą i bez Masy? Nieważne, święte krowy na rowerach muszą pokazać, kto tu rządzi. Oczywiście urząd miasta mógłby spokojnie odmówić zgody na przejazd, uzasadniając to powstałymi akurat dziś zagrożeniami, ale do tego trzeba by mieć jaja. A te warszawski ratusz ma tylko wtedy, gdy trzeba posprzątać znicze z Krakowskiego Przedmieścia.
Jednym z haseł Przemysława Wiplera jako kandydata na prezydenta miasta było „Dość dyskryminacji kierowców”. Muszę przyznać, że to hasło przemawia do mnie jak mało które.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/220324-miasto-znow-zakorkuja-rowerowi-terrorysci