Źli likwidatorzy vs. dobrzy agenci, czyli o filmie „Służby specjalne”

Fot. Youtube.pl
Fot. Youtube.pl

Nie ukrywam, że kiedy zobaczyłem pierwszy zwiastun „Służb specjalnych” koniecznie chciałem pójść na ten film. Byłem ciekaw jak Patryk Vega pokaże ważny fragment najnowszej historii politycznej Polski oraz rolę Wojskowych Służb Informacyjnych po 1989 roku. Niestety, efekt ponad 2-letniej pracy nad filmem okazał się nadzwyczaj przeciętny, by nie powiedzieć wręcz – słaby.

Po pierwsze, aby nie zostać zmanipulowanym i właściwie ocenić ten film trzeba wiedzieć czym WSI były naprawdę. A była to organizacja która pod płaszczykiem wywiadu i kontrwywiadu dokonywała między innymi przestępstw na wielką skalę, w wyniku których państwo straciło miliardy złotych. Samo WSI było zresztą przedłużeniem sowieckiego wywiadu. Dla tych, którzy nie znają podstawowych faktów o WSI może to być film szkodliwy i mylący, w tym sensie, że czyni z Wojskowych Służb, elitarną, służącą Polakom formację którą źli, motywowani zemstą politycy zniszczyli. Pokazuje to scena w której „Likwidator” (pierwowzorem tej postaci jest Antoni Macierewicz) żąda od jednego z bohaterów listy wszystkich agentów będących zagranicą.

Po drugie, w filmie w ogóle nie zaznaczono, że WSI i wielu jej wysokich oficerów było silnie powiązanych z Rosjanami. Co prawda, krótkie opisy zawierały informację o szkoleniach w GRU niektórych bohaterów filmu, ale na tym właściwie sowiecki/rosyjski wątek się kończy. Z kolei pytanie „Likwidatora” (złowrogo przewijającego się w filmie) o liczbę złapanych rosyjskich agentów w czasach istnienia WSI zostało ujęte tak, jakby to był atak inkwizytora polującego na czarownice. W odpowiedzi pada formułka, że sukcesem jest przewerbowanie, a nie wydalenie obcego szpiega. Jestem pewien, że identyczną formułkę słyszałem nie tak dawno temu z ust któregoś z „Jamesów Bondów PRL” – Aleksandra Makowskiego albo Gromosława Czempińskiego.

Po trzecie, irytuje natrętny przekaz, że fachowców zastąpiła banda idiotów z łapanki. Do SKW i SWW wzięto pierwszych z brzegu ludzi: strażników miejskich, ochroniarzy i harcerzy. Tak na marginesie Macierewicz w jednym z wywiadów podkreślał, że przyjmując nowych ludzi brano pod uwagę ich harcerską przeszłość, ale dlatego, że dawało to gwarancję lojalności względem państwa, której szkoleni w GRU oficerowie nie mieli wcale. W tym kontekście chyba najbardziej kuriozalna scena w filmie to ta, w której na misję z kpt. Ceratem wyjeżdża pan Maciek, strażnik miejski z Warszawy, po dwutygodniowym szkoleniu kontrwywiadowczym. Kluczą po ruinach afgańskiego miasta, bo Cerat chce pomóc swojemu informatorowi, który znalazł się w niebezpieczeństwie z powodu ujawnionej nieopatrznie listy agentów, a głupota nowych szefów służb doprowadza do tragedii.

Po czwarte, nie został pociągnięty wątek wpływania byłych oficerów WSI na wynik wyborów prezydenckich. Ich interesy musiały być chronione, dlatego generałom potrzebny „nowy człowiek pod żyrandolem”. Filmowy gen. Światło daje to wyraźnie do zrozumienia swoim „podwładnym”. Skojarzenia nasuwają się jednak same – po rozwiązaniu WSI i przedwcześnie zakończonej kadencji Lecha Kaczyńskiego taką osobą „pod żyrandolem” może być tylko Bronisław Komorowski, o którym wiadomo, że był uwikłany w związki z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. I znowu, ktoś, kto nie ma wystarczającej wiedzy o przeszłości czołowych polskich polityków (w tym obecnego prezydenta) zostaje postawiony bez klucza do odpowiedzi na to bardzo ważne pytanie.

Po piąte, główni bohaterowie okazują się być w gruncie rzeczy dobrymi ludźmi, których życie postawiło w trudnej sytuacji, skrzywdzeni w młodości (jak „Białko”) i gotowi do nawrócenia jak płk Bońka (choć nie wiem, czy Vega zaczerpnął ten wątek na kanwie procesu Wojciecha Sumlińskiego). Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że to praca w służbach specjalnych wpływa na ich duchową przemianę na lepsze. W rzeczywistości duża część ludzi WSI została negatywnie zweryfikowana, bo albo była zamieszana w przestępczy proceder albo była powiązana z obcymi służbami (czyt. sowieckimi/rosyjskimi) albo nie dawała rękojmi lojalności – mogli służyć nie państwu, ale swoim szefom lub dla własnej korzyści.

Czy są jakieś plusy? Osobiście jest mi trudno znaleźć coś, za co naprawdę można pochwalić Patryka Vegę. Jeśli już trzeba znaleźć jakiś pozytyw, to taki, że pokazano iż pozorowanie samobójstw przez służby specjalne dla celów politycznych czy z powodu zagrożenia interesów siedzących w drugim rzędzie mocodawców jest możliwe. Pokazanie zabójstwa „Alpinisty” (pierwowzorem tej postaci był Andrzej Lepper) pokazało, że są narzędzia wykonywania stosunkowo łatwo (przez zawodowców) „seryjnych samobójstw”.

„Służby specjalne” to mocno przeciętny film sensacyjny i słaby thriller polityczny z elementami dramatu obyczajowego oraz licznymi niedomówieniami i przekłamaniami. Sam Vega w wywiadach przyznawał, że likwidacja WSI to była „katastrofa” i „dyletanctwo”. Można zatem wnosić, że Vega tworząc ten film nie dość dokładnie zapoznał się z tym jak faktycznie funkcjonowały rozwiązane w 2006 roku służby. Zatem dalej czekam na film, który bez zniekształcania pokaże czym były Wojskowe Służby Informacyjne oraz w jaki sposób i przez kogo były inspirowane.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.