Zatrzymanie szpiegów wygląda na uszytą naprędce operację propagandową

fot. PAP/Leszek Szymański
fot. PAP/Leszek Szymański

Kiedy generałowie Marek Dukaczewski (ostatni szef WSI) i Gromosław Czempiński (jeden z szefów UOP) zgodnie mówią, jakim to wielkim sukcesem było zatrzymanie dwóch szpiegów rosyjskiego GRU, natychmiast włącza się alarm.

Bo obaj panowie znani są głównie z opowiadania bajek. Dukaczewski o geniuszach z PRL-owskich wojskowych służb (takich jak płk Aleksander Makowski), którzy sami byli w stanie schwytać każdego bandytę i terrorystę oraz wygrać każdą wojnę. Czempiński o wywiadzie PRL, który nie miał ponoć nic wspólnego z SB, choć był jego częścią oraz o asach wywiadu PRL, którym Amerykanie, Brytyjczycy bądź Izraelczycy mogliby czyścić buty. Jeśli zatem Dukaczewski i Czempiński coś stanowczo twierdza, to wszystko zapewne wygląda odwrotnie.

Bardzo ostrożnie trzeba też słuchać członków sejmowej komisji ds. służb (przynajmniej Stanisława Wziątka z SLD czy byłego gwardzisty Janusza Palikota -Artura Dębskiego), którzy komentują swoje spotkania z szefami służb. Wielokrotnie członkowie komisji (nie wszyscy, ale większość) dowodzili, że szefowie służb mogą im wcisnąć każdy kit (np. w sprawie rzekomego terrorysty Brunona Kwietnia), a posłowie potem z wypiekami na twarzy te legendy przekazują dalej. Po prostu ludzie służb są zaprawieni w „legendowaniu”, czyli dezinformacji i opowiadaniu bajek. A posłowie nie mają żadnych narzędzi, żeby te opowieści zweryfikować. W efekcie powtarzają zasłyszane od oficerów historie w stylu Jamesa Bonda, które z rzeczywistością mają mało wspólnego, o ile cokolwiek.

W sprawie rosyjskich szpiegów mamy zatem kilka poziomów narracji: od ludzi typu Marka Dukaczewskiego, od aktualnych szefów służb, od członków sejmowej komisji oraz od „resortowych” dziennikarzy, którzy od lat mitologię służb kolportują i umacniają. I właściwie wszystkie te narracje są mistyfikacją. Oczywistym celem wszystkich typów bajarzy bajarzy jest przedstawienie zatrzymania dwóch podejrzanych jako wielkiego sukcesu. Nieważne, że ci sami ludzie wielokrotnie mówili publicznie, iż zatrzymanie szpiega nie jest sukcesem, bo jest nim jego przewerbowanie. Celem jest także pokazanie służb kontrwywiadu (cywilnej ABW i wojskowej SKW) jako sprawnych narzędzi państwa, które wykryją każde zagrożenie. To oczywiście kompletna bujda, o czym mogliśmy się przekonać przy tak prostych dla służb sprawach jak kontrwywiadowcza ochrona gospodarki, np. wielkich przetargów. Kolejnym celem jest przekonanie Polaków, że skala zagrożenia ze strony służb Rosji jest wielokrotnie mniejsza niż jest w rzeczywistości. A to dlatego, żeby nie wyszło na jaw, iż rosyjska penetracja jest ogromna, a zdolność przeciwdziałania jej - żenująco mała.

Najważniejszym celem rozpowszechnianych od kilkunastu godzin legend jest najpewniej ukrycie, czym w istocie była operacja zatrzymania dwóch szpiegów. Z dotychczasowych przykładów bezradności polskich służb wobec rosyjskiej infiltracji wynika, że między bajki można włożyć opowieści o kilkuletniej obserwacji podejrzanych i prowadzonych z nimi oraz za ich pośrednictwem grach operacyjnych. Gdyby takie gry się rzeczywiście toczyły, finał byłby zupełnie inny. W jednym wariancie zdemaskowana zostałaby cała siatka i posypałyby się zatrzymania oraz wydalenia szpiegów chronionych immunitetem dyplomatycznym. W drugim wariancie nic nie przeciekłoby do mediów, gdyż wieloletnie gry operacyjne doprowadziłyby do przewerbowań i pozyskania agentów przez polskie służby, czyli rosyjska operacja zostałaby odwrócona. Żaden z tych wariantów nie został zrealizowany, co oznacza, że opowieści o wieloletniej obserwacji i skomplikowanych kombinacjach są kolejną legendą, czyli zwykłą bujdą na resorach.

Najpewniej na trop obu szpiegów polskie służby wpadły przypadkowo i stosunkowo niedawno, i nie były w stanie ich „odwrócić”, a chyba nawet nie próbowały. Miały natomiast ogromną potrzebę pochwalenia się sukcesem, podobnie jak taką potrzebę mieli polityczni dysponenci służb. Ta potrzeba wynika z niebezpiecznej sytuacji za wschodnią granicą i z odczuwanego powszechnie przez Polaków zagrożenia. Rzucono więc wystraszonemu narodowi dwóch szpiegów, żeby poprawić mu samopoczucie. I żeby rząd Ewy Kopacz oraz podległe mu służby mogli się pochwalić skutecznością, w dodatku bardzo krótko po zmianie premiera. Wszystko to wygląda zatem na uszytą naprędce operację propagandową mającą udowodnić, że nowa władza to nowa jakość i nowy, wyższy poziom bezpieczeństwa, szczególnie wobec zagrożeń ze wschodu. Cała operacja wygląda na mało przemyślaną improwizację, żeby odtrąbić sukces. Jak było naprawdę, pewnie nigdy się nie dowiemy, bo materiały będą objęte klauzulami najwyższej tajności.

Najprawdopodobniej mieliśmy do czynienia z operacją na potrzeby propagandy i marketingu. I teraz przez tygodnie albo miesiące będzie to sprzedawane jako wielki sukces. Już zresztą tak się dzieje, przy ogromnym udziale usłużnych mediów, ich „resortowych” dziennikarzy i byłych oficerów służb. Jesteśmy więc karmieni legendami i mitami. A proces szpiegów i tak będzie tajny, więc o kontekście całej sprawy niewiele się dowiemy. To wszystko oznacza, że jeszcze raz służby dowodzą, iż najmocniejsze są w stwarzaniu legend i baśni, zaś Polska jak była wystawiona na zagrożenia ze wschodu, tak pozostała.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.