Urzędniczy absurd: Straciła świadczenie, bo zachorowała na raka

Fot.zdjęcie ilustracyjne freeimages.com
Fot.zdjęcie ilustracyjne freeimages.com

Samotnej matce odebrano świadczenie pielęgnacyjne na niepełnosprawnego syna, bo sama ciężko zachorowała. To zbyt okrutne, żeby mogło być prawdą? Niestety nie w naszej urzędniczej rzeczywistości.

Zostaliśmy potraktowani bardzo brutalne, bo praktycznie z dnia na dzień zostaliśmy bez środków do życia

— skarży się pani Beata, której historię opisuje trójmiejska „Gazeta Wyborcza”.

Kobieta samotnie wychowuje chorego na autyzm syna Bartka. Dwa lata temu dowiedziała się, że ma raka piersi. Dostała orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności i … straciła świadczenie pielęgnacyjne na syna (700 zł). Swoją decyzję Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Gdańsku uzasadnia tym, że według przepisów osoba niepełnosprawna nie jest w stanie zajmować się drugą osobą niepełnosprawną. W ten sposób pani Beata i jej syn stracili swoje główne źródło dochodu.

Poczułam się tak, jakby ktoś nas ukarał za to, że zachorowałam na raka. Znalazłam się w potrzasku. Z jednej strony nie mogę podjąć pracy, bo jestem chora i Bartek potrzebuje opieki 24 godziny na dobę. Z drugiej jednak nie mamy z czego żyć. Przepisy mówią, że niepełnosprawny nie jest w stanie zajmować się drugą osobą niepełnosprawną, to co w takim razie z moim synem, kto się ma nim zająć? Nie rozumiem takiego prawa, które nie pozwala matkom niepełnosprawnych dzieci zachorować. Czy mam się podpalić, żeby zwrócić uwagę, jak absurdalny jest ten przepis?

— skarży się matka w rozmowie z „GW”.

Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Gdańsku, do którego się odwołała, zwleka z odpowiedzią.

A sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Kobieta musi utrzymać siebie i syna niecałe 500 zł, które otrzymuje w postaci zasiłków pielęgnacyjnych i zasiłku stałego. To, że udało im się do tej pory przeżyć, zawdzięczają pomocy życzliwych ludzi i rodziny.

Rozumiemy trudną sytuację pani Beaty, ale zgodnie z obowiązującym prawem nie mogliśmy przyznać jej świadczenia pielęgnacyjnego

— tłumaczy cytowany przez „GW” Arkadiusz Kulewicz, rzecznik MOPR.

Twierdzi, że przyjętą przez nich interpretację przepisów poparło w podobnej sprawie poparło Samorządowe Kolegium Odwoławcze.

Z uwagi na trudną sytuację niewątpliwie pani Beata i jej syn potrzebują pomocy. Ale świadczenie pielęgnacyjne należy postrzegać jako pewną rekompensatę dla ludzi aktywnych zawodowo, którzy z uwagi na konieczność zapewnienia opieki najbliższym są zmuszone zrezygnować z pracy albo nie są w stanie podjąć zatrudnienia

— wyjaśnia.

Osoba, która ma orzeczony znaczny stopień niepełnosprawności, nie tylko nie jest w stanie pracować zawodowo, ale sama wymaga opieki. Dlatego pomagamy takim osobom, np. przyznając usługi opiekuńcze

— dodaje Kulewicz.

Sprawą pani Beaty zajmiemy się w listopadzie

— obiecuje Dorota Jurewicz, prezes Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Gdańsku.

Długi okres oczekiwania na decyzję kolegium tłumaczy dużą liczbą spraw i zbyt małą liczbą pracowników. Przyznaje też, że prośba o przyspieszenie rozpatrzenia sprawy pani Beaty została odrzucona, ponieważ „taki tryb stosowany jest w naprawdę nadzwyczajnie wyjątkowych sytuacjach, związanych np. z zagrożeniem życia”.

Kto jest winny? Pewnie bezsensowne przepisy, czyli tak naprawdę nikt. Cierpią - jak zwykle w takich przypadkach - konkretni ludzie.

bzm/trojmiasto.gazeta.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.